poniedziałek, 1 czerwca 2015

Elegia

One-Shot: Akashi x Kuroko


    Ze specjalną dedykacją dla Yuuki najdłuższy one-shot, jaki kiedykolwiek napisałam. Trzydzieści stron w Wordzie, prawie siedemnaście tysięcy słów... Beta była koszmarem. Nigdy więcej nie chcę przez coś takiego przechodzić. 
  
_______________


    Mówi się, że woda oczyszcza. Że kiedy spływa po ciele, wraz z nią spływają wszelkie ludzkie grzechy, przewinienia, brud – i ten fizyczny, i ten mentalny. Że jest jak niezwykła farba, która nie nadaje obrazowi kolorów, lecz te kolory zabiera. Zmazuje to, czego ludzie pragną się z siebie pozbyć. Sprawia, że odcienie naszych win blakną, aż w końcu całkiem znikają.
    Mówi się, że woda jest złodziejem barw, który umożliwia chwilę zapomnienia. Ofiarowuje moment spokoju, moment wyrwany z rzeczywistości. To tak, jakby wśród jej kropel tworzył się nowy wymiar, inny świat, do którego wkroczenie gwarantuje ciszę niezakłócaną przez żadne troski, żaden niepokój, żadną złość czy smutek.
    Mówi się, że woda zabiera poczucie winy, tłumi wyrzuty sumienia. Jest sędzią, który nie osądza, a wszystkich traktuje tak samo. Przyjmuje do siebie każdego, kto o to poprosi. Nie dzieli ludzi na dobrych i złych. Nie wybiera między nimi.
    Mówi się, że woda nigdy nie kłamie. Że zawsze pokazuje prawdę o człowieku. Ponieważ w chwili, w której zabiera jego kolory, sama się nimi zabarwia. Bielą, czernią, szarością.
    Mówi się, że woda może mieć wiele odcieni, podobnie jak wiele może ich posiadać ludzka dusza.

Co to wszystko tak naprawdę znaczy?

    Patrzę na kałużę, która powoli zabarwia się czerwienią. Krople deszczu spływają po moim ciele, zmywają krew, zabierają ją ze sobą i tworzą z nią na ziemi wzory o miękkich konturach. Obserwując kolor nieśpiesznie rozchodzący się w wodzie, odnoszę wrażenie, jakbym patrzył na czerwone chmury, które powoli wdrażają się w bezbarwną strukturę nieba. Z zaskoczeniem zauważam, że jest to naprawdę piękny widok. Krótki i ulotny, ale mający w sobie coś hipnotyzującego. Kiedy go podziwiam, przez mój umysł przebiega myśl, że mógłbym obserwować ten niezwykły obraz już zawsze.

Ale to nie jest możliwe, prawda?
   
    Z każdą chwilą z mojego ciała wypływa coraz więcej krwi. Woda staje się od niej mętna, wystarcza krótki moment, by czerwone chmury całkowicie przesłoniły bezbarwne niebo, by mozaika, na którą patrzę, zatraciła swoje kontury, rozmyła się i znikła. Jednocześnie jednak jej miejsce zajmuje nowy obraz utworzony przez wspomnienia, które wraz z krwią zdają się wypływać z mojego ciała. Łączą się one z kroplami deszczu i wpadają wraz z nimi do powoli rozrastającej się kałuży, tworząc na jej powierzchni odbicie tych chwil, gestów, słów i wydarzeń, które zachwiały równowagę w moim życiu, jednocześnie jednak przynosząc mi to, czego od dawna szukałem.

Podobno woda pozwala zobaczyć więcej. Patrząc przez nią, możesz spojrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy.

    Spoglądam na krople wody zabarwione czerwienią, które leniwie spływają po mojej skórze i przypominam sobie noc tak samo deszczową jak ta, podczas której ujrzałem esencję nieba zamkniętą w dwóch punktach.

***

     Słyszał szef te plotki, które krążą ostatnio po mieście? 
    Spoglądam na Mibuchiego kątem oka i odpowiadam tonem nieco ostrzejszym niż powinienem:
    – Wiesz przecież, że zatrudniłem cię nie po to, byś zadawał bezsensowne pytania, lecz byś był moimi uszami tam, gdzie ja nie mogę się bezpośrednio dostać. Więc przejdź może z łaski swojej do sedna sprawy, zamiast bawić się w podchody. 
     Ooo, stało się coś? Wcześniej przecież zawsze lubił szef zaskakiwać mnie swoimi przypuszczeniami. 
    Wzdycham i opieram głowę o zagłówek fotela. Wiem, że zareagowałem nieco zbyt impulsywnie, zbyt łatwo się zirytowałem. To do mnie niepodobne – zachowywać się tak bez powodu. Ostatnio jednak tego typu reakcje co jakiś czas mi się zdarzają, choć nie powinny wcale. Całymi dniami chodzę wyjątkowo zmęczony, przez co znacznie łatwiej wyprowadzić mnie z równowagi. A wszystko to przez utrzymującą się w mieście niezbyt kolorową sytuację, która nie daje mi spokoju.

Stanie na czele jednego z tokijskich ugrupowań yakuzy potrafi być czasem naprawdę męczące.

     Chodzi o tę rzekomą prowokację ze strony Haizakiego? Nie przejmowałby się tym, nie pierwszy już raz coś takiego ma miejsce.
    Mibuchi jak zwykle bez problemu odgaduje, o czym myślę. Właśnie tę cechę wyjątkowo w nim lubię, to, że nie muszę zagłębiać się w szczegółowe tłumaczenia, kiedy ze sobą rozmawiamy. Być może jest to wynik naszej wieloletniej znajomości, ale kiedy trzeba, Mibuchi potrafi być naprawdę wyjątkowo domyślny. Cóż, nie bez powodu został informatorem.
     Wiem. Tylko że tym razem wygląda to na naprawdę poważną sprawę. O ile wcześniej zdarzały nam się już drobne potyczki, to jednak zawsze było stosunkowo spokojnie na granicy naszych okręgów. Teraz jednak jego ludzie stali się wyjątkowo agresywni. Coraz częściej dochodzi między nami do wymiany ognia, w dodatku zawsze to oni są prowokatorami. Czuję, że coś wisi w powietrzu. I nie wygląda, jakby miało szybko przejść. 
    – Hmm... Cóż, jestem tylko informatorem, nie mam zdolności przewidywania. Ta działka zawsze należała do szefa.  
    To nie przewidywanie, Mibuchi, tylko zwykła analiza faktów. 
     Słowo „zwykła” chyba nieszczególnie tu pasuje. 
    Wzdycham i zwracam twarz w stronę okna, kryjąc powoli rosnącą irytację, której powodem jest Haizaki Shōgo, szef yakuzy z okręgu Shibuya i to, że od kilku tygodni tkwię w sprawie jego gangu w miejscu. Obserwując przesuwający się za oknem samochodu krajobraz, zastanawiam się nad wszystkimi ruchami tej niebezpiecznej grupy, do których w ciągu ostatniego miesiąca doszło. Staram się zrozumieć, czego Haizaki chce i jak zamierza to coś osiągnąć.
     Szefie...
    Wyczuwając pobrzmiewające w głosie Mibuchiego wahanie, które zupełnie do niego nie pasuje, odwracam twarz od okna i spoglądam na informatora wyczekująco. 
     Cóż, nie jest to w żadnym razie pewna informacja, natknąłem się na nią przypadkiem, a jej pochodzenie jest zdecydowanie podejrzane, ale zaniepokoiła mnie ona na tyle, że postanowiłem się nią z szefem podzielić. 
    Zaskoczony unoszę brwi. Mibuchi zawsze był świetnym informatorem, prawdopodobnie jednym z najlepszych w Tokio, dlatego bardzo się cieszyłem, gdy udało mi się nakłonić go do współpracy. Jednak od dokładnie ośmiu lat, kiedy to zaczął dla mnie pracować, nigdy nie zdarzyło mu się przyjść z informacją z trzeciej ręki. Jego źródła zawsze były sprawdzone i rzetelne, mogłem mieć co do nich absolutną pewność.  
    Kiedy słyszę, że informacja, którą zdobył, jest niepewna, całe moje ciało napina się w oczekiwaniu na najgorsze. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jeśli Mibuchi zdecydował się na przekazanie mi wiadomości z podejrzanego źródła, musiała ona nim wstrząsnąć na tyle, by nie potrafił przejść obok niej obojętnie. A znam go już wystarczająco długo, by wiedzieć, że naprawdę ciężko wyprowadzić go z równowagi.
    Bycie informatorem to niebezpieczny zawód. Szef gangu narażony jest głównie na ataki konkurencyjnych grup i działania policji, na informatora zaś polować mogą wszyscy. 
    Jestem zapobiegawczy, gdybym nie był, utrzymanie się na czele grupy Rishin-kai stałoby się znacznie trudniejsze. Zawsze zbieram wszystkie możliwe informacje o ludziach, którzy dla mnie pracują, dlatego doskonale zdaję sobie sprawę, że zanim dołączył do mojej grupy, Mibuchi nie miał łatwego życia. Przeszedł znacznie więcej ode mnie i natknął się na widoki, o których ja do tej pory mogłem jedynie słuchać. Z tego powodu stał się naprawdę silną osobą, która zawsze reagowała spokojnie na zdobywane informacje, jakkolwiek przerażające by one nie były. Jeśli więc ta jedna zdołała zachwiać jego opanowaniem, to nic dziwnego, że mam co do niej naprawdę złe przeczucia.
     W Podziemiu krążą plotki, że ktoś wynajął na szefa zabójcę. 
    Podziemie, czyli największy nocny klub w Roppongi, dla którego prostytucja i hazard są jedynie przykrywką. W rzeczywistości to stolica wszelkich szmuglerów, informatorów, najemników i wszystkich tych osób, które stanowią ciemną stronę Tokio. Od kilku lat klub należy do Tatsuyi Himuro, mężczyzny, który dorobił się fortuny na handlu bronią za oceanem. Z pewnych powodów, których mogę się jedynie domyślać, pozostaje on jednak całkowicie neutralny, nie miesza się w sprawy yakuzy, nie pomaga żadnej grupie, ani też nikogo nie prowokuje. Z tej właśnie przyczyny jest nietykalny, a Podziemie jako jego własność stanowi jedyne miejsce w całym Tokio, gdzie usiąść mogą obok siebie spokojnie dwaj wrogowie. Ponieważ ten klub to azyl. Kiedy do niego wchodzisz, automatycznie składasz broń. Jednocześnie jednak sam stajesz się nietykalny. Podziemie jest jak taka mała, tokijska Szwajcaria. Brudniejsze i niebezpieczniejsze od niej, a jednak łudząco podobne. Dokładnie w taki sposób działa jego polityka, której nikt nie ma prawa się sprzeciwić. Nikt też nie jest na tyle głupi, by próbować. Wszyscy doskonale wiedzą, jak pokaźnym arsenałem dysponuje Himuro i choć pozostaje on neutralny, to jednak gdyby został sprowokowany, bez problemu mógłby roznieść na strzępy nie tylko Roppongi, ale i całe Tokio. Prawdopodobnie nawet zjednoczona, miejska yakuza nie miałaby żadnych szans z tym mężczyzną.
    Mibuchi powiedział mi kiedyś, że nie lubi chodzić do Podziemia. Wcale mu się nie dziwię, byłem tam kilka razy i nie wspominam ich dobrze. O ile sytuacja naprawdę nie wymaga spotkania na neutralnym terenie, staram się unikać tego miejsca. Ponieważ klub jest azylem, natknąć można się w nim na całą rzeszę osób, które stanowią margines społeczny Tokio; seryjnych morderców, chwalących się zabójstwami, od opisów których żołądek potrafi podejść do gardła, gwałcicieli o naprawdę przerażających upodobaniach, psychopatów wszelkiej maści i wszystkie te osoby, które szukają schronienia zarówno przed policją, jak i wrogami ze świata przestępczego. Podziemie to naprawdę najgorsze miejsce z możliwych. Czasem jednak można zdobyć w nim informacje, na które nie natknie się nigdzie indziej. Niewielka część z rozpowszechnianych tam plotek jest prawdziwa, ale jeśli ktoś wie, jak szukać, natrafić może na naprawdę interesujące wiadomości, dotyczące najciemniejszych zakamarków Tokio.
    Kiedy pomyślę, jak często Mibuchi zmuszony jest tam przebywać, po moich plecach przebiega nieprzyjemny dreszcz. Gdyby nie fakt, że muszę wiedzieć o wszystkim, co dzieje się nie tylko w moim okręgu, ale i w całym Tokio, pewnie kazałbym mu przestać tam przychodzić.

Ktoś wynajął na szefa zabójcę”.

    Informacja ta nie wywiera na mnie szczególnego wrażenia, nie reaguję na nią w żaden sposób, niepokój nie wkrada się do mojego serca. Patrząc na profil Mibuchiego skupionego na prowadzeniu samochodu, instynktownie czuję, że to jeszcze nie wszystko, co ma mi do powiedzenia, a prawdziwy powód jego poruszenia jest zupełnie inny. 
     To Elegia. 
    Jedno słowo, jeden wdech. Sześć liter. Imię, które ludzie wypowiadają szeptem. Imię, które budzi postrach wśród całego tokijskiego świata przestępczego.
    
Elegia. 

    Cichy zabójca o nieznanej twarzy. Nikt nie wie, kim Elegia jest, skąd się wzięła i dlaczego zabija. Jedyna powszechnie znana na jej temat informacja to ta, że swoje cele zdejmuje zawsze jednym tylko strzałem. Ponieważ zabija błyskawicznie, niezauważona, po pewnym czasie ludzie zaczęli nadawać jej miano ducha.
    Na temat Elegii krążą po Tokio najrozmaitsze podejrzenia. Jedno z nich sugeruje, że powiązana jest ona w jakiś sposób z Himuro, ponieważ jedyna możliwość, by się z nią skontaktować, to zostawienie kartki z adresem i godziną miejsca spotkania u barmana w Podziemiu. Choć Himuro nigdy nie potwierdził tych plotek, ani ich nie zdementował, to tak naprawdę nie sądzę, by rzeczywiście mógł wiedzieć, kim Elegia jest. Kiedy przemyśli się to wszystko dokładniej, bez problemu można zauważyć, że dla zabójcy o nieznanej tożsamości, do którego nie ma żadnego bezpośredniego kontaktu, wybór kogoś z Podziemia jako pośrednika wydaje się oczywisty. Nie zdziwiłbym się, gdyby Elegia przebywała w tym klubie regularnie, obserwując potencjalnych klientów. Na jej miejscu pewnie sam bym tak właśnie postąpił. 
    Świadomość, że ktoś mógł ją na mnie wynająć, nie jest szczególnie przyjemna. Choć znam wartość ludzi, którzy mnie na co dzień chronią, nie mam złudzeń, że dla osoby, która niezauważona zdołała zabić szefa największego gangu w Japonii, rozprawienie się ze mną nie stanowiłoby szczególnego problemu. 

Elegia nie przyjmuje każdego zlecenia, ale każde przyjęte zlecenie zawsze wykonuje. Jeśli ktoś ją na ciebie wynajmie, nie zauważysz nawet, kiedy cię trafi, nie przewidzisz dnia ani godziny. Ujawni się po tygodniu, miesiącu czy może roku? Reguła nie istnieje. Elegia zabija, jak chce i kiedy chce”.

     Gdy teraz o tym pomyślę, uświadamiam sobie, że nie słyszałem jeszcze, by ten zabójca kiedykolwiek nie wykonał przyjętego zlecenia, ani by z jakiegokolwiek wyszedł ze szwankiem. Nikt go nigdy nie drasnął, nikt jak dotąd nie potrafił przewidzieć, kiedy Elegia zaatakuje. Jedno zlecenie wykonała dopiero po upływie ośmiu miesięcy od dnia, w którym rozeszła się plotka o jej rzekomym wynajęciu. Nie wiem, czemu tak długo zwlekała, ale kiedy wreszcie się ujawniła, w zdjęciu celu nie przeszkodziła jej nawet jego dwunastoosobowa obstawa. Słyszałem, że dopiero gdy tamten człowiek osunął się na ziemię, jego ludzie zorientowali się, co się stało. Ale wtedy było już za późno. Elegia zdążyła rozpłynąć się w powietrzu. Jak cień pojawiła się i zniknęła, niezauważona i cicha, pozostawiając za sobą jedynie śmierć.
   
Jeśli naprawdę ktoś ją na mnie wynajął, sytuacja nie wydaje się ciekawa. 

     To nic pewnego, ale wolałem, żeby szef wiedział. 
    Skinieniem głowy dziękuję Mibuchiemu za tę informację i ponownie wyglądam przez okno. Przez chwilę jedziemy w ciszy. Kiedy samochód zatrzymuje się na światłach, zaczyna padać deszcz. Z początku spokojnie, po niecałej minucie jednak rozpętuje się prawdziwa ulewa. 
    Mrużę oczy, by dostrzec cokolwiek pomiędzy strugami wody, które jedna za drugą ściekają po szybie. Nie lubię deszczu. Nie lubię ponurej atmosfery, którą za sobą pociąga. Nie lubię tego, że ogranicza on pole widzenia i sprawia, że nie mogę dostrzec nieba.
    W chwili, w której światło się zmienia, a samochód rusza, do moich uszu dociera dźwięk wystrzału. Cichy i przytłumiony przez szum deszczu, ale jednak wciąż możliwy do wychwycenia.
     Zatrzymaj się. 
    Mibuchi nie zadaje niepotrzebnych pytań. Zna mnie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, kiedy może pozwolić sobie na wypowiedzenie na głos wątpliwości, a kiedy musi podporządkować się moim poleceniom bez słowa sprzeciwu. 
    Parkuje przy krawężniku i włącza sygnalizację awaryjną. Nie czekam, aż wysiądzie z samochodu, robię to pierwszy i szybko kieruję się w stronę zaułka, w którym prawdopodobnie padł strzał. Nie wiem, czemu zareagowałem na ten dźwięk tak instynktownie, jednak intuicja zawsze była jedną z moich największych zalet. Polegam na niej, odkąd pamiętam i jak dotąd nigdy nie żałowałem którejkolwiek ze spontanicznie podjętych decyzjiDlatego, gdy czuję, że powinienem działać, po prostu to robię, w pełni ufając własnemu osądowi. 
    Wkraczając do zaułka, na wszelki wypadek odchylam marynarkę i zaciskam dłoń na uchwycie pistoletu, w umyśle analizując szybko wszystkie możliwe scenariusze, które mogą się w tej wąskiej alejce rozegrać. Moje obawy okazują się jednak bezpodstawne. Pogrążona w mroku uliczka wydaje się na pierwszy rzut oka całkowicie pusta. Nie licząc kilku głębokich kałuż, niczego więcej w niej nie ma.
    Słysząc odgłos przeładowywanej broni, spoglądam w bok i daję znak Mibuchiemu, by pozostał cicho. Informator posyła mi spojrzenie pełne wyrzutu, jego wzrok wyraźnie mówi: „Powinien szef na mnie poczekać”. Mężczyzna nie odzywa się jednak, staje obok i bez słowa czeka na dalsze instrukcje.
    Spoglądam w głąb zaułka raz jeszcze, starając się przedrzeć wzrokiem przez tę gęstą ciemność, która wewnątrz niego panuje. Wpatrując się w mrok, zaczynam czuć, jak wewnątrz mojej piersi rozchodzi się to dziwne, tak dobrze mi znane wrażenie. Instynkt mówi, żebym wszedł głębiej, że coś tam na mnie czeka. Nie puszczając więc uchwytu broni, ostrożnie zagłębiam się w ciemność, prowadząc za sobą Mibuchiego.
     Idąc, staramy się zachować jak największą ciszę. Naszym krokom towarzyszy jedynie odgłos rozchlapywanej w kałużach wody. Nic mu jednak nie odpowiada, z ciemności przed nami nie dobiegają żadne dźwięki.
    W pewnej chwili potykam się o coś. Nie potrafiąc ocenić, co takiego znajduje się pod moimi nogami, ostrożnie kucam i, wyciągając na wszelki wypadek pistolet z kabury, dotykam owej rzeczy.
    Natrafiam na coś niezwykle miękkiego i mokrego, co swobodnie przepływa między moimi palcami. Kiedy przesuwam dłoń nieco dalej, wyczuwam pod nią gładką i zdecydowanie ludzką, wciąż ciepłą jeszcze skórę.
    – Światło. 
    Mibuchi włącza kieszonkową latarkę, oświetlając postać, nad którą klęczę. Kiedy nienaturalnie biały blask pada na jej twarz, dostrzegam delikatne, ale zdecydowanie męskie rysy i jasną skórę, którą niemal w całości pokrywa świeża krew. Oczy nieznajomego są zamknięte, nie reaguje on też w żaden sposób na mój dotyk.
    Szybko puszczam pistolet i sprawdzam tętno mężczyzny. Kiedy wyczuwam pod palcami słabe pulsowanie, wzdycham z ulgą i zaczynam szukać źródła krwawienia. Gdy znajduję wyglądającą na groźną ranę postrzałową w okolicy skroni, szybko podejmuję decyzję, którą podpowiada mi instynkt.
     Mibuchi, zadzwoń do Shintarō. Powiedz mu, że to nagły wypadek.    
    Informator kiwa głową i szybko wybiera numer. Ja tymczasem sprawdzam, czy nieznajomy nie ma innych obrażeń. Nie znajduję jednak żadnej rany poza tą na skroni, szybko więc zajmuję się założeniem na nią prowizorycznego opatrunku.
   W chwili, w której Shintarō odbiera telefon, a Mibuchi bez zbędnego wstępu zaczyna szybko tłumaczyć mu zaistniałą sytuację, mężczyzna w moich ramionach na krótki moment otwiera oczy. Z początku jego wzrok błądzi po zaułku, w końcu jednak zatrzymuje się i skupia na mnie. Czarne źrenice na chwilę się rozszerzają, lecz zaraz potem mężczyzna ponownie traci przytomność, a jego głowa bezwładnie opada na moje ramię.
    
 Jedziemy do Midorimy, czy on ma przyjechać do szefa? – Mibuchi zadaje pytanie czysto formalne, wiem, jakiego polecenia się spodziewa. Nie odpowiadam jednak od razu  ponownie sprawdzam puls mężczyzny i, wyczuwając, że słabnie, szybko obliczam dystans, jaki dzieli nas od tego miejsca do dwóch mieszkań i biura. 

Może być już za późno, kiedy dojdziemy do Shintarō. 

     Niech przyjedzie do mnie. 
    Mibuchi waha się tylko przez moment, potem szybko przekazuje moje instrukcje i kończy rozmowę. Kiedy klęka na mokrej ziemi, a nasze spojrzenia się krzyżują, dostrzegam niepewność malującą się w jego wzroku. Informator o nic jednak nie pyta, wyciąga tylko ręce i delikatnie, uważając, by prowizoryczny opatrunek się nie zsunął, przejmuje ode mnie bezwładne ciało. Potem wstaje i na rękach wynosi nieznajomego z ciemnego zaułka.    
    Gdy docieramy do samochodu, szybko siadam na tylnym siedzeniu. Mibuchi ostrożnie przekazuje mi nieprzytomnego mężczyznę, a ja kładę sobie jego głowę na kolanach i, delikatnie uciskając opatrunek, pilnuję, żeby nie przesiąkła przez niego zbyt duża ilość krwi. Przez umysł przebiega mi wówczas myśl, że będę musiał wysłać później całą tapicerkę do czyszczenia, ale szybko ją odganiam. Nie jest to teraz istotne. 
    Mibuchi rusza i, zwinnie manewrując między mijanymi samochodami, wiezie nas w kierunku mojego mieszkania. 
     Szefie... jest szef tego pewien? Niczego o nim nie wiemy. Kim jest, kto do niego strzelał ani dlaczego. Zrozumiałbym, gdybyśmy zabrali go jedynie do Midorimy, ale żeby aż tak ryzykować... to do szefa niepodobne. 
    Ma rację. Udzielenie pierwszej pomocy, czy zawiezienie do szpitala to jedno, ale zabranie nieznajomego do własnego mieszkania to kompletnie inna sprawa. Z takim zachowaniem wiąże się ogromne ryzyko. Kto wie, co może z takiej sytuacji wyniknąć.
    A jednak właśnie tak nakazuje mi postąpić instynkt. Z jakiegoś powodu czuję, że to nie jest wcale przypadkowa osoba, a ryzykowanie dłuższej podróży mogłoby się okazać dla niej tragiczne w skutkach. Poza tym, kiedy na tę krótką chwilę ujrzałem jej oczy, zwyczajnie nie mogłem pozostać na ich spojrzenie obojętnym.
    – Skup się na jeździe, Mibuchi. 
    Informator nie mówi już nic więcej, przyspiesza i, ignorując kompletnie wszelkie przepisy, pędzi przez zasnute deszczem Tokio. Ja tymczasem delikatnie gładzę mężczyznę po miękkich, mokrych od deszczu włosach. Robię to machinalnie, nie kontroluję tego odruchu. Moje myśli odbiegają od chwili obecnej, przed oczami umysłu staje mi wspomnienie tego niezwykłego spojrzenia, obraz oczu, w których ujrzałem skrawek nieba.
  
Wytrzymaj. Proszę cię, wytrzymaj.


    Tamtego dnia zrobiłem coś, czego mogłem później bardzo żałować. Zabrałem do własnego mieszkania obcego człowieka, człowieka, którego ktoś próbował zabić, a o którym ja sam niczego nie wiedziałem. Kiedy teraz o tym pomyślę, naprawdę nie mam pojęcia, czy w innej sytuacji postąpiłbym tak samo. Już kilka razy wcześniej natykałem się na ofiary bójek czy strzelanin, kilka razy zabierałem przypadkowe osoby do mojego zaufanego lekarza. Jednak nie był to przejaw altruizmu, potrzeba udzielenia natychmiastowej pomocy poszkodowanej osobie. Nigdy nie miałem miękkiego serca. Gdybym takie posiadał, nie przeżyłbym na czele gangu ani jednego dnia. Szef Rishin-kai musi być twardy, nie może okazywać publicznie zbyt wielu emocji. Tylko jego zaufani ludzie mają prawo wiedzieć o nim coś więcej. Ale i tak nie wszystko. 
    Nie, nigdy nie byłem altruistą. Raczej jego kompletnym przeciwieństwem. Od zawsze we wszystkim co robiłem, kierowałem się wyłącznie własnymi pragnieniami. Nie zostałem szefem gangu, bo ktoś mnie do tego nakłonił, bo mój ojciec żył w podobnym środowisku. Zostałem nim, ponieważ tego chciałem. Pragnąłem mieć władzę, posłuch. Chciałem, by ludzie darzyli mnie szacunkiem, jednocześnie się mnie obawiając. Byłem ambitny, lecz nie nazwałbym tego arogancją. Nie sięgałem ku wyżynom, których wiedziałem, że nie dane mi będzie dosięgnąć. Władanie całym Tokio? To ułuda naiwnych. Nieosiągalne marzenie. Utrzymanie spokoju w jednym okręgu jest nie lada wyczynem.
    Od samego początku, od chwili, w której skończyłem liceum, miałem tylko jedno pragnienie, jedną ambicję.

 „Stanąć na czele Rishin-kai”.

    Nigdy nie pociągał mnie handel żywym towarem, narkotykami, prostytucja czy sabotaż polityczny. Nie podobało mi się to, co działo się w innych częściach Tokio. Rishin-kai w okręgu Shinjuku było inne. Grupa ta posiadała liczne wpływy, funkcjonowanie gospodarki w niemal całym mieście od niej zależało. Miała swoich ludzi w wielu strategicznych miejscach, wpływała na handel alkoholem i elektroniką, czyli tym, co kontrolowało obecnie większość społeczeństwa. Rishin-kai było jednym z najważniejszych, najbardziej wpływowych ugrupowań tokijskiej yakuzy. Miało swoje zasady, których złamanie karano niezwykle surowo, poważne przewinienia zaś odpokutowywało się tylko w jeden sposób. Ktoś powiedziałby, że to tyrania, ale ja nigdy tak nie uważałem. 
    Kiedy pod koniec liceum udało mi się dostać do Rishin-kai jako jeden z chłopców na posyłki, zostałem zahipnotyzowany. Oczarowała mnie ta grupa, zachowanie jej szefa oraz sposób, w jaki ludzie się do niego odnosili. Tam nie panowała tyrania. To był szacunek połączony z zaufaniem. Choć szef rządził twardą ręką, jego ludzie zawsze mogli na niego liczyć. Dzięki temu zyskiwał ich bezwarunkową wierność.
     Nazywał się Nijimura Shūzō i naprawdę mnie fascynował. Był pewny siebie, charyzmatyczny, każdy osąd, każdą decyzję podejmował ze stoickim spokojem. Kiedy pierwszy raz go zobaczyłem, jego styl bycia wywarł na mnie ogromne wrażenie. Zapragnąłem się do niego zbliżyć, chciałem stać się kimś takim jak on. A potem go przerosnąć.
    Kilka zleceń więcej, kilka perfekcyjnie wykonanych zadań poskutkowało tym, że Nijimura mnie zauważył. I spodobałem mu się. Polubił moją niezłomność i chęć samodoskonalenia się, wręcz obłąkańcze pragnienie osiągania nowych szczytów. 
    Szybko zostałem jego osobistym asystentem. Jak się okazało, nie tylko oficjalnie. 
    Nijimura polubił moje ciało. Choć rzeczy, które ze mną robił, sprawiały nam obojgu przyjemność, nigdy nie było w tym niczego więcej. Z tej intymnej bliskości nie zrodziły się żadne głębsze uczucia. Ani ze strony mojej, ani jego. Żaden z nas nie chciał się angażować. A ja, prawdę powiedziawszy, nie wyobrażałem sobie nawet, bym potrafił. Choć zarówno wcześniej, jak i później uprawiałem seks z różnymi osobami, zawsze chodziło wyłącznie o przyjemność płynącą ze stosunku. Głębsze uczucia były niebezpieczne, gdybym kogoś nimi obdarzył, mogłoby to zachwiać moją zdolnością do obiektywnego osądu. Dlatego nigdy się nie angażowałem. Ani wcześniej, ani później.
     W ciągu zaledwie dwóch lat awansowałem na stanowisko jednego z najbardziej zaufanych ludzi Nijimury. Rok po skończeniu liceum większość osób należących do Rishin-kai darzyła mnie już sporym szacunkiem. 
    Ponieważ zawsze byłem niezwykle inteligentną osobą, ponieważ posiadałem zdolność wszechstronnej analizy i wyciągania na jej podstawie wniosków dotyczących nie tylko obecnej chwili, ale i przyszłości, ponieważ umiałem odczytywać, o czym myśli dana osoba, patrząc na jej zachowanie, reakcje, zdobycie wysokiego stanowiska w Rishin-kai nie stanowiło dla mnie szczególnego problemu. A kiedy już stałem się osobą, której zdanie miało naprawdę duże znaczenie, zyskałem całkowite zaufanie Nijimury. Szef często radził się mnie w sprawach, których sam nie potrafił odpowiednio rozwiązać. A ja za każdym razem udzielałem takiej odpowiedzi, jaką uważałem za najtrafniejszą, nawet jeśli wiedziałem, że może mu się ona nie spodobać.
    Nijimura lubił moją szczerość i to, że patrzyłem na świat z góry, jednocześnie jednak nie stając się zadufany. Lubił to, że łączyłem w sobie wyniosłość z wyrozumiałością, że potrafiłem bezwzględnie egzekwować pewne zasady, jednocześnie jednak wiedząc, kiedy dać komuś drugą szansę. Powtarzał, że dzięki takiemu charakterowi wiele w życiu osiągnę. Cóż, sam byłem tego całkowicie pewien. 
    Sześć lat po dołączeniu do Rishin-kai, dzień przed moimi dwudziestymi drugimi urodzinami Nijimura Shūzō został zastrzelony. Choć Haizaki nie wydał bezpośredniego rozkazu, bez problemu domyśliłem się, że to on za tym stał, a podstawiony chłopiec, który wyglądał, jakby pierwszy raz trzymał pistolet w ręce, nie miał z zabójstwem żadnego związku. Niestety poza intuicją i przypuszczeniami nie posiadałem żadnych dowodów. Nie mogłem zrobić nic, gdyż każde agresywne działanie z mojej strony wywołałoby wojnę gangów, która wstrząsnęłaby całym Tokio. A ponieważ czułem, że to właśnie do tego poprzez zabójstwo szefa doprowadzić chciał Haizaki, zachowałem spokój i, przejmując stanowisko Nijimury, zmusiłem jego, a wtedy już swoich ludzi do odrzucenia pomysłu zemsty. Posłuchali mnie. Ponieważ przez te sześć lat zaskarbiłem sobie ich szacunek i uznanie.
    Po śmierci Nijimury postanowiłem jako nowy szef Rishin-kai wynieść tę grupę na wyżyny Tokio, uczynić ją jedną z najbardziej znaczących, jednocześnie pilnując spokoju w okręgu Shinjuku. I przez ostatnie osiem lat cały czas według tego planu postępowałem. W międzyczasie wcieliłem do Rishin-kai wielu nowych członków, w których dostrzegłem odpowiedni talent, nawiązałem szereg ważnych znajomości, czasem też pomagałem przypadkowym osobom. Robiłem to, by zyskać ich późniejszą wdzięczność, a co za tym idzie, zobowiązując je w pewien sposób do udzielenia mi pomocy w przyszłości, jeśli o nią poproszę. Innymi słowy, zaspokajałem własny egoizm. Zawsze jednak zabierałem takie osoby do Shintarō, mojego zaufanego lekarza. Nigdy nie przekraczałem pewnych granic. Wyznaczałem zasady w grupie, jednocześnie sam stosując się do własnych, niepisanych ograniczeń. Wiedziałem, że są rzeczy, których jako szef Rishin-kai robić nie mogę. 
    A jednak tamtej deszczowej nocy przekroczyłem jedną z własnych granic. Dlaczego postąpiłem w tak lekkomyślny sposób? Dlaczego zignorowałem całkowicie rozsądek, zawierzając instynktowi, który choć nigdy mnie nie mylił, bywał czasem niebezpieczny? Czemu podjąłem aż takie ryzyko dla osoby, której nie znałem, a która mogła przynieść mi w przyszłości zgubę? 
    Znam odpowiedź na to pytanie, choć wydaje się ona tak niedorzeczna, że nie jestem do końca pewien, czy mogę przyjąć ją jako wytłumaczenie. 
    Tamtej deszczowej nocy ujrzałem esencję nieba zawartą w dwóch punktach. Błękit, który skrystalizował się postaci dwóch lśniących okręgów, przeniknął moje serce na wskroś, na krótki moment całkowicie mnie zahipnotyzował. Odniosłem wtedy wrażenie, jakbym patrząc w te niezwykłe oczy, wpatrywał się w czyste niebo, w kolor, który pojawia się tuż po burzy. Ten widok był naprawdę piękny, sprawiał, że całe moje serce ogarniał spokój, którego w życiu, jakie prowadziłem, miałem tak niewiele. 
    To właśnie była odpowiedź na pytanie „dlaczego”. Wiedząc, że ten błękit może zgasnąć, nim dotrzemy do Shintarō, podjąłem decyzję, która wydawała mi się wówczas oczywista. Nie mogłem pozwolić, by ten niezwykły kolor utracił swój blask, by zmatowiał i osnuł się wieczną mgłą. Chciałem spojrzeć w niego raz jeszcze, ponownie odczuć ten niezwykły spokój, który ze sobą niósł.
   
Niedorzeczne, prawda?

    Wolę myśleć, że w tamtej chwili nie działałem racjonalnie. Tak, to zdecydowanie lepsze wytłumaczenie. A fakt, że akceptując je, pozostaję nieszczery z samym sobą, nie ma żadnego znaczenia. 
    Gdy tamtego dnia dotarliśmy do mojego mieszkania, Shintarō już na nas czekał. Zajął się nieprzytomnym mężczyzną błyskawicznie, sprawdził odpowiednie reakcje, oczyścił ranę, założył szybkie szwy. A kiedy życiu nieznajomego nie zagrażało już żadne większe niebezpieczeństwo, zabrał go do siebie, uwalniając mnie w ten sposób od tego niekoniecznie niechcianego ciężaru. 
    Nie zatrzymałem Shintarō, nie wyraziłem sprzeciwu. Choć w głębi duszy nie podobało mi się to, że zabiera ode mnie nieznajomego. Ale tak było lepiej. Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Dlatego pozwoliłem Shintarō robić to, co uznał za stosowne. Dzięki temu zyskałem czas na zastanowienie się, na dokładne przemyślenie wydarzeń minionej nocy. A kiedy już wszystkie fakty ułożyły się w mojej głowie, zacząłem poszukiwania. Przez trzy dni, które nieznajomy spędził w gabinecie Shintarō na dochodzeniu do siebie i odzyskiwaniu sił, ja szukałem wszelkich informacji na jego temat. Chciałem dowiedzieć się, kim był, co robił w tamtym zaułku i dlaczego został postrzelony. 
    Wtedy też po raz pierwszy w życiu odczułem wyjątkowo silną frustrację. O ile do tamtej pory Mibuchi nigdy mnie nie zawiódł, potrafił znaleźć informacje na każdy, nawet najbardziej podejrzany temat, to jednak w sprawie nieznajomego nie dowiedział się niczego. Nikt o nim nie słyszał, nikt o nim nie wiedział. Nawet w Podziemiu Mibuchi nie natrafił na żadne poszlaki.
    Pomyślałem wtedy, że to dosyć zabawne. Znalazłem nieznajomego w ciemnym zaułku, a jednocześnie on sam, jego tożsamość i przeszłość stanowiła dla mnie ślepą uliczkę. Zabawne. I irytujące zarazem. 
    Czwartego dnia mężczyzna wreszcie doszedł do siebie na tyle, bym mógł z nim spokojnie porozmawiać. Kiedy Shintarō zadzwonił do mnie, przekazują tę informację, w pierwszej chwili, czując dziwną ekscytację, od razu chciałem do niego pojechać. Powstrzymałem się jednak. Zaniepokoiła mnie moja własna reakcja. Dlaczego poczułem podekscytowanie na myśl o ponownym zobaczeniu tego mężczyzny? Dlatego, bo mógł odpowiedzieć na moje pytania, czy powód był zupełnie inny?
    Zacząłem mieć wątpliwości. Obawiałem się czegoś, co mogło nastąpić, a co jednocześnie pozostawało przede mną skryte, schowane za gęstą mgłą. Obawiałem się tego, czego nie potrafiłem przewidzieć. Czułem niepokój przed nieznanym, jednocześnie jednak naprawdę chciałem ponownie spojrzeć w te niezwykłe oczy, raz jeszcze znaleźć się pod ich wpływem, pozwolić, by bijący z nich spokój ponownie osnuł mój umysł tą, tak przyjemną w swym lekkim chłodzie ciszą. Pozwolić, by błękit jeszcze raz mnie zahipnotyzował.
     Moje myśli i uczucia były ze sobą sprzeczne. Irytowało mnie to, niepokoiło, ale i intrygowało zarazem. Pierwszy raz w życiu się tak czułem. Choć bałem się stracić kontrolę, byłem ciekawy. Co takiego miało w sobie to spojrzenie, że reagowałem na nie w ten sposób?
    Wieczorem tego samego dnia pojechałem odwiedzić nieznajomego. Musiałem ponownie się z nim zobaczyć. Musiałem zadać pytania i uzyskać odpowiedzi.
    Kiedy wchodziłem do mieszkania Shintarō, byłem niespokojny, jednak umiejętnie to ukrywałem. Niczego nie dało się po mnie poznać. Zupełnie niczego.
    Gdy mój wzrok ponownie napotkał błękitne spojrzenie, powtórzyła się sytuacja sprzed kilku dni. Poczułem spokój, którego doświadczałem zawsze, gdy patrzyłem w niebo rozjaśniające się po burzy. Spokój tak przyjemny, łagodnie mnie obejmujący, pozwalający odpocząć, uwalniający od trosk. W tamtej chwili przez mój umysł przepłynęła myśl, że kiedy nikt nie patrzył, nieznajomy wyciągnął rękę ku błękitowi, który nad nami zawisł, dotknął go, schwycił i ukradł jego skrawek, który od tamtej chwili nosi wewnątrz siebie. Wiem, idiotyczna myśl. 

  
     Chciałbym ci kogoś przedstawić. 
    Uniesione brwi, głowa nieznacznie przechylona na bok, niebieskie włosy, wpadające do oczu. Drobna, zbyt chuda sylwetka, na której pożyczona koszula wisi tak, jakby była za duża o kilka rozmiarów. Sprawiające wrażenie niepasujących do tego szczupłego ciała, lekko zarysowane mięśnie, prześwitujące przez cienki materiał ubrania. Delikatność rysów twarzy idealnie komponująca się z niezwykle jasną skórą, wygląd wyjątkowo niepozorny, nikła obecność, wrażenie, jakby patrzyło się na unoszący się w powietrzu obłok pary, a nie na człowieka. 
     To Akashi Seijūrō, mój przyjaciel i osoba, o której ci mówiłem. 
    Błękitne oczy zdają się przeszywać mnie na wskroś. Kiedy tak mi się przyglądają, odnoszę wrażenie, jakby wdzierały się one w głąb mojej duszy, jakby lustrowały ją niemalże w całości, od jednego krańca do drugiego. Choć jako szef Rishin-kai przyzwyczajony jestem do tego, że ludzie stale mnie obserwują, to jednak to spojrzenie jest zupełnie inne, intensywniejsze, sprawia, że czuję się nieswojo. Pierwszy raz w życiu spotykam się z kimś, kto ma tak przeszywający wzrok.
     Dziękuję. Dziękuję, że uratował mi pan życie.
    Miękki głos, niemalże pozbawiony akcentu, wyzuty z jakichkolwiek emocji.
   
 Co powinienem odpowiedzieć?
    
     Kiwnięcie głową. To wszystko co potrafię zrobić, patrząc w błękitne oczy.
     Jak się nazywasz?  pytanie, na które tak bardzo chciałbym poznać odpowiedź.
     Nie pamiętam.
     Skrywane zaskoczenie.
     Wiesz, czemu do ciebie strzelano?
     Nie – odpowiedź, której się spodziewałem.
     Pamiętasz cokolwiek sprzed czterech dni?
    – Ja... nie. 
     A ze swojej przeszłości? 
     Nie. 
    Zdziwienie.
     Mam pustkę w głowie. Wszystko jest jakby spowite mgłą. Kiedy próbuję sobie coś przypomnieć, widzę tylko czerń. I czuję ból, tak jakby ktoś rozłupywał mi czaszkę od wewnątrz.
    Nie wyczuwam w jego głosie kłamstwa. Mówi prawdę. Jestem w stanie powiedzieć to, tylko na niego patrząc. Z drugiej jednak strony są osoby, których nie potrafię przejrzeć. Aktorzy tak dobrzy, że nie sposób powiedzieć, kogo w danej chwili udają, jakie emocje przywdziewają na twarz.

Ale czy on wygląda na aktora?

    Spoglądam na Shintarō, podczas kilku sekund odbywa się między nami niema rozmowa. Po chwili wychodzimy z pokoju, zostawiając nieznajomego za zamkniętymi drzwiami.
     Nie mówiłeś mi, że ma amnezję.
    Opieram się o kuchenny blat i patrzę na Shintarō surowo, a on nerwowym ruchem poprawia okulary na nosie. Kiedy jednak wreszcie spogląda w moje oczy, w jego spojrzeniu nie dostrzegam skruchy ani żalu. 

Postąpiłeś w sposób, który uznałeś za stosowny, tak jak zawsze to robisz, czyż nie?

     Pomyślałem, że powinieneś sam się o tym przekonać. 
    – Mhm. 
    Shintarō zalewa kawę wrzątkiem i podaje mi parujący napój. Upijam łyk, uważając, by nie oparzyć się w język i wyglądam przez okno, z którego rozpościera się widok na miejski park. Przyglądam się gałęziom poruszanym przez wiatr, uśmiechając się ironicznie na myśl, że w obecnej sytuacji przypominam właśnie jedną z nich. Nie wiedząc nic, nie mogę niczego przewidzieć. Pozostaje mi więc jedynie poddać się biegowi wydarzeń, tak jak drzewo poddaje się wpływowi wiatru.
    
 To trwały uraz? 
    Shintarō kręci przecząco głową. 
     Nie sądzę. Sprawdziłem go dokładnie, zrobiłem badanie EEG i wygląda na to, że z jego głową wszystko w porządku. Kula nie uszkodziła mózgu. Do zaniku pamięci doszło prawdopodobnie w chwili upadku, kiedy uderzył w twardy chodnik tą samą częścią, która została zraniona przez pocisk. Wspomnienia powinny mu wrócić. Prędzej czy później. 
     Powinny, tak? Ale nie ma żadnej gwarancji, że faktycznie wrócą?
     W przypadku amnezji ciężko o jakąkolwiek gwarancję. Tu można jedynie snuć przypuszczenia. 
    Shintarō unosi kubek do ust, pociąga spory łyk, a potem spogląda na mnie z ukosa, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Nie drążę, czekam, aż sam zada pytanie.  
     Co zamierzasz z nim teraz zrobić? 
    
Jakbym wiedział.

     Na ulicę go przecież w takim stanie wyrzucić nie mogę. Z drugiej strony do niczego mi się raczej nie przyda. Nie chcę też wymuszać na tobie, żebyś zajmował się nim jak jakaś niańka. 
     Przez pewien czas i tak będzie musiał pozostać u mnie na obserwacji. A potem... 
     Potem coś wymyślę. Jeśli wrócą mu wspomnienia, zrobimy tak jak zawsze. A jeśli nie... Wtedy będę się zastanawiał. 
    – Nie planujesz zawczasu? Zaskakujesz mnie. 
    Spoglądam na Shintarō i widzę, że mężczyzna lekko się uśmiecha. Odpowiadam tym samym. 

Za dobrze mnie znasz. 

     Powiedzmy, że będę wybierał wtedy między kilkoma scenariuszami. 

Choć wolałbym tego uniknąć. 


    Dni mijały, Mibuchi wciąż szukał informacji, o rzekomym wynajęciu na mnie Elegii robiło się coraz głośniej, grupa Haizakiego pozwalała sobie na z każdą chwilą bardziej agresywne działania, a mężczyzna jak nieznajomym był, tak nim pozostawał. Choć wyglądało na to, że zachował większość nabytych umiejętności, takich jak pisanie, czytanie, a nawet gotowanie, to jednak jego wspomnienia nie wracały, a ja nie mogłem dłużej prosić Shintarō, by się nim zajmował. Musiałem podjąć jakąś decyzję. 
     Przyszła mi ona zdecydowanie zbyt łatwo. 


     Od dziś będziesz mieszkał u mnie.
    Błękitne oczy nie wyrażają niczego. Po prostu wpatrują się we mnie, pełne spokoju i chłodnego opanowania. 
     Kiedy wypowiadam te kilka słów, słyszę, jak za moimi plecami ktoś gwałtownie wciąga powietrze.

Doprawdy, Shintarō, zbyt łatwo cię przejrzeć.  

     Jest pan tego pewien? 
     Nie proponowałbym, gdybym nie był.


    Czy podjąłem zbyt pochopną decyzję? Prawdopodobnie tak. A jednak czułem, że ze strony nieznajomego nic mi nie zagraża. Jakaś część mnie nie chciała też go w takim stanie wyrzucić na ulicę. Pragnąłem zatrzymać go przy sobie. Nie wiem czemu. Po prostu czułem taką potrzebę. Chciałem dłużej patrzeć w błękitne oczy, jednocześnie nie pozwalając na to nikomu innemu. Nie rozumiałem, skąd wzięło się takie pragnienie. Nie rozumiałem samego siebie i po części mnie to przerażało. 
    Ten sposób, w jaki wzrok nieznajomego za każdym razem na mnie działał, z chwili na chwilę coraz silniej, to, że pomimo niepokoju związanego z obecnością mężczyzny tuż obok, podobał mi się fakt, że zatrzymałem go przy sobie – to wszystko naprawdę mnie przerażało. Nie byłem przyzwyczajony do odczuwania tak wielu intensywnych, kłócących się ze sobą emocji. Do tej pory wszystko w moim życiu miało swój porządek, schemat, zachowywało równowagę. Jednak z chwilą, w której spotkałem nieznajomego, ta równowaga zaczęła się chwiać, załamywać. Nie chciałem tego. Ale nie chciałem też, żeby mężczyzna ode mnie odchodził.
    Nie potrafiłem poradzić sobie z własnymi emocjami, nie potrafiłem ich zrozumieć. Zacząłem szukać wytłumaczenia dla tak irracjonalnych reakcji, jednak odpowiedź się przede mną nie pojawiała, nie w wystarczająco klarownych barwach. Jedyne co mi pozostawało, to snuć przypuszczenia, mając nadzieję, że być może uda mi się znaleźć klucz do rozwiązania zagadki, którą stanowił nieznajomy i moje związane z nim odczucia.
 
Egoizm? Chęć posiadania własnego, niedostępnego dla innych nieba? Taki jest powód tego wszystkiego?

    Właśnie tak chciałem myśleć, lecz w głębi duszy czułem, że prawda rysuje się w nieco odmiennych barwach. Innej odpowiedzi jednak nie dostrzegałem. A może bałem się dostrzec.
    Mimo, że mężczyzna zamieszkał u mnie, nic się między nami nie zmieniło. Zachowywaliśmy dystans, zwracaliśmy się do siebie formalnie zarówno w mieszkaniu, jak i w biurze, do którego go za dnia zabierałem, nie chcąc, by zostawał sam w domu. To była jedynie zwykła zapobiegliwość, to nie tak, że się o niego martwiłem. Zapobiegliwość, ostrożność i nic więcej. A przynajmniej właśnie to sobie wmawiałem.
    Pierwszego dnia moi ludzie zareagowali zaskoczeniem, kiedy go ze sobą przyprowadziłem. Nie rozumieli, co ktoś tak niepozorny, ledwie zauważalny i na pierwszy rzut oka niezwykle delikatny może robić z ich szefem. Szepty pełne najróżniejszych podejrzeń szybko rozbrzmiały w głównym holu, ale wystarczyło jedno moje spojrzenie, by je uciszyć. Potem nikt już dziwnie na mężczyznę nie patrzył, choć plotki mniej lub bardziej uzasadnione i tak powstały. Na nie nie miałem żadnego wpływu.
    Po pracy nie rozmawialiśmy ze sobą zbyt wiele. Właściwie w ogóle nie rozmawialiśmy. On zdawał się wyjątkowo skryty, zamknięty w sobie, ja zaś nie wiedziałem, jak do niego podejść. Przypominał mi dzikie zwierzę, które przyczajone przed drzwiami spoglądało nieufnie na wyciągniętą w jego stronę rękę. Zwierzę, które starałem się oswoić, choć nie miałem pojęcia jak, a które wcale nie zamierzało mi na pozwolić. Nie bez wysiłku.
    Stanowił dla mnie zagadkę pod tak wieloma względami, że zastanawiając się nad nimi, czasem odnosiłem wrażenie, jakby mój umysł miał eksplodować od nadmiaru przypuszczeń. Wtedy jednak wystarczało jedno spojrzenie w jasne oczy, zanurzenie się na kilka sekund w tej błękitnej głębinie, a wszystkie splątane, niezrozumiałe myśli odpływały w niebyt, pozostawiając za sobą jedynie spokój. Cichy i słodki.
    Nim zdążyłem się obejrzeć, mężczyzna stał się dla mnie swoistym remedium na stres i zmęczenie. Jego spojrzenie łagodziło niepokój, który odczuwałem coraz silniej, wciąż nie potrafiąc rozwiązać odpowiednio sprawy Haizakiego, łagodziło rozdrażnienie, które ogarniało mnie, kiedy coraz częściej zaczynałem myśleć o zawisającym nade mną widmie Elegii, przez które nie mogłem skupić się odpowiednio na swoich obowiązkach. W takich właśnie chwilach dziękowałem losowi za dzień, w którym znalazłem mężczyznę w ciemnym zaułku.
    Nasze noce bywały niespokojne. Ponieważ pokój, w którym mężczyzna spał, znajdował się naprzeciw mojego, słyszałem czasem, jak budził się, tłumiąc krzyk. Śniły mu się koszmary? Widział w nich krew, słyszał huk wystrzału, powracało wspomnienie bólu z tamtej nocy? Shintarō wspominał, że może się tak zdarzyć, że nawet jeśli nieznajomy nie przypomni sobie niczego więcej, obrazy z chwili, w której został postrzelony, będą do niego powracać w koszmarach, będą go dręczyć i nie dawać spokoju. Wspominał też, że w takich chwilach konieczne może okazać się wsparcie drugiej osoby. 
    Ale czy on naprawdę mojego wsparcia potrzebował? Choć był niepozorny, nie wydawał się wcale kruchy, nie mentalnie. Wręcz przeciwnie, gdy na niego patrzyłem, na to, jak radzi sobie ze świadomością życia bez przeszłości, odnosiłem wrażenie, że jest naprawdę silny. Że nie okazałby słabości nawet, gdyby zawalił się cały jego świat.
    Nie pytałem go o te koszmary. Nie chciałem wiedzieć. A może chciałem, ale usilnie tłumiłem w sobie pragnienie, by zbliżyć się do niego w tak intymny sposób. Próba nawiązania rozmowy to jedno, ale pytanie o sny, o niedające spokoju myśli to zupełnie inna, zdecydowanie bardziej prywatna sprawa. A ja wciąż myślałem na tyle trzeźwo, by pilnować się i nie przekraczać pewnych granic. Do czasu.
    Przełom nastąpił w chwili, w której opadła bariera formalności. Popełniłem wtedy dwa błędy. Nim się obejrzałem, zrobiłem coś, czego nigdy robić nie powinienem. 


     Przepraszam... Proszę pana, stało się coś?
    Spoglądam na niego, na twarz pozbawioną wyrazu, na irytujące swoją długością włosy, które przesłaniają błękitne oczy. 
     Darujmy sobie te formalności. Nazywam się Akashi. Kiedy jesteśmy sami, zwracaj się do mnie po nazwisku. Póki tu mieszkasz, tak będzie nam zdecydowanie łatwiej. 
    
Błąd.

    Dostrzegam zaskoczenie malujące się w błękitnych oczach. Zaskoczenie, a zaraz za nim ledwie zauważalny smutek.

Cholera. Zapomniałem.
   
     Jak w takim razie, ty się będziesz do mnie zwracał, Akashi-san?
    
Jestem idiotą. 

     Ja...
    
Nie mam wyboru, prawda?

     Tetsuya. Od dziś tak właśnie będziesz się nazywał. Kuroko Tetsuya. Może być?
    Błękitne oczy otwierają się nieco szerzej, na krótką chwilę dostrzegam w nich uczucie, którego nigdy wcześniej nie widziałem, a którego nie potrafię opisać słowami.
     Tetsuya... Kuroko... Dlaczego..?
    Pocieram dłonią twarz i przechodzę obok niego, nie potrafiąc dłużej patrzeć w te jego niesamowicie jasne oczy.
    
 Nie podoba ci się? 
     Podoba. Bardzo. Po prostu... Nie spodziewałem się tego. To...  niezwykle miłe. Dziękuję.
    Kiwam głową, nie patrząc na niego, w myślach wyzywając się od najgorszych idiotów. 

Nadałem mu imię. Jak za zbłąkanego zwierzaka, w chwili, w której go nazwałem, wziąłem za niego odpowiedzialność. 
Chyba zwariowałem.  

    
    Nadanie Tetsuyi imienia było niemalże publiczną deklaracją własności. 

 „Ten mężczyzna należy do mnie i nikt nie ma prawa go tknąć”.

   Wiedziałem, że wydarzenia, które to za sobą prawdopodobnie pociągnie, mogą znaleźć się poza moją kontrolą. A jednak, gdy patrzyłem w te wypełnione żalem oczy, nie potrafiłem powstrzymać własnych słów. Nie chciałem, żeby w tym na co dzień nieprzeniknionym spojrzeniu błyszczał smutek. 

Smutne niebo to szare niebo. A szary nie uspokaja, lecz przygnębia.

    Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czemu wybrałem akurat takie imię. Nie myślałem nad nim. Te dwa słowa pojawiły się po prostu w moim umyśle, wypowiedziałem je, zanim zdążyłem się nad nimi dokładniej zastanowić. Odpowiedź na pytanie „dlaczego” przyszła z czasem.
    Kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się, że w tamtej chwili los sobie ze mnie zakpił. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, wybrałem słowa, które idealnie do mężczyzny pasowały, które idealnie odzwierciedlały jego naturę.
    Kuroko, bo był jak cień. Bez wspomnień, nikomu nieznany, nieprzyciągający uwagi. Tetsuya, bo przypominał mi żelazo. Chłodny i trudny do przejrzenia, posiadający inny rodzaj siły. Siły, którą warunkował jego niezwykły spokój i opanowanie, a którą w pełnej okazałości ujrzałem niecały tydzień później. Wtedy właśnie zdarzyło się coś, co przesądziło o dalszych losach mężczyzny. Coś, co zaskoczyło wszystkich, którzy byli tego świadkami. 
   

     Co tu się dzieje? 
    Ludzie szybko rozchodzą się na boki, kiedy mnie dostrzegają. Jeden z nich zaczyna coś pospiesznie tłumaczyć. 
    – Aomine wyzwał Kuroko. 
     Co takiego? 
    Musiałem się przesłyszeć. To chyba przecież niemożliwe, by...
     Naprawdę nie wiem, po co szef cię tutaj trzyma. Od segregowania papierów mamy sekretarki. A może odpłacasz mu się za opiekę w naturze? Jesteś dziwką? Powiedz, jak to z tobą jest, Tetsu... - ostatnie słowa Daikiego, wypowiedziane z jawną ironią, to złośliwe, niby pieszczotliwe zdrobnienie imienia, jego cichy chichot, wszystko to sprawia, że po moich plecach przebiega dziwny dreszcz. Dreszcz złości.
     Nie jestem dziwką. Szef uratował mi życie, a jeśli poprzez segregowanie papierów mogę mu się w jakiś sposób odwdzięczyć, to będę to robił, dopóki nie każe mi przestać.
    Spoglądam na Tetsuyę zaskoczony. Jego głos jest niezwykle opanowany, mężczyzna wygląda, jakby wcale nie przejął się obrazą, która padła pod jego adresem. Patrzy po prostu na niebieskowłosego prowokatora, w którego oczach złość miesza się z irytacją.
    Daiki zawsze był kimś, kogo denerwowały osoby nieokazujące emocji, niezależnie od sytuacji zachowujące spokój. Denerwowały go osoby takie jak ja, stanowcze, charyzmatyczne, które ciężko było sprowokować. Ponieważ stanowił ich całkowite przeciwieństwo.

    Nie lubię w nim tej cechy. Kiedy tylko go spotkałem, wiedziałem, że opanowanie jego wybuchowego charakteru wcale nie będzie łatwe. A jednak musiałem spróbować. Ponieważ potrzebowałem przy swoim boku kogoś takiego jak on.
     Wkurwiające. 
    W chrapliwym głosie Daikiego wyczuwam niebezpieczną nutę, która sprawia, że dreszcz niepokoju przebiega po moich plecach.

Muszę go zatrzymać. Tetsuya sobie z nim nie poradzi.
     
    Ale jak powstrzymać furię w swojej najbardziej pierwotnej postaci?
    Nie zastanawiam się nad tym. Nie muszę. Ponieważ w chwili, w której Daiki unosi pięść, staje się coś, co sprawia, że wszyscy zebrani w głównym holu na krótką chwilę wstrzymują oddech. 
    Tetsuya jest błyskawiczny. Porusza się tak szybko, że nawet mój wzrok z trudem za nim nadąża. W ciągu jednej chwili błękit oplata postać Daikiego, owija się wokół niego i zacieśnia sploty. 
    Odchylenie ciała do tyłu, unik, gładkie przejście za plecy, podcięcie – to widzą wszyscy inni. Ja zaś widzę jedynie najczystszy, najpiękniejszy kolor, jaki może przybrać niebo, który przedziera się przez chmury burzowe. Widzę błękit, który na kilka sekund rozbłyska niesamowicie jasnym blaskiem. 
    Daiki upada na podłogę, w jego niebieskich oczach maluje się zaskoczenie. Zaskoczenie i niezrozumienie. Wygląda tak, jakby nie wierzył w to, co właśnie miało miejsce. Cóż, mnie samemu ciężko w to uwierzyć. 
    Tetsuya staje nad nim i bardzo cicho coś do niego mówi, coś, czego ja nie jestem w stanie usłyszeć, a na co źrenice Daikiego gwałtownie się rozszerzają. 
    Wśród tłumu zebranego w głównym holu przechodzi pomruk zaskoczenia. Nikt nie wierzy w to, co właśnie miało miejsce. Aomine Daiki, najsilniejszy, najbardziej uzdolniony z moich ludzi, został pokonany przez osobę, która na pierwszy rzut oka wydaje się taka niepozorna.
    Występuję przed szereg i powoli podchodzę do dwójki mężczyzn. Daiki wzdryga się lekko, kiedy obok niego przechodzę.
    – Szefie...
    – Milcz. Później z tobą porozmawiam. 
    Staję przed Tetsuyą i spoglądam prosto w te jego niezwykłe oczy. A on odwzajemnia moje spojrzenie, przez krótki moment bez słów się w siebie wpatrujemy. Po chwili przenoszę wzrok na zebrane w holu osoby. Nie muszę nic mówić, samo moje spojrzenie wystarcza, by wszyscy błyskawicznie się rozeszli.
    Kiedy zostajemy tylko we trójkę, całkowicie ignorując wciąż leżącego na podłodze Daikiego, spoglądam na Tetsuyę znacząco i ruchem głowy nakazuję, by za mną poszedł. Prowadzę go do windy, a kiedy do niej wsiadamy, włączam przycisk z numerem najniższego piętra. On o nic nie pyta, ja niczego nie tłumaczę. W ciszy zjeżdżamy na dół. Na strzelnicę. 



    Ruchy Tetsuyi podczas tej krótkiej walki z Daikim były instynktowne. On nie myślał, nie zastanawiał się nad nimi. Jego ciało poruszało się odruchowo, wykorzystując doświadczenie i umiejętności nabyte w wyniku monotonnego, męczącego, wieloletniego treningu. Byłem tego pewien, ponieważ już wcześniej natknąłem się na osobę, która walczyła w dokładnie taki sam sposób. I to ta właśnie osoba, została przez Tetsuyę publicznie upokorzona.
    Daiki zawsze walczył swobodnie, polegając na swojej szybkości i instynkcie, co tworzyło wokół niego specyficzną aurę dzikości. Przypominał wtedy prawdziwą bestię, drapieżnego kota, który rzucić się mógł na kompletnie przypadkową osobę bez najmniejszego nawet ostrzeżenia. I choć na pewno jego ruchy potrafiły wywrzeć na postronnym obserwatorze niesamowite wrażenie, to jednak pozbawione były one wdzięku.
    Tetsuya walczył inaczej. W ciągu tamtych kilku sekund, które wystarczyły mu do zdobycia przewagi nad Daikim, wyglądał tak, jakby tańczył. Jego ruchy były niesamowicie płynne, ciche, pełne elegancji. A ona właśnie w połączeniu z niesamowitą szybkością i zabójczymi umiejętnościami sprawiała, że walczący Tetsuya oczarowywał. Tak, w tamtej chwili był naprawdę piękny. Nie potrafiłem oderwać od niego spojrzenia. Wdzięk i precyzja połączone w jedno tworzyły duet, obok którego nie można było przejść obojętnie.
    W normalnej walce wygrywa zazwyczaj ten, kto ma większe doświadczenie i przewagę pod względem umiejętności. Jednak w przypadku konfrontacji osób, które kierują się wyłącznie intuicją, taka reguła nie istnieje. Ponieważ instynktu nie da się kontrolować, niemożliwe jest przewidzenie tego, co zrobi osoba działająca pod jego wpływem, tak samo jak nie istnieje sposób na przewidzenie wyniku takiej walki. Komu uda się wyprzedzić swojego przeciwka o krok? W jaki sposób?

    Tetsuya wykorzystał moment zaskoczenia. Daiki nie był przygotowany na tak szybką reakcję z jego strony, nie spodziewał się jej. Właśnie dlatego przegrał. Spóźnił się o jeden krok, o ułamek sekundy. Gdyby od początku wziął Tetsuyę na poważnie, ta walka mogłaby mieć zupełnie inne zakończenie. Lub nie. W tej kwestii można jedynie snuć przypuszczenia. 
    W chwili, w której Daiki upadł na podłogę, zrozumiałem, że sposób na odkrycie prawdy na temat przeszłości Tetsuyi cały czas znajdował się tuż przede mną, a ja nie zdawałem sobie z tego sprawy. Choć czy faktycznie tak było? Nie zauważałem go, czy nie chciałem zauważyć? Gdy się nad tym teraz zastanowię, wydaje mi się, że chyba zwyczajnie wolałem wierzyć, że Tetsuya nie jest w żaden sposób związany ze światem przestępczym, że został postrzelony zupełnie przypadkowo. Ponieważ dzięki temu wprowadzał on powiew zwyczajności do mojego niespokojnego życia.
     Jednak w chwili, w której sam pokazał mi, co się w nim kryje, nie mogłem dłużej ignorować jego przeszłości. Musiałem się z nią zmierzyć, choć obawiałem się odpowiedzi, które mogłaby ze sobą przynieść. Ale nie miałem wyboru. Musiałem poznać choć część prawdy, nie mogłem się przed nią dłużej bronić.


    Mężczyzna bez słów przyjmuje pistolet, który wyciągam w jego stronę. Celowo wręczam mu nienaładowaną broń, to pierwszy test, który Tetsuya przechodzi bezbłędnie. Sięga po naboje, uzupełnia magazynek, wsuwa go i przeładowuje broń. Potem zakłada słuchawki ochronne i podchodzi do pierwszego stanowiska.
     
 Manekin ustawiony jest w odległości dwudziestu metrów. Celuj w głowę. 
    Tetsuya bez słowa unosi broń. Przyglądam mu się uważnie  temu, jak trzyma pistolet, jak układa palce na uchwycie, jak powoli zwalnia spust. Widzę skupienie malujące się w jego spojrzeniu, obserwuję błękitne oczy, które cały czas pozostają otwarte. To, że mężczyzna nie zamyka żadnego z nich podczas celowania, szczególnie mnie nie dziwi. Dokładnie tego się spodziewałem. 
    Kiedy rozlega się huk towarzyszący wystrzałowi, zauważam, że odrzut pistoletu nie wpływa w żaden sposób na stabilną pozycję Tetsuyi. Jego ciało wygląda na przyzwyczajone do tego typu sytuacji. 
    Sięgam po lornetkę i sprawdzam, gdzie trafiła kula. Kiedy dostrzegam dziurę po niej dokładnie między oczami manekina, kiwam lekko głową tak, jakbym zgadzał się sam ze sobą. 

Zgodnie z oczekiwaniami.

    Odstawiam lornetkę, podchodzę do sterownika i odsuwam cel o dziesięć metrów. 
     Prawe kolano. 
    Tetsuya wykonuje polecenie bez słowa sprzeciwu. Gdy pada strzał, przesuwam cel o kolejne dziesięć metrów. 
     Szyja. 
    I o kolejne dziesięć. 
     Brzuch. 
    I kolejne. 
     Serce. 
    Tetsuya oddaje strzał. Potem podaję mu inny rodzaj broni i powtarzam schemat. 
    Kończymy test po godzinie. Tetsuya odkłada karabin, z którego przed chwilą strzelał, zdejmuje słuchawki i powoli do mnie podchodzi. Nic nie mówi, po prostu wpatruje się w moje oczy tak intensywnie, że mam ochotę uciec spojrzeniem. Ale tego nie robię. Gdybym postąpił inaczej, nie byłbym godzien stania na czele Rishin-kai.
    Wciąż mając przed oczami podziurawione manekiny, na których ślady po kulach potwierdzają iście zabójczą precyzję Tetsuyi, przypominam sobie, co błękitnooki mężczyzna powiedział do Daikiego. 


 Szef uratował mi życie, a jeśli poprzez segregowanie papierów mogę mu się w jakiś sposób odwdzięczyć, to będę to robił, dopóki nie każe mi przestać”.

    Nie chcę Tetsuyi do niczego zmuszać, choć wiem, że do tej pory nie pozostawiałem mu szczególnie dużej możliwości wyboru. W końcu to ja podjąłem decyzję, by u mnie zamieszkał, to ja postanowiłem zabrać go ze sobą do biura. Ale ani razu nie powiedziałem, że nie ma prawa mi się sprzeciwić, nie, on po prostu nigdy tego nie zrobił. I jak widać, wcale nie zamierzał. 
    Precyzja Tetsuyi, obeznanie z obsługą i korzystaniem z wielu rodzajów broni, wszystko to napawa mnie mieszanymi uczuciami. Z jednej strony obawiam się tego, kim ten niepozorny mężczyzna może się okazać, obawiam się tego, że w przyszłości, odzyskawszy wspomnienia, zacznie stanowić dla mnie zagrożenie. Z drugiej jednak strony, jak ktoś tak uzdolniony mógł nie zaistnieć do tej pory na kartach tokijskiego świata przestępczego? Jakim cudem nawet w Podziemiu nikt o nim niczego nie wiedział? Gdyby mężczyzna działał w przeszłości w jakimś ugrupowaniu, gdyby zabijał na zlecenie, ktoś na pewno kiedyś by o nim usłyszał. Ale nie, według źródeł Mibuchiego osoba taka jak Tetsuya nie istnieje i nigdy nie istniała w tokijskim świecie przestępczym.
    Kiedy uświadamiam sobie, że choć wiem w tej chwili o mężczyźnie zdecydowanie więcej niż na początku, a jednak świadomość ta wcale niczego nie ułatwia, niczego nie rozjaśnia, wręcz przeciwnie  dodatkowo wszystko komplikuje, mam ochotę głośno się roześmiać. Śmiechem niemającym w sobie ani odrobiny wesołości, wyrażającym skrajną frustrację. 

Tetsuya, dlaczego musisz doprowadzać mnie do takiego stanu?

    W chwili, w której błękitnooki mężczyzna pokonał Daikiego, wszystko się zmieniło. Teraz już nie mogę patrzeć na niego jak na kogoś z zewnątrz. Niezależnie od tego, kim był i co robił, posiada on umiejętności, które świadczą o jego przynależności do ciemnej strony Tokio i nawet jeśli nigdy wcześniej ich nie używał, jeśli krył się w cieniu, żył niezauważony, nie mogę tych jego zdolności ignorować. Muszę podjąć decyzję. Niezależnie jednak od tego, jaka by ona nie była, mogę jej później żałować. Zaufać przeczuciu i dać Tetsuyi szansę, czy postąpić tak, jak nakazuje zdrowy rozsądek i zabić mężczyznę bez jakichkolwiek skrupułów? 
    Żaden wybór nie wydaje się tym właściwym, ale nie mogę udać, że ostatnie wydarzenia nie miały miejsca. W chwili, w której zabrałem Tetsuyę na strzelnicę, zdecydowałem się zmierzyć z jego przeszłością i gdy już ją znam, nie mogę cofnąć tej decyzji. 
  
Szalki wagi ustawione są cały czas w linii prostej, żadna nie odchyla się choćby na moment. Orzeł nie przeważa nad reszką, reszka nie spogląda z góry na orła. Obie strony medalu rysują się w równie ciemnych barwach. Który rodzaj ryzyka jest lepszy? 
Tetsuya, co ty byś zrobił, gdybyś znajdował się na moim miejscu?
   
     Chcę, żebyś został moim ochroniarzem.
    
Nie każ mi, proszę, żałować tej decyzji. 

     Ochroniarzem Akashiego-san? 
    – Tak. Chcę, żebyś był przy mnie dwadzieścia cztery godziny na dobę, cały czas pozostawał czujny, żebyś wszędzie wypatrywał potencjalnego zagrożenia i poza moim mieszkaniem nigdy nie odstępował mnie na krok. Oczywiście za opłatą. 
     Przez jak długi czas? Na stałe?
    
Tak. Nie. Wszystko zależy od ciebie i od tego, co sobie przypomnisz i kiedy.
     
     W świecie, w którym żyję, przyjmowanie czegokolwiek za pewnik to błąd. Ryzyko, że obudzisz się rano w morzu krwi, albo że nie obudzisz się wcale, jest zdecydowanie zbyt duże, by lekkomyślnie wypowiadać słowa takie jak „na pewno” czy na stałe”. 
     Dopóki nie zostanę zwolniony? 

Zwolniony? Takie pojęcie nie istnieje w świecie yakuzy. Z obietnicy wierności szefowi zwalnia cię jedynie śmierć. 

     Można to tak ująć. 

Nie muszę ci tego tłumaczyć, prawda? Zdajesz sobie sprawę z ryzyka?

     Dobrze. Zostanę twoim ochroniarzem, Akashi-san.
    
Stało się. Słowo się rzekło, czara się przelała. Teraz nie ma już odwrotu. Cokolwiek by się nie działo, nie możemy spojrzeć wstecz. A jeśli któryś z nas to zrobi, będzie to oznaczało, że popełnił błąd, podejmując taką, a nie inną decyzję. Że źle ocenił. A wtedy skończy się ta pozorna cisza i spokój. Ktoś umrze, ktoś zabije. Tylko czy naprawdę musi do tego dojść? 


    Nie byłem jedyną osobą, która podjęła tamtego dnia ogromne ryzyko. On też to zrobił. Na pewno zdawał sobie sprawę, że jeśli spróbuje mnie kiedyś zdradzić, będzie to jego koniec. Że moi ludzie nie spoczną, dopóki go nie znajdą i nie wymierzą kary, nawet jeśli sami przypłacą tę próbę życiem. Wiedział o tym. Musiał wiedzieć. Więc jaki był jego powód? Czemu przyjął moją propozycję? Czy przez jego umysł również przepływały w tamtej chwili podobne myśli? Zgadzając się, zaufał rozsądkowi czy instynktowi?

Nie znając przeszłości, nie możesz być pewien również przyszłości.

    To nie była zwykła wdzięczność, chęć odpłacenia za moją pomoc. Nie wierzę w to. Nikt nie jest aż tak lekkomyślny. Więc czemu? Dlaczego postąpił w taki sposób?  
    Mogłem zapytać. Ale nie zrobiłem tego. Myślę, że za bardzo obawiałem się odpowiedzi. 
    Kiedy oficjalnie przedstawiłem Tetsuyę jako członka Rishin-kai, nie spotkało się to ze zbyt dużym sprzeciwem. Większość osób widziała, albo słyszała o upokorzeniu Daikiego, nikt więc nie negował mojej decyzji. A przynajmniej nie publicznie. Oczywiście Mibuchi, gdy tylko ta informacja do niego dotarła, jako pierwszy wpadł do mojego gabinetu i wyraził swoje obiekcje, a Shintarō mu zawtórował. Powiedziałem im jednak dokładnie to, co sam myślałem. Nieważne, że była to jedynie mała część prawdy. Oni nie musieli o tym wiedzieć. 

Biorąc pod uwagę obecną sytuację, uważam, że Tetsuya zdecydowanie bardziej może mi się przydać, niż zaszkodzić”.

    Nie przekonało ich to do końca, ale zaufali mojemu osądowi. Tak jak zawsze to robili.
    Oprócz nich wyraźną niechęć do współpracy z Tetsuyą okazywał także Daiki, ale po rozmowie, którą z nim na temat tamtego idiotycznego wyzwania przeprowadziłem, starał się zatrzymywać swoje obiekcje dla siebie. Choć i tak widać było jak na dłoni, że nie podoba mu się to, jak blisko mnie jest Tetsuya, to, że ze mną mieszka i zdaje się pełnić przy moim boku funkcję ważniejszą od niego. Cóż, na antypatię akurat nic poradzić nie mogłem. Tetsuya jednak się nią nie przejmował, więc ja również tego nie robiłem.
     Kilka dni po tym, gdy oficjalnie został moim ochroniarzem, opowiedziałem mu o Elegii. Wtedy też po raz pierwszy udało mi się nawiązać z nim dłuższą rozmowę. Z początku czułem się nieco dziwnie, jednak po jakimś czasie rozluźniłem się i Tetsuya też to zrobił. 
    Rozmawialiśmy długo, opowiedziałem mu o moich podejrzeniach związanych z tym zabójcą, choć część z nich zatrzymałem dla siebie. Przekazałem mu informacje i pokazałem dokumenty dotyczące wszystkich powszechnie znanych morderstw, których dopuściła się Elegia, zapoznając go z jej sposobem działania. Nie wiedziałem, czy postąpiłem słusznie. Gryzło mnie wtedy sumienie, czułem, że być może zachowałem się nieco zbyt lekkomyślnie. W końcu czy nie powinienem robić wszystkiego, by Tetsuya przypomniał sobie jak najmniej ze swojej przeszłości? O Elegii słyszeli niemal wszyscy, więc opowiadając mu o niej, ryzykowałem, że mogą powrócić takie jego wspomnienia, które okażą się dla mnie problematyczne. Nie mogłem jednak milczeć w tej kwestii. W chwili, w której zdecydowałem się zawierzyć przeczuciu, w chwili, w której zaproponowałem Tetsuyi pozycję przy moim boku, postanowiłem dać mu szansę, zaryzykować, obdarzyć niewielką cząstką zaufania i sprawdzić, co z tego wyniknie. Dlatego nie mogłem ukrywać przed nim prawdy o Elegii. Nic dobrego by z tego wówczas nie wynikło. 
    Tamtego wieczoru zdałem sobie sprawę z czegoś, co mnie zaskoczyło. Kiedy postąpiliśmy krok na przód, kiedy nieznacznie się do siebie zbliżyliśmy, wtedy odkryłem, że zaskakująco łatwo i przyjemnie mi się z nim rozmawia. Spodobał mi się ton głosu Tetsuyi, sposób, w jaki analizował i łączył ze sobą fakty, spodobał mi się jego sposób myślenia i to, że kiedy mówiłem, uważnie mnie słuchał, nigdy mi nie przerywając. Na sam koniec zdałem sobie sprawę, że lubię sposób, w jaki wypowiada moje imię tym swoim głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji.
    Od tamtej pory rozmawialiśmy znacznie częściej. Wieczorem siadaliśmy w salonie i dyskutowaliśmy na różne tematy, jednak zawsze związane były one w jakiś sposób z Rishin-kai. Gdy o nie zapytał, opowiedziałem mu o moich problemach z Haizakim, o ruchach jego ludzi, którzy ostatnio coraz częściej pojawiali się w Shinjuku, siejąc zamęt. Tetsuya słuchał uważnie i choć nie mógł mi w tej kwestii zbytnio pomóc, samo to, że podzieliłem się z kimś moimi przypuszczeniami, ułatwiło mi znacznie ułożenie wszystkich podejrzeń i faktów na odpowiednich miejscach. 
    Choć naprawdę polubiłem te nasze wieczorne rozmowy, pilnowałem, byśmy nie przekraczali pewnych granic, byśmy nigdy nie poruszali prywatnych, zobowiązujących tematów, ponieważ wówczas zbliżylibyśmy się do siebie w sposób, który ciężko byłoby kontrolować. A na to nie mogłem pozwolić. Obawiałem się konsekwencji, jakie mogłyby z tego wyniknąć, a których, prawdę powiedziawszy, nawet nie chciałem sobie wyobrażać. 
    Starałem się utrzymywać nasze rozmowy w ryzach i udawało mi się to równo przez miesiąc od chwili, w której Tetsuya stał się oficjalnie jednym z moich ludzi. A potem zdarzyło się coś, co sprawiło, że odniosłem wrażenie, jakby los zaśmiał mi się prosto w twarz.


    Przeciągły krzyk przerywa ciszę panującą w niewielkim magazynie. Wybite palce przypominają kształtem gałęzie usychającego drzewa. Okaleczone ciało drży, gdyby ktoś z tyłu nie trzymał go w żelaznym uścisku, pewnie nie wytrzymałoby bólu i osunęłoby się na ziemię.
     To jak, pogadamy, czy dalej będziesz uparcie milczał?
    Szybki, świszczący oddech. Spojrzenie, w którym mimo bólu wciąż maluje się upór i zawziętość. 
     Rozumiem, że to znaczy nie”. 
    Daiki zajmuje się drugą dłonią, jednak nie poprzestaje na niej. Kiedy po magazynie rozchodzi się odgłos łamanego piszczela, mężczyzna uśmiecha się z zadowoleniem i przymyka oczy, ciesząc uszy głośny krzykiem torturowanego. 
    – Daiki, nie mamy całego dnia. Nie baw się z nim, złam go szybko i załatw sprawę.
    Mężczyzna spogląda na mnie z ukosa, dostrzegam niezadowolenie malujące się w jego niebieskich oczach. Nic jednak nie mówi, posłusznie prowadzi nieszczęśnika do zbiornika z wodą i przytrzymuje pod nią jego głowę. 
    Wiem, że gdyby mógł, długo jeszcze znęcałby się nad tym człowiekiem. Zawsze uwielbiał zadawać cierpienie, podobał mu się widok krwi, wnętrzności, znęcanie się nad kimś zarówno psychiczne, jak i fizyczne było jednym z jego ulubionych zajęć. 
    Naprawdę obrzydza mnie ta jego cecha. Nie dlatego, ponieważ brzydzi mnie sama przemoc, gdyby tak było, nigdy nie zdecydowałbym się na dołączenie do yakuzy. Nie, ja po prostu nigdy nie lubiłem bezsensownego cierpienia, bezsensownej śmierci. Nie lubiłem nieuzasadnionej agresji i choć akceptowałem przemoc jako część życia, które prowadziłem, to jeśli nie musiałem, nie używałem jej bez powodu i powstrzymywałem przed tym również swoich ludzi. Jednak w chwilach, w których okazywała się ona konieczna, bez mrugnięcia okiem potrafiłem pociągnąć za spust. 
    Wiedziałem, że taka będzie cena dołączenia do yakuzy i przystałem na nią, gdy wstąpiłem do Rishin-kai. Jednak nie sprawiło to, że stałem się pozbawionym skrupułów sadystą. Raniłem i zabijałem, tylko gdy musiałem. Choć zazwyczaj to moi ludzie byli wykonawcami tych czynności, to jednak polecenie padało z mojej strony, więc tak naprawdę za każdym razem to ja zadawałem ból, czy odbierałem życie, nawet jeśli pośrednio. Moi ludzie byli tylko żołnierzami, pionkami, którymi poruszałem po planszy.
    Patrzenie na dygocące ciało torturowanego nie sprawia mi żadnej przyjemności, najchętniej odwróciłbym wzrok. Ale nie mogę. Ponieważ ponoszę odpowiedzialność za wszystko, co tego człowieka spotyka. Muszę więc przyglądać się, jak drży coraz silniej, ponieważ w ten właśnie sposób, okazuję mu pewien, trudny do wytłumaczenia rodzaj szacunku  szacunku dla cierpienia, które go spotyka, dla śmierci, której widmo nad nim zawisa.
    Choć podejrzewam, dlaczego włamał się do mojego biura, czemu starał się wykraść stamtąd ważne dokumenty i kto mu za to zapłacił, muszę uzyskać potwierdzenie dla swoich przypuszczeń. Gdyby ten człowiek od razu zdecydował się mówić, oszczędziłby sobie niepotrzebnego cierpienia. Zamiast tego wybrał drogę pełną bólu. Taką podjął decyzję, dlatego musiałem się z nią pogodzić i zmusić go siłą, by odpowiedział na moje pytania.
    Daiki wyciąga jego głowę z wody w ostatniej chwili i popycha go na ziemię. Przyglądam się, jak podtapiany jeszcze chwilę temu mężczyzna kaszle i łapczywie łapie oddech. Kiedy spotykają się nasze spojrzenia, nie dostrzegam już w jego oczach żadnego śladu po zawziętości. 

Poddał się stosunkowo szybko.

     To... Hai.. Haizaki... On mi... on mi to kazał... 
     Dlaczego? 
     Nie... nie wiem... 
    Nie wyczuwając w jego głosie kłamstwa, otrzymując jednocześnie potwierdzenie dla swoich przypuszczeń, kiwam głową w kierunku Daikiego, dając mu znak, by skończył z mężczyzną. Nawet gdybym chciał, nie mogę puścić tego człowieka wolno. Udało mu się dostać do mojego gabinetu i przejrzeć część dokumentów. Dla bezpieczeństwa całego Rishin-kai musi umrzeć. 
    Daiki uśmiecha się niebezpiecznie i, oblizując wargi, podchodzi do mężczyzny, wyciągając jeden ze swoich piekielnie ostrych noży. 
     Proszę, nie... 
    Nikt nie odpowiada na błagania przerażonego człowieka. Jego głos jest jedynym, który rozbrzmiewa w magazynie.
  
Przynajmniej będzie miał szybką śmierć.

    Błagania zamieniają się w mrożący krew w żyłach krzyk. Krew z rozciętego krocza spływa po nogach i kapie na ziemię. Po chwili dołącza do niej ta z rany powstałej wzdłuż torsu mężczyzny. W magazynie rozbrzmiewa kolejny krzyk.
    Jestem zbyt zaskoczony tym, co zrobił Daiki, by wystarczająco szybko zareagować. Nie mogę uwierzyć w to, że zamiast od razu zabić mężczyznę, zaczął się najpierw nad nim znęcać. Nie rozumiem tego. Przecież kazałem mu z nim skończyć. Dlaczego nie posłuchał? Potrzeba zadania bólu była aż tak silna?
    Z odrętwienia wywołanego zdumieniem wytrąca mnie dźwięk wystrzału. Kiedy bezwładne ciało osuwa się na ziemię, zauważam strużkę krwi, która wypływa z rany znajdującej się dokładnie między oczami mężczyzny, z rany świadczącej o idealnej precyzji.
    Odwracam się do tyłu i spoglądam w stronę, z której padł strzał. Dostrzegam tam Tetsuyę, który spokojnym ruchem przeładowuje pistolet i chowa go do kabury. Jego wzrok nie wyraża niczego, zdaje się być jeszcze bardziej nieprzenikniony niż zazwyczaj. 
    Z ust Daikiego wyrywa się ciche warknięcie, ale gdy spoglądam na niego, nie kryjąc niezadowolenia, odwraca wzrok i, wycierając nóż z krwi, wychodzi z magazynu.
    Przymykam na chwilę oczy, starając się stłumić wzbierającą we mnie od wewnątrz złość. Odczekuję chwilę, a kiedy unoszę powieki, znowu jestem spokojny. Dopiero wtedy każę pozostałym dwóm osobom zająć się ciałem mężczyzny, po czym wraz z Tetsuyą opuszczam miejsce kaźni i kieruję się do samochodu. Czuję, że będę musiał naprawdę poważnie porozmawiać z Daikim. Ale dopiero jutro. Dzisiaj mam do przeprowadzenia inną rozmowę. 


    Tamtej nocy dostrzegłem w Tetsuyi coś, co wytworzyło między nami nić porozumienia – dokładnie takiego jakiego się obawiałem. Ale nie miałem wpływu na jej powstanie, prawdę powiedziawszy, nawet z tym nie walczyłem. Ponieważ potrzebowałem tego. Potrzebowałem opowiedzieć komuś o tym, co kryło się na dnie mojej duszy, komuś, kto zdawał się patrzeć na pewne aspekty życia dokładnie tak samo jak ja. Tylko taka osoba byłaby w stanie mnie zrozumieć, tylko przed taką osobą mogłem uchylić drzwi do swojego serca.
    W tamtej chwili nie obchodziła mnie przeszłość Tetsuyi, to, że wciąż pozostawał dla mnie wielką niewiadomą. Nie liczyło się to, co mogło się w przyszłości wydarzyć. Ponieważ moje pragnienie, by podzielić się z kimś swoimi myślami, było znacznie silniejsze od głosu rozsądku.


    – Dlaczego strzeliłeś?
    Jasne oczy wpatrują się we mnie, lecz ich spojrzenie zdaje się być dziwnie odległe. Błękitne niebo zachodzi szarymi chmurami zamyślenia.
     Ponieważ czułem, że powinienem. Nie sądzę, żeby w takim cierpieniu był jakikolwiek sens. Zadawanie bólu komuś tylko po to, by zaspokoić swoje własne, chore pragnienia uważam za coś niewłaściwego. Nie podobało mi się to, co zrobił Aomine. Nie wiem, jakie dokładnie były motywy tamtego człowieka, ale włamując się do biura, wykazał pewną dozę odwagi. Nie zasłużył na niepotrzebny ból, powinien mieć spokojną, szybką śmierć. Dlatego strzeliłem. Ponieważ nie mogłem patrzeć na to, co robił Aomine i sądzę, że szef również tego nie chciał. Strzeliłem, ponieważ właśnie taki wybór uznałem za słuszny. 
    Spoglądam na Tetsuyę, przyglądam mu się długo, tonąc w jego błękitnych oczach, układam w myślach słowa, które zamierzam wypowiedzieć. A potem zaczynam mówić i nie przerywam, dopóki nie czuję, że podzieliłem się z nim wszystkimi myślami, które od bardzo dawna zalegały na dnie mojego umysłu. 
    Opowiadam Tetsuyi o tym, jak postrzegam śmierć, cierpienie, przemoc, a także o tym, że za każdym razem czuję się w pewien sposób winny, gdy moi ludzie kogoś krzywdzą, nawet jeśli jest to uzasadniona, konieczna agresja. Opowiadam mu o tym dziwnym, trudnym do wytłumaczenia szacunku, jaki okazuję człowiekowi, który przed śmiercią zachował dumę i godność. Mówię długo, a Tetsuya słucha, ani razu mi nie przerywając. Kiedy wreszcie milknę, odnoszę wrażenie, że opowiadając mu o tym wszystkim, uwolniłem się od niesamowitego ciężaru, który do tej pory zmuszony byłem dźwigać. To rodzące się w mojej piersi uczucie lekkości zdaje się być znajome. Jest podobne do tego spokoju, który przynosi mi błękitne spojrzenie.
     Tetsuya nie odpowiada na moje zwierzenia w żaden werbalny sposób. Po prostu patrzy na mnie tymi swoimi niesamowitymi oczami i lekko, niemal niezauważalnie się uśmiecha. A ja w tej chwili odnoszę wrażenie, jakby do mojego mieszkania wpadł zagubiony promyk słońca. Uśmiech Tetsuyi rozjaśnia błękit jego spojrzenia. Patrząc na niego, widzę jasne niebo i słońce, które się na nim pojawia. Oczarowuje mnie ten widok.


    Nie pamiętam, jak do tego doszło, ale rozmowa, która zaczęła się od rozważań dotyczących wydarzeń z tamtego magazynu, trwała niemal całą noc. Przesiedzieliśmy w salonie długie godziny, dzieląc się spostrzeżeniami na najróżniejsze tematy. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, dopóki nie zaskoczył nas świt. Wtedy też zdałem sobie sprawę, że w ciągu jednej nocy przedarliśmy się przez ten mur niepewności, który się między nami do tej pory wznosił, a który obawialiśmy się obejść. Nie zburzyliśmy go, on wciąż stał na swoim miejscu, wahanie nie zniknęło, ale część wątpliwości zaczęła się powoli rozmywać. Tamtej nocy zbliżyliśmy się do siebie niemalże na wyciągnięcie ręki. Jednak pozostawało coś jeszcze, co nie dawało mi spokoju.


    – Tetsuya, powiedz mi jedną rzecz. Dlaczego, kiedy jesteśmy sami, znowu zacząłeś zwracać się do mnie formalnie? Czy nie prosiłem cię, żebyś w takich sytuacjach używał mojego nazwiska?
    W błękitnych oczach błyska zaskoczenie.
     – Przecież teraz pracuję dla szefa oficjalnie. Muszę zachowywać formalności, nawet gdy jesteśmy sami.
  
Odpowiedź bez zastanowienia, co?

    – Chcę, żebyś zwracał się do mnie tak jak kiedyś.
    – Dlaczego?
    – Lubię brzmienie twojego głosu, gdy wypowiadasz moje nazwisko – odpowiedź pada, nim zdążę się nad nią dokładniej zastanowić. Słowa wypływają z moich ust niekontrolowane. Orientuję się, co zrobiłem, dopiero gdy widzę, jak czarne źrenice lekko się rozszerzają. 
    Chcę jakoś zaprzeczyć, wyjaśnić, wytłumaczyć to krępujące wyznanie, jednak Tetsuya odzywa się pierwszy.
    – Dobrze. Jeśli tego właśnie chcesz, Akashi-san, będę się tak do ciebie zwracał.
    Zdawało mi się, czy kącik jego ust naprawdę uniósł się do góry? 


     W ciągu następnych dni, podczas kolejnych, wyrwanych z kontekstu rozmów Tetsuya otworzył się na mnie, a ja otworzyłem się na niego. Wtedy też przekroczyłem kolejną granicę, której nigdy przekraczać nie powinienem. Lecz tym razem zrobiłem to celowo, z premedytacją, mając tego pełną świadomość. Nawet jeśli popełniałem w ten sposób błąd, nie obchodziło mnie to. Ponieważ z jakiegoś powodu obecność Tetsuyi, jego nieprzenikniony wyraz twarzy, głos, uśmiech, który czasem gościł na tych bladych wargach, wszystko to sprawiało, że czułem dziwny spokój. To już nie było wyłącznie błękitne spojrzenie, lecz on sam. Cały. Paradoksalnie, będąc przy nim, nie musiałem się niczym martwić. Choć wciąż stanowił dla mnie niewiadomą, to jednak żadne troski nie miały znaczenia, kiedy był obok, nawet te związane z nim samym. Nie zorientowałem się, gdy stał się dla mnie naprawdę ważny. Nie zauważyłem, kiedy się od niego uzależniłem.
    Z czasem zaczęło być między nami coraz mniej granic, coraz mniej wątpliwości. I choć ta niepewna przyszłość, która się przed nami rysowała, podczas samotnych nocy wywoływała w moim sercu niepokój, choć wiedziałem, że nie powinienem otwierać się na Tetsuyę jeszcze bardziej, że powinienem się zatrzymać, albo najlepiej cofnąć, nie chciałem. Nie umiałem. Choć czułem, że wkraczam w ten sposób na niezwykle grząski teren, że jeden fałszywy krok może skończyć się dla mnie tragicznie, nie potrafiłem zawrócić. Bo nie miałem do czego. Tetsuya nigdy nie był dla mnie zwykłą osobą trzecią. Od początku, od chwili, w której zabrałem go z tamtego zaułka, kiedy pierwszy raz utonąłem w błękicie jego tęczówek, straciłem możliwość spojrzenia wstecz.
    Czas mijał, a ja powoli zaczynałem rozumieć, co oznaczały te wszystkie nowe, tak obce dla mnie uczucia. Patrząc na odwróconego tyłem Tetsuyę, na jego smukłą szyję, opadające na nią niebieskie włosy, miałem ochotę go dotknąć, zanurzyć palce w tych jasnych kosmykach. Chciałem poznać smak jego ust, jego skóry. To nie tak, że pragnąłem samej przyjemności płynącej ze zbliżenia. Nie, ja nie chciałem tylko jego ciała, tego, co mogło mi ono dać. Pragnąłem Tetsuyi. Całego. Dla siebie, na wyłączność. Jego i nikogo innego. 
    W chwili, w której to sobie uświadomiłem, ostatnie elementy układanki znalazły się wreszcie na właściwych miejscach. Zrozumiałem, że te wszystkie uczucia, które od tamtej deszczowej nocy się we mnie rodziły, a z których z początku nie zdawałem sobie sprawy, były dokładnie tym, czego dotychczas starałem się unikać. Tym, co sprawiało, że wybierałem niezobowiązujący seks, że nie chciałem się angażować.
    Nigdy nie planowałem obdarzyć Tetsuyi takimi uczuciami. Nie byłem idiotą. Nie, one zrodziły się we mnie bez mojej wiedzy, skrystalizowały, a kiedy wreszcie zdałem sobie z nich sprawę, było już za późno, żeby zrobić krok wstecz. Ponieważ pragnąłem Tetsuyi całym sobą, pragnąłem zarówno jego dotyku, jak i zwykłej, emocjonalnej bliskości. 
    W tamtych chwilach ważyła się cała moja przyszłość. Wiedziałem, że jeśli przekroczę tę ostatnią granicę, którą stanowiło ciało Tetsuyi, jeśli przekroczę ją, żywiąc do niego takie uczucia, mogę całkowicie stracić kontrolę nad biegiem wydarzeń i zdolność do obiektywnego osądu. Wiedziałem, że jeśli w przyszłości spełni się jeden spośród czarnych scenariuszy, prawdopodobnie przyjdzie mi słono zapłacić za tę chwilę słabości. Tak, doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Ale i tak nie potrafiłem się zatrzymać.


    Stoję pod drzwiami. Opierając się głową o ścianę za plecami, wpatruję się w sufit. Szum wody wydaje mi się niesamowicie głośny, odnoszę wrażenie, jakbym wcale nie znajdował się przed łazienką, lecz przy wodospadzie Niagara. 

    Zamykam oczy, zaciskam pięści. Trwam w tej pozycji długo, nie potrafiąc odsunąć się od drzwi. Myśl, że w tej właśnie chwili strużki wody spływają po nagim ciele Tetsuyi, po jego jasnej skórze, nie pomijając żadnego miejsca, sprawia, że nie potrafię się ruszyć. 

Chciałbym tam wejść. 

    Wiem, że nie mogę. Że muszę stąd odejść. Odwrócić się i odsunąć od drzwi. 

Poczekam, aż ucichnie szum wody. Poczekam, a potem udam, że nigdy mnie pod tymi drzwiami nie było. Tak zrobię. Na pewno...
Kogo ja chcę oszukać. Przecież ani przez chwilę nie miałem zamiaru stąd odejść.
    
    Szum wody tłumi skrzypnięcie klamki. Wchodzę do łazienki niezauważony i staję w progu, chłonąc zarys szczupłego ciała, od którego dzieli mnie jedynie kilka kroków i kabina prysznicowa. W tej chwili mogę jeszcze zawrócić. Mogę odwrócić się i odejść. Wciąż jeszcze mam tę możliwość... 
    Robię krok naprzód, zamykając za sobą drzwi. Podchodzę do kabiny, kładę dłoń na nieprzeźroczystej, szklanej powierzchni. Choć mam wątpliwości, choć wiem, że to, co robię, jest niewłaściwie, nie potrafię odwrócić wzroku, nie potrafię się zatrzymać.
    Cicho popycham drzwiczki, strącam buty ze stóp i wchodzę pod prysznic. Szum wody jest zbyt głośny, by Tetsuya mógł mnie usłyszeć.
    Spoglądam na niego, na jego plecy, po których spływa woda, na ręce opierające się o ścianę, na pośladki, uda... 
    Tetsuya zdaje sobie sprawę z mojej obecności dopiero w chwili, w której delikatnie go obejmuję i przytulam się do jego mokrych pleców, pozwalając, by wciąż lejąca się woda mnie również zmoczyła. 
    Wzdryga się zaskoczony, odwraca głowę, starając się na mnie spojrzeć. Ściskam go mocniej, nie pozwalając na to. 
     Akashi-san, co ty... 
     Ciii, nic nie mów, Tetsuya. Proszę cię, przez chwilę nic nie mów. 
    Czuję, jak ciało, które obejmuję, nieruchomieje. Uśmiecham się lekko i opieram głowę na ramieniu Tetsuyi. Zamykam oczy, pozwalając, by mokre włosy opadły na moją twarz. Przez bardzo długą chwilę po prostu tak stoję, przytulając się do jego szczupłych pleców, palcami zataczając drobne kółka na jego klatce piersiowej. Moje mokre ubranie przylepia się do ciała Tetsuyi, ale nie przejmuję się tym. 
    Wsuwam udo między jego nogi, przywieram do niego jeszcze mocniej. Zacieśniam uścisk, otwieram oczy i bardzo delikatnie całuję go w szyję. 
    Wzdryga się lekko, czuję, jak spinają się jego mięśnie. Nie reaguję na to, ponawiając pocałunek. I jeszcze raz. I jeszcze. 
    Zaczynam schodzić z nimi coraz niżej. Całuję każdy z jego wystających kręgów, całuję jego plecy, zagłębienie tuż nad pośladkami. A potem te ostatnie delikatnie rozchylam i całuję ich wnętrze.
    
– Akashi-san, proszę! 
     Nie ruszaj się. Pozwól mi...
    Rozkaz. Polecenie. Nie prośba. Nie tak powinno to zabrzmieć, wiem o tym. Ale zabrzmiało i nic na to nie poradzę.
    Tetsuya ponownie nieruchomieje, jedynie lekkimi spięciami mięśni reagując na dotyk mojego języka. Jednak, kiedy zagłębiam się nim w niego, nie wytrzymuje, opiera się czołem o ścianę, ugina kolana i zaczyna drżeć. Wygląda wtedy tak pięknie, że nie potrafię się powstrzymać, wstaję, obracam go przodem do siebie i przywieram do niego całym sobą. Patrzę prosto w jego błękitne oczy, tonę w nich, lecz tym razem ich spojrzenie mnie nie uspokaja. Nie jest w stanie zwolnić przyspieszonego rytmu mojego serca, splątanych ze sobą, niespójnych myśli, z których każda dotyczy tego jakże pięknego w tej chwili mężczyzny. 
    W oczach Tetsuyi nie ma śladu strachu, obrzydzenia czy złości. Są nieprzeniknione, nie potrafię stwierdzić, co skrywa się po drugiej stronie błękitnego nieba. I choć zawsze chciałem się na nią przedrzeć, w tej chwili zapominam o tym pragnieniu. 

    Wciąż patrząc w jego oczy, całuję Tetsuyę w usta. Gwałtownie, mocno, namiętnie. Smakuję go, chłonę to niezwykłe doznanie całym sobą. 
    Nie odwzajemnia pocałunku. Kiedy się od niego odsuwam, spogląda na mnie tak jakoś dziwnie, jakby się nad czymś zastanawiał. A potem na chwilę przymyka powieki. 
    Gdy je unosi, dostrzegam, że jego spojrzenie się zmieniło. Jest inne, nie tak czyste jak zawsze. Błękitne oczy lśnią niebezpiecznie, przypominając mi niebo przed burzą. Ale nie jest to niepokojący widok. 
    Tetsuya unosi ręce, obejmuje dłońmi moją twarz, przyciąga mnie do siebie. I całuje. Równie mocno, równie głęboko. Zachłannie. Tak jakby chciał mnie zdominować. 
    W tamtej chwili wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Moje ubrania upadają na podłogę, nikną pod naszymi stopami. Dłonie zaczynają błądzić po skórze, oddechy się ze sobą mieszają, woda obmywa nasze nagie ciała, pieczętuje ich połączenie. 
    W tamtej chwili liczy się dla mnie jedynie Tetsuya, smak jego skóry, ust, jego drżące ciało, przyspieszony oddech i to powtarzane szeptem słowo. 

Akashi-san”.

    Scalamy się ze sobą pośród gorącej pary i szumu wody. Pomiędzy jej kroplami tworzy się dla nas inny, nowy świat, do którego dostęp mamy jedynie my. Woda zamyka nas w nim, pozwalając, byśmy na chwilę zapomnieli o wszystkim innym, ofiarowując nam moment, który przeznaczony jest wyłącznie dla nas, moment, w którym moje własne słońce rozbłyska na moim własnym niebie.


     Gdy następnego dnia obudziłem się rano i ujrzałem obok siebie niebieskie włosy rozrzucone na poduszce, dziwne ciepło rozeszło się w mojej piersi, a zbyt trudny do pohamowania uśmiech wypłynął na usta. Pamiętam, że w tamtej chwili przez umysł przemknęła mi myśl, że niezamontowywanie zamków w drzwiach wewnątrz mieszkania było dobrym pomysłem.
    Ani przez moment nie żałowałem tego, co stało się tamtej nocy. Wraz z chwilą, w której Tetsuya obudził się obok mnie, a ja delikatnie pocałowałem go w policzek, przestałem przejmować się konsekwencjami. Byłem nimi zbyt zmęczony, tym ciągłym zadręczaniem się. Przyjąłem spokój, który ofiarowywała mi obecność Tetsuyi i obiecałem sobie, że niezależnie od tego, co by się w przyszłości nie wydarzyło, nigdy nie będę żałował tej decyzji, tej bliskości, tych uczuć.
    Od tamtej pory zaczęliśmy dzielić wspólne łóżko. Przyjemność sprawiało mi budzenie się przy Tetsuyi, ciężar jego głowy na moim ramieniu. Lubiłem zapach jego skóry, smak jego ust. Uwielbiałem te chwile, kiedy mogłem zapomnieć o całym świecie, chwile, w których liczył się dla mnie tylko on.
    Cieszyłem się, gdy odpowiadał na moją czułość z równą, a czasem nawet i większą pasją. Cieszyło mnie to, dlatego z początku nie przeszkadzał mi fakt, że to zawsze ja byłem inicjatorem. Do czasu. 
    Nie wiedziałem, co kryło się w umyśle Tetsuyi. Nie wiedziałem, co czuł, co myślał. Czy ta bliskość jemu również sprawiała przyjemność i czy była to przyjemność wyłącznie fizyczna, czy może kryło się za nią coś więcej? Czy poddawał mi się, ponieważ tego chciał, czy robił to, bo tamtej nocy powiedziałem coś, co zabrzmiało jak polecenie? Zgadzał się na to wszystko, nie sprzeciwiał się, ponieważ był moim podwładnym?
    Patrząc w jego nieprzeniknione oczy, w twarz nawet podczas seksu nie wyrażającą żadnych emocji, gdzieś w głębi mojego umysłu zaczęło rodzić się przeczucie, że być może tak naprawdę go do tego wszystkiego zmuszam. Że w taki właśnie sposób on to odbiera. Gdy o tym pomyślałem, coś zakuło mnie wewnątrz piersi. Lekko, ale wyczuwalnie. 
    Nie chciałem, żeby tak mnie postrzegał. W głębi duszy pragnąłem, by po drugiej stronie błękitnego nieba kryły się uczucia podobne do moich własnych. 
    Mogłem zapytać, lecz za bardzo bałem się odpowiedzi. Irytował mnie ten strach. Ale nic nie potrafiłem na niego poradzić. Przez cały ten czas Tetsuya stał się dla mnie kimś naprawdę ważnym. I nawet jeśli w przyszłości miałem go stracić, nie chciałem, by skończyło się to w taki sposób. Nawet gdyby nie mógł zostać przy moim boku na zawsze, żywiłem nadzieję, że jemu również ciężko byłoby mnie zostawić. Wiem, to egoistyczne z mojej strony. Ale ja właśnie taki zawsze byłem. Jeśli czegoś pragnąłem, starałem się to zdobyć. Za wszelką cenę.
    Czas płynął, moi ludzie stawali się coraz bardziej nerwowi z powodu braku jakichkolwiek działań ze strony Elegii oraz zmasowanych ataków Haizakiego. Ja sam również się nimi niepokoiłem, w wyniku czego spędzałem w biurze coraz więcej czasu, jednocześnie znacznie mniejszą jego część poświęcając Tetsuyi. Półtora miesiąca od chwili, w której pierwszy raz ze sobą byliśmy, niemalże nie wracałem już na noc do domu. Żaden z nas nie wracał. 
    Tetsuya nie odstępował mnie na krok. Dzięki jego obecności, która miała tak kojący wpływ, nawet po wielu godzinach pracy i planowania byłem w stanie wystarczająco jasno myśleć, by dalej rozpatrywać różne rozwiązania dla sprawy Haizakiego. Podczas jednej z takich nocy, gdy zostaliśmy sami w biurze, Tetsuya w końcu odpowiedział na moje niezadane na głos pytanie.


     Akashi-san, mogę o coś spytać? 
     O co chodzi?
     Dlaczego do wszystkich swoich ludzi zwracasz się po imieniu?
    Zaskoczony unoszę brwi. Tego się nie spodziewałem.
     W ten sposób okazuję im mój szacunek. To, że doceniam, co dla mnie robią, jednocześnie jednak zaznaczając, że mam nad nimi niepodważalną kontrolę. Że nie mają prawa sprzeciwić się moim poleceniom. Czemu pytasz?
     Ja...  Wahanie. Tak do niego niepodobne.  Mógłbym mieć do ciebie prośbę, Akashi-san?
     Jaką? 
     Czy mógłbyś zwracać się do mnie po nazwisku, jeśli...
     Tak?
     Zastanawiam się, jakie znaczenie mają te wszystkie twoje gesty. Pocałunki, dotyk... Czy szukasz we mnie jedynie sposobu na zaspokojenie się, czy znaczę dla ciebie coś więcej? Bo jeśli tak... Jeśli tak, to chciałbym stać się dla ciebie kimś wyjątkowym również wśród twoich ludzi. 
    Spoglądam na niego, nie kryjąc zaskoczenia. 

Czy ty się właśnie zdeklarowałeś?

    Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale rezygnuję, wstaję z krzesła, chwytam mężczyznę za krawat i przyciągam go do siebie, mocno całując. On jednak szybko się ode mnie odsuwa. 
    – Akashi-san, proszę odpowie...
     Dobrze, Kuroko. Będę się do ciebie tak zwracał. – Nie pozwalam mu dokończyć i ponownie go całuję. Tym razem się nie opiera, czuję, jak lekko się uśmiecha pod moimi wargami. Odpowiadam tym samym. Powiedział to. Pokazał mi, co skrywa się po drugiej stronie błękitnego nieba. Nie mógłbym nie być z tego powodu szczęśliwy.


     Następne dwa miesiące przepełnione były błękitem. Pięknym, ciepłym, spokojnym. Cudownym. Choć sprawa Haizakiego nadal nie znalazła swojego rozwiązania, to jednak ja odnalazłem coś, czego od dawna szukałem. To prawda, że pojawienie się Kuroko zachwiało równowagę w moim życiu, jednak to właśnie dzięki temu zyskałem wewnętrzny spokój i ukojenie, dzięki temu odnalazłem coś, co sprawiło, że budziłem się rano z uśmiechem na ustach – wrażenie posiadania kogoś, kto jest dla ciebie ważny i dla kogo samemu jest się kimś wyjątkowym. Choć nigdy nie sądziłem, że obdarzę kogoś takimi uczuciami, to jednak kiedy już do tego doszło, wydało mi się dziwnie naturalne. Tak jakby była to oczywista kolej rzeczy pisana nam od chwili, w której zabrałem Kuroko z ciemnego zaułka.
    Tak, tamte miesiące były naprawdę niezwykłe. Cieszyłem się nimi. A potem wydarzyło się coś, co sprawiło, że błękit zgasł przed moimi oczami.
    Gdy pewnego ranka obudziłem się i nie wyczułem na swojej piersi charakterystycznego ciężaru, podświadomie wyczułem, że coś jest nie tak. Z jakiegoś powodu odniosłem wrażenie, że Kuroko wcale nie wyszedł z sypialni tylko na chwilę, że nie wróci, nim zdążę się obejrzeć. Wyjrzałem wtedy przez okno, spojrzałem w niebo, które przybrało szary kolor. Widząc zbierające się na nim, ciemne chmury, zrozumiałem, że to koniec. Kuroko odszedł i już wróci. 
    Zabolało. Coś we mnie wtedy pękło, moja pierś zaczęła pulsować dziwnym, trudnym do zniesienia bólem. Czułem się tak, jakby cały świat zaczął się rozpadać. Ale nie, on wciąż stał tak jak jeszcze chwilę temu. To tylko moje serce rozbiło się na milion drobnych kawałeczków. 
    Zacząłem się wtedy śmiać. Długo, histerycznie. Śmiechem, który wyrażał skrajną rozpacz. Śmiałem się z własnej naiwności i głupoty, a szare niebo rozdarło się za oknem i zaczęło płakać, wtórując mojemu smutkowi. 
    O zdradzie Kuroko szybko zrobiło się głośno. Wysłałem ludzi na jego poszukiwania, ale zabroniłem im go zabijać, zażądałem, żeby przyprowadzili go do mnie żywego. Powiedziałem tak, nie dając po sobie poznać, jak bardzo zabolało mnie jego odejście. Tak naprawdę nie spodziewałem się, by faktycznie udało im się go odnaleźć. W chwili, w której sprawdził się jeden z czarnych scenariuszy, moje podejrzenia co do prawdziwej tożsamości Kuroko skrystalizowały się, dlatego byłem niemalże pewien, że jeśli sam im na to nie pozwoli, moi ludzie nigdy go nie znajdą. Nie miałem jednak czasu, by dłużej się nad tym zastanawiać. Ponieważ tydzień po zdradzie Kuroko pojawiło się rozwiązanie dla sprawy Haizakiego.
    Mibuchi poinformował mnie o wymianie transportu kokainy, który dwudziestego października odbyć miał się między ludźmi Haizakiego a grupą z okręgu Shinagawa, na terenie starej fabryki, znajdującej się na granicy Shinjuku i Shibuyi. Informację o tym udało się zdobyć Mibuchiemu z najwyższym trudem, dlatego ani przez chwilę nie zwątpiłem w jej prawdziwość. Okazja wydawała się idealna. Gdybyśmy zdołali przechwycić towar przeznaczony dla Haizakiego, zyskalibyśmy kartę przetargową i moglibyśmy zmusić go do zaprzestania wrogich działań. Choć akcja wiązała się ze sporym ryzykiem, podzieliłem ludzi na grupy i zaplanowałem dokładnie cały przebieg ataku. Wszystko wydawało się dopięte na ostatni guzik, gdy rozpoczęliśmy działania.
    Według ustaleń na miejsce dojechać miałem, gdy byłoby już po wszystkim. Kiedy więc otrzymałem telefon od Daikiego mówiący, że wszystko jest załatwione, wziąłem ze sobą
Kotarō i jednego z kierowców i pojechaliśmy na teren opuszczonej fabryki. Zbyt późno zorientowałem się, że coś jest nie tak. 
    Gdy przyjechaliśmy na miejsce, nikogo tam nie zastaliśmy. Żadnej ciężarówki, żadnych ciał, samochodów. Chciałem kazać kierowcy zawrócić, ale nim zdążyłem otworzyć usta, trafił go pocisk snajperski. Kiedy niekontrolowany przez nikogo pojazd wjechał w jedno z zabudowań, odruchowo schyliłem się i zasłoniłem głowę. Uratowało mnie to, że siedziałem na tylnym siedzeniu, a samochód uderzył maską o ścianę. Kotarō nie miał tyle szczęścia. Kiedy jego głowa bezwładnie opadła na poduszkę powietrzną, a z ust wypłynęła krew, nie miałem czasu, by sprawdzić, czy umarł, czy tylko stracił przytomność. Samochód został ostrzelany przez snajpera z lewej strony, zmuszając mnie, żebym z niego wysiadł. Wiedziałem, że to pułapka, ale nie miałem wyjścia. Wyciągnąłem pistolet i ostrożnie wyczołgałem się przez prawe drzwi. W chwili, w której znalazłem się na zewnątrz samochodu, strzały ustały. Dostrzegłem wtedy przed sobą wysoką postać, która stała z ręką uniesioną do góry. 
    

     Wstawaj, Akashi. 
    Wstaję. I spoglądam na Daikiego bez wyrazu. 
     Zaskoczony? 
    – Tak  przyznaję. Naprawdę jestem zaskoczony. Doskonale znałem niebezpieczną stronę Daikiego, ale mimo wszystko nie podejrzewałbym go o zdradę. Choć zawsze wiedziałem, że nie żywił do mnie szczególnej sympatii, nie sądziłem, że mógłby posunąć się aż tak daleko. Że zabiłby jedną z osób, z którą kiedyś współpracował. Bo co do tego, że snajper strzelał na jego polecenie, nie mam żadnych wątpliwości. 
     Gdzie są moi ludzie? 
     W niektórych częściach Shinjuku były dziś widowiskowe fajerwerki. – Słysząc to, zaciskam pięści, wbijając paznokcie we wnętrze dłoni. 

Moi ludzie... wszyscy, których wysłałem na tę akcję... martwi? 

    Nie potrafię w to uwierzyć, nie chcę. Ale uśmiech, który błądzi po ustach Daikiego, utwierdza mnie w przekonaniu, że jego słowa są mimo wszystko prawdziwe.
    – Dlaczego?
     Bez szczególnego powodu. Już od jakiegoś czasu miałem cię dość. Na początku myślałem, że współpraca z tobą może przynieść mi jakieś korzyści i faktycznie tak było, ale ostatnio zmieniłem zdanie. Hamowałeś mnie, ograniczałeś. Nie pozwalałeś mi bawić się z osobami, które i tak przecież miałeś zamiar zabić. Strasznie mnie to wkurwiało. Odkąd przypałętał się ten cały ochroniarz od siedmiu boleści, nie miałem jak się do ciebie zbliżyć, ale gdy zdradził, nic mnie już nie krępowało. Wystarczyło tylko zapłacić właściwym ludziom za rozpowiedzenie w Podziemiu odpowiednich plotek, na które mógłby trafić Reo, spotkać się z paroma starymi znajomymi i tadam, oto tu jesteśmy! Całkiem nieźle mi to wyszło, nie?
    Po raz pierwszy w życiu naprawdę mam ochotę zabić kogoś, zadając mu przy tym jak najwięcej bólu. Tak, w tej chwili chcę rozszarpać Daikiego na strzępy. 
    Widząc, jak mężczyzna powoli wyciąga pistolet zza pleców, zastanawiam się, czy zdążę strzelić, nim on to zrobi. Znam umiejętności Daikiego i prawdopodobieństwo, że uda mi się go wyprzedzić, jest naprawdę bardzo małe, ale nie mogę się przecież poddać. Nie, zanim nie spróbuję drania zabić.
    
 Nie martw się, Akashi, zafunduję ci taką śmierć, że nawet kiedy już z tobą skończę, będziesz się zwijał z bólu. Zrobię z tobą wszystkie te rzeczy, których nie pozwoliłeś mi zrobić z innymi. Odpłacę ci się za moją kilkuletnią nudę. 
    Zaciskam palce na pistolecie, jednocześnie zastanawiając się, jak szybko zareaguje snajper, kiedy strzelę. Bo jeśli uda mi się trafić Daikiego, to pozostaje przecież jeszcze kwestia jego wspólnika.
    Sytuacja okazuje się być jednak nieco inna, niż początkowo sądzę. W chwili, w której Daiki unosi pistolet, ktoś trafia go w ramię, strzelając zza moich pleców, z samochodu.
Błyskawicznie uświadamiam sobie, że Kotarō jednak przeżył wypadek i, wykorzystując to, że Daiki kieruje pistolet w jego stronę, pociągam za spust, po czym najszybciej jak tylko się da, odskakuję w tył. Modlę się przy tym, żeby snajper nie zdążył zareagować. Zdąża. 
    Gdy pocisk trafia mnie w brzuch, siła odrzutu sprawia, że uderzam plecami o drzwi samochodu, jednocześnie boleśnie obijając się o nie tyłem głowy. Kątem oka zauważam, że udało mi się trafić Daikiego, który osuwa się na ziemię. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić, gdzie dostał, na krótką chwilę mój wzrok niemal całkowicie zachodzi czernią. W tym samym momencie poda kolejny strzał.

Znowu snajper? 

    Tym razem jednak to nie ja jestem celem. W chwili, w której uświadamiam sobie, kto przed chwilą strzelił, zaczyna padać deszcz.

***

A więc to prawda, że tuż przed śmiercią doświadczamy całego swojego życia na nowo. 

    Uśmiecham się ironicznie, wpatrując się kałużę zabarwioną czerwienią. Rana na brzuchu daje mi się we znaki, boli, czuję, jak z każdą chwilą wypływa z niej coraz więcej krwi. Powoli zamazuje mi się wzrok. Słabnę. Ale nie przeszkadza mi to w rozpoznaniu postaci, która wyłania się z mroku. Całkowicie nieporuszony przyglądam się, jak do mnie podchodzi, spokojnie spoglądam w jej twarz, w oczy, przez które przebiega dziwny błysk, a które należeć mogłyby do samej śmierci.
    – Witaj, Kuroko. Choć może powinienem powiedzieć: Witaj, Elegio”?
    Błękit zdaje się być jeszcze bardziej nieprzenikniony niż zazwyczaj.
    – Witaj, Akashi-san. Nie wydajesz się zaskoczony. Kiedy się domyśliłeś?
    – Podejrzewałem od dawna, ale pewność zyskałem dopiero wtedy, gdy zniknąłeś.
    – Rozumiem.
    Wycelowana w moją twarz lufa pistoletu, lśniąca w blasku padającym ze świateł rozbitego samochodu, sprawia, że mam ochotę głośno się roześmiać.

To karma? Zginę z ręki osoby, która znaczy dla mnie tak wiele?
   
    – Naprawdę straciłeś pamięć? – Musiałem spytać. Muszę wiedzieć.
    – Nie.
    – Więc dlaczego? Po co ci to wszystko było?
     Cisza. Nie słyszę odpowiedzi na zadane pytanie.
    – Starałeś się... co zrobić? Postrzelenie też było częścią planu?
    – Nie stanowiłem celu. Dostałem przez przypadek. Nie byłem na to przygotowany.
    – Ah, więc nawet Elegię da się czymś zaskoczyć.
    – Proszę, nie zwracaj się tak do mnie.
    – Ale przecież to jest właśnie twoje imię. Prawdziwe.
    Krótka, niemal niezauważalna chwila wahania.
    – Nie pamiętam mojego imienia. A raczej nigdy go nie miałem. Do czasu, kiedy ty mi go nie nadałeś.
     Palce, które jeszcze chwilę temu zaciskałem na uchwycie pistoletu, lekko się rozluźniają. Wiem, że dla niego te słowa prawdopodobnie niczego nie znaczą, ale dla mnie są one problematyczne. Ciężko mi unieść broń, gdy słyszę takie przypadkowe wyznanie, nawet jeśli wiem, że wszystko do tej pory było zwykłym kłamstwem.
    Świadomość, że przez cały ten czas Kuroko mnie zwodził, jest bolesna. Naprawdę bolesna. Nie rozumiem jednak powodu, dla którego postąpił w taki sposób, nie widzę w tym sensu. Przecież miał tyle okazji, by mnie zabić... Nie rozumiem.
    – Dlaczego tak długo zwlekałeś? Dlaczego nie zabiłeś mnie wcześniej, czemu ujawniłeś się dopiero wtedy, gdy odszedłeś?

Elegia to utwór wyrażający smutek po stracie bliskiej osoby, okazujący jej szacunek. Powiedz mi, Kuroko, okazujesz szacunek osobom, które zabijasz, nie są one dla ciebie jedynie zwykłymi celami? Kim tak naprawdę jest Elegia? Dlaczego zabija, dlaczego nosi akurat takie imię? 

    Nie słyszę odpowiedzi na zadane pytanie, błękitne oczy wpatrują się w moje bez wyrazu. Wiem, co się za chwilę wydarzy, co muszę zrobić niezależnie od uczuć, które rozrywają moją pierś od środka.
    Uśmiecham się smutno i najszybszym ruchem, na jaki mnie w obecnym stanie stać, podrywam pistolet do góry, celując nim prosto w serce Kuroko. Chwilę później w mroku nocy rozbrzmiewają dwa strzały. Pomiędzy kroplami deszczu kończy się coś, co również między nimi miało swój początek. Ktoś umiera, ktoś zabija. Rytm jednego serca zatrzymuje się na zawsze.

***

    Mroźny wiatr porusza gałęziami drzew, rozwiewa włosy, wpada pod luźną koszulę, kąsa nagą skórę. Nie bronię się przed nim, pozwalam, by drażnił mnie swoim chłodem. Stoję bez ruchu, spoglądając z góry na biały nagrobek. Przesuwam wzrokiem po wyżłobieniach w marmurze, układających się w słowa. Zatrzymuję spojrzenie na dłużej na niewielkim zdjęciu, które przedstawia zmarłego. Choć jest czarno-białe, doskonale pamiętam, jak niebieskie były włosy widniejącej na nim osoby, wiem, jaki kolor skrywał się pod powiekami, które na fotografii pozostają opuszczone. Gdy przyglądam się tak dobrze mi znanym rosom twarzy, w moim sercu odzywa się żal. I smutek.
    Od wydarzeń, które miały miejsce tamtej feralnej nocy, minęło pół roku. Informacja o prawdziwej tożsamości Elegii i jej śmierci rozeszła się po całym mieście zaskakująco szybko, choć sam nie miałem żadnego wpływu na powstanie tych plotek. Nie mogłem mieć, w końcu cały tydzień przeleżałem pod czujnym okiem Shintarō, który jakimś cudem poradził sobie z moją raną i zdołał mnie uratować. Kiedy wróciłem do biura, okazało się, że całe miasto wrze od informacji, które w nieznany mi sposób wyciekły, a ja sam stałem się sławny. Bo wiadomość, że Akashi Seijūrō, szef Rishin-kai własnoręcznie zabił Elegię, rozeszła się po mieście w zaskakującym tempie. Nie zamierzałem takiej okazji zmarnować. 
    Kiedy wystarczająco doszedłem do siebie, zaproponowałem Haizakiemu spotkanie w Podziemiu, na neutralnym terenie. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że wygraną, a tym samym zakończenie tego konfliktu mam już w kieszeni. Nie pomyliłem się. Haizaki sam wysunął propozycję zawieszenia broni. Nie wiem, czy to on wynajął na mnie Elegię, ale wiadomość o tym, że zdołałem wyjść cało ze spotkania z nią, zagwarantowała mi szacunek i uznanie wielu konkurencyjnych ugrupowań. Kilka z nich zaproponowało mi sojusz, a ja przystałem na ich propozycję. Zgodziłem się, ponieważ wiedziałem, że Haizaki nie jest na tyle lekkomyślny, by wypowiedzieć wojnę kilku grupom na raz. Dzięki temu zyskałem pewność, że nigdy więcej nie podniesie ręki na moich ludzi, i że członkowie jego gangu nie będą już sprawiać problemów w Shinjuku.
    Przez następne miesiące starałem się przywrócić spokój w swoim okręgu. Moimi ludźmi bardzo wstrząsnęła prawda o Daikim – do tego stopnia, że nieliczni do dziś się z nią nie uporali. Najsilniej jednak odczuł to Mibuchi, który za popełniony, i prawdopodobnie pierwszy tak duży w swoim życiu błąd, przepraszał mnie niemal godzinę, kompletnie nie reagując, gdy raz po raz kazałem mu przestać. Dopiero kiedy siłą sprowadziłem go na ziemię, opamiętał się i więcej już nie wspominał o swojej pomyłce. Wiem jednak, że do dziś się z nią nie pogodził, widzę wyrzuty sumienia malujące się w jego spojrzeniu za każdym razem, gdy ktoś wspomina o Daikim. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek wybaczy sobie ten błąd. Nie winię go jednak za niego. Jeśli Daiki był w stanie oszukać i zwabić w pułapkę mnie, to Mibuchi również nie miał szans, by przejrzeć jego zamiary, bez względu na to, jak dobrym by nie był informatorem.
    Dużo czasu zajęło mi przywrócenie względnego spokoju w swojej grupie, sprawienie, by ludzie nie wzdrygali się i nie tracili nerwów, słysząc nazwisko Daikiego. Starałem się, jak mogłem, byłem im to poniekąd winny.
    Gdy sytuacja w Shinjuku wystarczająco się uspokoiła, a ja zyskałem trochę czasu dla siebie i swoich przemyśleń, zacząłem odwiedzać cmentarz. Nie wiem czemu. Co takiego spodziewałem się tu ujrzeć, co zrozumieć? Czego oczekiwałem? Nie mam pojęcia. Po prostu przychodziłem tu, stawałem nad białym nagrobkiem, przyglądałem się zdjęciu i rozmyślałem, wspominałem, przeżywałem wszystko od nowa, żałowałem. A potem odchodziłem, wciąż nie umiejąc poradzić sobie z tymi zagmatwanymi, męczącymi mnie stale myślami. 

    W takich chwilach naprawdę brakowało mi błękitnego spojrzenia, tego niezwykłego spokoju, który ze sobą przynosiło. Tęskniłem za nim. Bardzo.  

Chciałbym jeszcze raz spojrzeć w twoje oczy. 

    Kuroko Tetsuya odszedł w ciszy, bez słowa. Nie wiem, o czym myślał tamtej nocy, co skrywało się na dnie jego serca. Nie wiem, choć bardzo chciałbym wiedzieć. Chciałbym poznać odpowiedź na pytanie dlaczego”. Na wiele takich pytań.

Gdybyś tu był, co byś mi odpowiedział?

    Odrywam wzrok od zdjęcia i spoglądam w niebo, które powoli staje się czerwone, przyglądam się słońcu, które zaczyna zniżać się ku horyzontowi.

Czas wracać. 

    Okręcam się na pięcie i staję przodem do alejki prowadzącej ku bramie głównej cmentarza. Jednak nie zdążam zrobić kroku naprzód, zamiast tego nieruchomieję i, wstrzymując oddech, wpatruję się w postać zagradzającą mi drogę. A ona wpatruje się we mnie.
    – Nie spodziewałem się, że wrócisz.
    Błysk skruchy przemyka przez błękitne spojrzenie.
    – Przepraszam. – Tylko to jedno słowo, nic więcej. Żadnego wyjaśnienia, żadnej odpowiedzi. Cisza. I błękit zabarwiony żalem, spojrzenie, w którym zaskakująco wyraźnie maluje się niepewność i poczucie winy, sprawiające, że przed moimi oczami ponownie stają wydarzenia, które miały miejsce tamtej feralnej nocy.
     Przypominam sobie, jak uczucia przejęły władzę nam moim ciałem, sprawiając, że nie potrafiłem pociągnąć za spust. Przypominam sobie, jak Kuroko strzelił do Daikiego, który, choć ranny, wciąż był wystarczająco przytomny, by wycelować we mnie broń. Przypominam sobie, jak błękitnooki mężczyzna przyjął na siebie kulę, która zamiast trafić w moją głowę, trafiła w jego ramię. Chwilę potem straciłem przytomność, a kiedy ją odzyskałem, znajdowałem się już u Shinatrō, całkowicie opatrzony. Tylko jedna osoba mogła mnie tam zanieść. Ale zniknęła, nim zdążyłem dowiedzieć się, dlaczego to zrobiła. Dlaczego zamiast zabić, zasłoniła mnie własnym ciałem.
    – Kuroko, powiedz mi, czemu? – pytam o wszystko, nie tylko o tamtą noc. Jestem pewien, że on zdaje sobie z tego sprawę.
    – Nie wiem, czy potrafię to wyjaśnić. Ja... w chwili, w której przyjąłem na ciebie zlecenie, byłem przekonany, że jesteś jedną z tych osób, dla których nic poza pieniędzmi i wpływami nie ma żadnego znaczenia. Sądziłem, że nie liczysz się z nikim, że dbasz tylko o własny interes. Ale potem zostałem postrzelony, a ty mnie uratowałeś. Nie rozumiałem tego. Czemu mi pomogłeś, choć niczego o mnie nie wiedziałeś? Chciałem poznać twój powód, zrozumieć cię. Dlatego udałem, że niczego nie pamiętam. Obserwowałem cię, analizowałem. Z każdym dniem miałem coraz więcej wątpliwości. To jak dbałeś o swoich ludzi, to, że nie traktowałeś ich przedmiotowo, to, że nie zabijałeś, jeśli nie musiałeś, wszystko to sprawiało, że zacząłem się wahać. Nie byłeś osobą, które zwykłem zabijać. Byłeś inny. Lepszy. Łączyłeś w sobie cechy, które sprawiały, że zacząłem cię podziwiać. Z tego właśnie powodu przyjąłem twoją propozycję, zostałem jednym z twoich ludzi. Nie dlatego, ponieważ miałem wobec ciebie dług wdzięczności, lecz dlatego, ponieważ chciałem. Pragnąłem zostać przy tobie trochę dłużej. Patrzeć na ciebie częściej. A ty mi na to pozwoliłeś. Te noce, które spędziliśmy razem, te rozmowy... lubiłem to. Twój głos, twój dotyk... chciałem doświadczać tego częściej. A jednak wciąż się wahałem. Będąc przy tobie, nie potrafiłem wybrać pomiędzy przeszłością zabójcy a przyszłością u twego boku. Dlatego zniknąłem. Musiałem sobie to wszystko przemyśleć. Cały czas cię jednak obserwowałem. Dlatego zdążyłem pojawić się wtedy na terenie fabryki. Wiesz, Akashi-san, jest tylko jeden przypadek, kiedy Elegia może nie wykonać przyjętego zlecenia – jeśli umrze. I właśnie to się tamtej nocy stało. Gdy strzeliłem do Aomine, gdy przyjąłem na siebie tamtą kulę, wtedy Elegia we mnie umarła. Raz, na zawsze. Pozwoliłem jej na to. Rozpowszechniając plotki o tym, że to Aomine nią był, a ty ją zabiłeś, pogrzebałem Elegię wraz z nimi. Wiem, że możesz mi nie wierzyć, że możesz nie chcieć mi ponownie zaufać. Długo wahałem się z powrotem, bałem się konsekwencji, reakcji twoich ludzi, bałem się tego, co powiesz. Ale gdy obserwując cię, zauważyłem, że zacząłeś odwiedzać cmentarz, pomyślałem, że może mam jeszcze szansę. Dlatego zdecydowałem się wrócić. Przepraszam, że dopiero teraz, przepraszam, że skłamałem, i że wtedy odszedłem. Przepraszam, że tyle to trwało.
      Spoglądam na Kuroko, wpatruję się w jego oczy, z których bije niezwykła szczerość. Wiem, że powinienem być ostrożny, że nie powinienem podejmować pochopnej decyzji, zawierzać słowom, na które moje serce zabiło szybciej. Nie powinienem, ale... on uratował mi życie. Miał okazję, wiele różnych okazji, by mnie zabić, ale tego nie zrobił. Wrócił, choć wiedział, jakie mogą być tego konsekwencje. Czy w takim wypadku nie mogę raz jeszcze zaufać przeczuciu i postąpić tak, jak podpowiada mi serce, ignorując rozsądek? Skoro ryzykowałem już tyle razy, czemu miałbym nie zaryzykować raz jeszcze?
    – Już nie będziesz Elegią?
    Kuroko spogląda na mnie poważnie, robi kilka kroków w przód. Zatrzymuje się tuż przede mną i klęka na zimnej ziemi, jednocześnie ujmując moją dłoń, i przysuwając ją do swoich ust. 
    – Nie. Od tej pory i już na zawsze pozostanę Kuroko Tetsuyą, ochroniarzem Akashiego Seijūrō. Jeśli tylko mi na to pozwolisz.
    W chwili, w której mężczyzna składa pocałunek na mojej dłoni, wyrażając tym całkowite oddanie, wierność i uległość, głośne bicie mojego serca zagłusza wątpliwości, które zrodziły się w umyśle. Uczucia Kuroko są szczere. Wiem o tym. Jestem tego pewien. 
    Uśmiecham się delikatnie i kiwam głową. Zgadzam się na to ryzyko, wychodzę mu naprzeciw. Ponieważ ja również już dawno wybrałem przyszłość, o której mówił. Mogłem przecież powiedzieć swoim ludziom prawdę, wyznać, że Daiki po prostu mnie zdradził, że to nie on był Elegią, tylko Kuroko. Miałem ku temu mnóstwo okazji. Oszczędziłbym wtedy Mibuchiemu i wielu innym osobom niepotrzebnych wyrzutów sumienia i niespokojnych myśli. A jednak nie umiałem tego zrobić, podtrzymywałem kłamstwo. Zakończyłem, co prawda, dzięki temu konflikt z Haizakim, jednak to był tylko dodatkowy powód, poboczna korzyść. W rzeczywistości kierował mną skrajny egoizm – nie chciałem, by świat znał prawdę. Nie chciałem, bo gdzieś podświadomie miałem nadzieję, że Kuroko wróci. I byłem gotów ponownie go do siebie przyjąć, wybaczyć mu ból, który mi zadał, raz jeszcze zaufać. 
    – Dobrze.
     Gdy wypowiadam to słowo, Kuroko lekko się uśmiecha. Moje własne słońce ponownie rozbłyska na moim własnym niebie. A ja nie zamierzam pozwolić, by zgasło. Już nigdy.

58 komentarzy:

  1. To dla mnie to cudeńko ♥
    Szykuj się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *uzbraja się w mięso i Tetsu-zabójcę*
      Jestem gotowa, atakuj~!

      Usuń
    2. Ekhem!
      Czeka mnie poważnie długa opinia na temat "Elegii", bo ta na moim blogu była, rzecz jasna, niewystarczająca.
      BŁĘDÓW NIE MASZ ŻADNYCH, GRATULUJĘ XD *O ile tamte poprawiłaś xD*
      No to zaczynamy.
      Kiedy rozpoczęłam czytanie, już od samego początku urzekł mnie sam opis tej wody. Dokonałaś po prostu jednego z wielu maleńkich cudów. Naprawdę, wyobrażając sobie tę wodę ściekającą po ciele, mogłam zobaczyć to jak rzeczywiście ona zmywa te dwa rodzaje brudu z człowieka, zmywa jego grzechy - i oczywiście już zastanawiałam się, kto potrzebował tego "oczyszczenia", kto stał w strugach tej wody, poddając się jej, przyjmując na siebie, skruszony. Oczywiście musiał to być Akashi, nadawał się na tę scenę idealnie, o czym przekonałam się w dalszej części opowiadania, ale o tym później (prawdopodobnie dużo później, bo komentarz będzie długi, pewnie nawet zapomnę, że miałam o tym wspomnieć xD).
      Z każdym kolejnym czytanym słowem coraz niecierpliwiej "nacierałam" na kolejne, chcąc jak najszybciej je pochłonąć, jak najszybciej dowiedzieć się, kto jest głównym bohaterem tego opowiadania, jak potoczą się zdarzenia, o czym to w ogóle jest, jaka jest fabuła.
      Przechodzimy do kursywy. Do tej cholernej kursywy, którą tak bardzo ubóstwiam. Jak ty to robisz, że za każdym razem tak mnie to zachwyca? Właściwie nie jestem w stanie stwierdzić, która część opowiadania jest tak bardziej wciągająca, ta retrospekcja, czy jednak ten czas teraźniejszy - oba piszesz w świetny sposób, w pięknym stylu, ale jednak w tych minionych zdarzeniach, opisywanych za pomocą kursywy, jest coś takiego wyjątkowego, coś, co nadaje prawdziwej głębi opowiadaniu. I to jest naprawdę niesamowite.

      Usuń
    3. Mibuchi jak informator, Akashi jako szef yakuzy - nie mogło być inaczej. To, jak subtelnie opisywałaś ten wrogi świat, te problemy, z jakimi borykał się Seijuurou jako lider, to było coś naprawdę pięknego, zwłaszcza, że było opisywane właśnie z perspektywy czerwonowłosego. Idealne dobrane.
      Wiem, jak bardzo podobał Ci się mój zawał, kiedy przeczytałam o imieniu "Elegia" xD Teraz jestem już uspokojona, ale pozwolę sobie przypomnieć Ci...
      JA PIERDOLE. JEDNO SŁOWO. JEDNA DEFINICJA UŻYTA JAKO IMIĘ. I CAŁY MÓJ ŚWIAT ZOSTAŁ WYWRÓCONY DO GÓRY NOGAMI.
      Wystarczyło samo to słowo "Elegia", żebym wiedziała, że zabójca, który nosi to imię, nie będzie zwyczajny, będzie kimś wyjątkowym, będzie kimś, kto na barkach niesie smutek tego świata, kto będzie niezwykły pod każdym względem.
      Skrytobójca doskonały.
      Zastanawiałam się, jak pociągniesz to dalej, w jaki sposób oni się poznają - bo wiedziałam że to nie może tak po prostu się stać, wiedziałam, że oni muszą się najpierw poznać. Kiedy czytałam fragment o tym, jak Akashi zakrada się do uliczki po usłyszeniu strzału - rany, jak mi serce waliło... modliłam się tylko w myślach "Błagam, nie zastrzel go, nie zastrzel!". A potem oto jest, leży w kałuży, nieprzytomny, postrzelony, bezradny i niewinny.
      "Wytrzymaj. Proszę cię, wytrzymaj." Ta prośba skierowana w myślach do rannego, to ciche błaganie go o przeżycie, nawet jeśli był zupełnie obcym mu człowiekiem, znalezionym w ciemnej uliczce. Co kierowało Akashim? Dlaczego postanowił go tak po prostu ratować, chociaż rana była groźna? Dlaczego zaryzykował aż do tego stopnia, że był gotów zabrać go nawet do własnego mieszkania? Dlaczego ten "skrawek nieba" widoczny w oczach mężczyzny pochłonął go tak bardzo? Co było w tym spojrzeniu, co potrafiło zawładnąć nawet szefem yakuzy?

      Usuń
    4. Opowieść Akashiego - jego początek jako członek yakuzy, jego poświęcenie i starania, by zostać zauważonym przez Nijimurę, jego związek z nim oparty jedynie na fizycznych przyjemność, brak przywiązania, ale jednak ogromny szacunek, jakim go darzył, respekt, to wszystko opisałaś w tak piękny sposób, że nie mogłam nie być zachwycona. Jak mówi sam Akashi "Głębsze uczucia były niebezpieczne, gdybym kogoś nimi obdarzył, mogłoby to zachwiać moją zdolnością do obiektywnego osądu". Ale potem pojawił się ktoś, kto do pewnego stopnia zatrząsł jego światem, uderzył w mury, jakimi Akashi się otoczył - " Tamtej deszczowej nocy ujrzałem esencję nieba zawartą w dwóch punktach. Błękit, który skrystalizował się postaci dwóch lśniących okręgów, przeniknął moje serce na wskroś, na krótki moment całkowicie mnie zahipnotyzował." To jest naprawdę piękne podsumowanie tego, czym dla Seijuurou była ta chwila. Bo przecież to właśnie ona wszystko zaczęła, to był początek, początek czegoś, co mogło doprowadzić albo do szczęścia, albo do porażki.
      "Dlaczego poczułem podekscytowanie na myśl o ponownym zobaczeniu tego mężczyzny?" No właśnie, dlaczego? To jak go zahipnotyzował, jak to się stało? Wystarczyło jedno spojrzenie zwykłego mężczyzny, a Akashi jest podekscytowany ledwie myślą, że będzie mógł go zobaczyć. Jaki był tego powód, co tak zwróciło jego uwagę, co tak naprawdę działo się w jego wnętrzu, w jego sercu, do którego przestał zaglądać? „W tamtej chwili przez mój umysł przepłynęła myśl, że kiedy nikt nie patrzył, nieznajomy wyciągnął rękę ku błękitowi, który nad nami zawisł, dotknął go, schwycił i ukradł jego skrawek, który od tamtej chwili nosi wewnątrz siebie.”.
      Ucieszyłam się, kiedy Akashi powiedział Kuroko, że ma zamieszkać z nim. Bardzo chciałam, żeby byli blisko siebie, to było po prostu właściwe, taka kolej rzeczy była na miejscu.

      Usuń
    5. "Egoizm? Chęć posiadania własnego, niedostępnego dla innych nieba?" Czytając dalej znów powoli, wraz z Akashim, zastanawiałam się, co nim kierowało. Tak bardzo podoba mi się to, że niemal przez całe opowiadanie zadaję sobie to pytanie, obserwuję ich poczynania i zastanawiam się, szukam odpowiedzi. "Jego spojrzenie łagodziło niepokój, który odczuwałem coraz silniej(...)" - Kuroko jest dla niego pewnego rodzaju ostoją, wolnością, przy nim jest spokojny, może na spokojnie o wszystkim pomyśleć. Tetsuya już teraz zaczyna być dla niego kimś ważnym, kimś kto ma duże znaczenie.
      Scena z nadaniem imienia... Wiesz już, jak bardzo zachwycona nią byłam. To było coś naprawdę niesamowitego, niby zwykła chwila, zwykły moment, ale jednak... "Kuroko, bo był jak cień. Bez wspomnień, nikomu nieznany, nieprzyciągający uwagi. Tetsuya, bo przypominał mi żelazo. Chłodny i trudny do przejrzenia, posiadający inny rodzaj siły. Siły, którą warunkował jego niezwykły spokój i opanowanie, a którą w pełnej okazałości ujrzałem niecały tydzień później." Ja. pier. dolę. Idealne, po prostu idealne wyjaśnienie, dlaczego właśnie Kuroko Tetsuya, pięknie wpasujące się w prawdziwość Kuroko... skąd ty to wzięłaś? Jak ubrałaś to w tak piękne słowa, niby zwyczajne, jeden opis na imię, drugi na nazwisko, a jednak tak pochłania, tak zachwyca, tak zniewala...
      Scena konfrontacji z Aomine była świetna. Opis ich potyczki był taki... elegancki. Tak jak niektórzy potrafią poruszać się "kocimi ruchami", tak Ty potrafisz pisać w taki sposób. Gładko, elastycznie, zwinnie przechodząc od słowa do słowa, i choćbyś opisywała najtrudniejsze momenty, podczas czytania ma się wrażenie, jakby to było nic. Czytelnik jest w stanie wyobrazić sobie to, co opisałaś, i jeszcze więcej. Tak jakbyś przekraczała granicę tworzenia wyobrażeń w umyśle czytelnika, sprawiasz, że swoimi słowami wręcz automatycznie kierujesz jego wyobrażenie na szersze horyzonty, delikatnie popychasz go ku temu, czego nie ma w opowiadaniu opisanego bezpośrednio, ale nadal jest - jest między słowami, istnieje jak ich cień... trzeba go tylko odnaleźć, natrafić na niego, a cała historia staje się tak wyraźna, jakby oglądało się film.
      I to nie dotyczy tylko "Elegii"...

      Usuń
    6. "Tetsuya, dlaczego musisz doprowadzać mnie do takiego stanu?" To niesamowite jak w jednym opowiadaniu wiele można znaleźć chwil tak pięknych, jakby stanowiących esencję, albo raczej takie... "nadzienie". To są takie momenty, które poruszają serce, które podreślają wagę rozmyślań, wagę znaczenia drugiej osoby dla głównego bohatera, podkreśla cenność całego opowiadania.
      "Stało się. Słowo się rzekło, czara się przelała. Teraz nie ma już odwrotu. Cokolwiek by się nie działo, nie możemy spojrzeć wstecz. A jeśli któryś z nas to zrobi, będzie to oznaczało, że popełnił błąd, podejmując taką, a nie inną decyzję. Że źle ocenił. A wtedy skończy się ta pozorna cisza i spokój. Ktoś umrze, ktoś zabije. Tylko czy naprawdę musi do tego dojść?" Kiedy wyszło na jaw, że Kuroko ma niesamowite zdolności w walce wręcz i zdolności strzeleckie, jasnym było, że albo stanie po stronie Akashiego, albo będzie dla niego zagrożeniem. Ktoś w końcu będzie musiał odpuścić. Ale czy rzeczywiśćie tak właśnie musi być? Czy nie ma innego wyjścia, innego sposobu? "Nie znając przeszłości, nie możesz być pewien również przyszłości."
      I w końcu scena, dzięki której Akashi i Kuroko mogli naprawdę się do siebie zbliżyć, która w gruncie rzeczy, jak się później okaże, zaważyła na zdaniu Tetsuyi na temat Seijuurou. To jak Kuroko zabił szpiega, to jak Akashi naprawdę postrzega śmierć, przemoc i okrucieństwo. On jest władcą idealnym, nie zabijającym, jeśli nie widzi takiej potrzeby, doskonały lider. Kuroko, który słucha go w milczeniu, budując o nim nową opinię, widząc coraz wyraźniej jaką osobą jest naprawdę.
      Właśiwie, dlaczego już wtedy nie uciekł od Akashiego? Zrozumiał, że nie jest tym, za kogo go uważał, jednak został przy jego boku. Czy to więc oznacza, że rówież i on stał się dla Tetsuyi kimś ważnym? Czy to rodzaj przywiązania, czy może ciekawość, a może zwykłe zabezpieczenie, chęć upewnienia się, że to naprawdę nie jest Czyste Zło.
      Ale został. I doszło do zbliżenia. Zrobili ten krok, Akashi go uczynił, jednak oni obaj zapragnęli tej bliskości.
      "Chciałbym tam wejść." - Jedno krótkie zdanie, ale wystarczy wyobrazić sobie stojącego pod drzwiami łazienki Akashiego, opierającego o nie drzwi, z zamkniętymi oczami, przełykającego ślinę, walczącego z samym sobą, walczącego z tymi rosnącymi uczuciami, które powoli rozsadzają jego klatkę piersiową... aż w końcu wchodzi tam i dołącza do Kuroko.

      Usuń
    7. A teraz... *tu powinien znaleźć się cały opis seksu wraz z dialogami* - To było piękne. Tak subtelne, delikatne, eleganckie, a jednocześnie tak namiętne i pełne pasji, niecierpliwości, skrywanego pożądania... Opisane w tak cudowny sposób. I to jedno słowo, jedno jedyne słowo powtarzane szeptem - "Akashi-san".
      "- Zastanawiam się, jakie znaczenie mają te wszystkie twoje gesty. Pocałunki, dotyk... Czy szukasz we mnie jedynie sposobu na zaspokojenie się, czy znaczę dla ciebie coś więcej? Bo jeśli tak... Jeśli tak, to chciałbym stać się dla ciebie kimś wyjątkowym również wśród twoich ludzi." - W końcu sprawa stała się jasna, w końcu możemy jasno i pewnie stwierdzić, że owszem - Akashi jest dla Tetsuyi kimś ważnym. I ten właśnie fragment należy dobrze zapamiętać. On jest kluczowy, jeśli chodzi o relację Akashiego i Kuroko.
      Bo przecież ona nagle odchodzi, znika bez słowa, wychodzi na jaw jego "zdrada". Akashi już wie. Wie, że to on jest Elegią, to on zmienił ten moment jego życia w elegię, był dla niego miłością, był ostoją, usosobieniem spokoju i ulgi - i odszedł.
      A później akcja z Haizakim i przemytem narkotyków. Coś, czego właściwie się nie spodziewałam - naprawdę nie sądziłam, że Daiki go zdradzi, w ogóle przez całe opowiadanie nie wydawał mi się tak ważną postacią, dlatego bardzo duży plus dla Ciebie za to, że tak dobrałaś jego charater, tak ułożyłaś wszystkie kawałki opowiadania, że, choć wczułam się w świat przestępczy yakuzy, choć skupiłam się na niej, oraz na uczuciach Akashiego i Kuroko, to jednak przeoczyłam tego buntownika.

      Usuń
    8. Oto scena godna najlepszych filmów akcji. Wartka akcja, niesłychanie dobrze rozegrana, jasne i pełne dialogi (przestań na nie narzekać, wychodzą Ci świetnie!), dobry motyw i świetne opisy.
      Tak jak w „Utraconych Piórach” podobało mi się otwarte zakończenie, które nie było do końca pewne, tak powiem Ci najszczerzej w świecie, że zakończenie w „Elegii” podobałoby mi się każde – i te zakończone śmiercią, nieważne czy obu bohaterów, czy tylko jednego z nich, i te, w którym obaj żyją i dają sobie kolejną szansę. Oczywiście, bardzo się cieszę, że ostatecznie byłaś zmuszona wybrać to drugie, niemniej musiałam wspomnieć o tym, że ta pierwsza wersja pewnie również przypadłaby mi do gustu. Możesz być więc z siebie dumna – naprawdę bardzo dumna – bo wymagające happy endów Yuuki byłaby gotowa na bad end... A to już jest naprawdę bardzo duże osiągnięcie, jeśli chodzi o mnie xD Elegia umarła, nie pożegna już więcej nikogo bliskiego, teraz zostanie już tylko Kuroko Tetsuya – cień o żelaznym spojrzeniu, mężczyzna, którego oczy są skrawkiem nieba.
      Ostatecznie wygrałaś tym opowiadaniem nie tylko konkurs, ale i moje serce.
      Pozwolę sobie skopiować jeden fragment komentarza z mojego bloga:
      "Utracone pióra", bardzo, bardzo, bardzo Was przepraszam, przepraszam Was najmocniej...ehm... *spycha je na drugie miejsce*... Elegio? *wyciąga ku niej dłoń* Oto twój nowy dom, w moim sercu.
      Taka prawda.
      CLD, dziękuję Ci za to opowiadanie.
      Kocham Cię, ty chory pedale ;_;

      Usuń
    9. Ołkej, emocje trochę ze mnie opadły, biorę się za odpowiadanie *łapie soczewkę, która wypadła jej z oka*
      Jak już mówiłam, Elegia jest drugim tekstem w mojej karierze twórczej, który mi się podoba. Pierwszy był Len, w sumie nie wiem, czemu, po prostu. Teraz doszła do niego Elegia. To nie tak, że jestem z niej całkowicie zadowolona (i chyba nigdy taki moment nie nastąpi, zawsze dostrzegę gdzieś coś, co uznam, że mogłam napisać lepiej), ale naprawdę lubię ten mój tekst. Co się z tym wiąże - początkowy opis wody bardzo się ku temu przyczynił. Choć pisałam go z dziesięć razy, bo za cholerę nie chciał się napisać, tak żeby mnie zadowalał, ale ostatecznie jednak udało dojść mi się do etapu, który mnie zadowolił, ba, który mi się spodobał. Więc tu mamy sukces. Dlatego też tak bardzo cieszy mnie, że Ci się spodobał.
      Teraźniejszy czy przeszły? Ja wolę kursywę. Możemy przybić piątkę.
      Jak ja to robię? Naprawdę nie mam pojęcia. Nawet nie wiem, że mi się udaje, zanim nie opublikuję i nie wysłucham opinii. Ale jeśli mi się udaje, to naprawdę bardzo się cieszę, choć nie znam powodu i pewnie nigdy nie poznam. Ja piszę... sercem. Po prostu.
      On musiał być Elegią. Już Ci mówiłam, że w tym shocie, jak w niczym innym, najpierw wymyśliłam tytuł, a potem wzięłam się za opowiadanie. Zazwyczaj wymyślam tytuł w trakcie pisania, a tu było inaczej. On od początku był, od początku wiedziałam, że ten zabójca musi nosić takie właśnie imię. Skąd? Oh, Ty to doskonale wiesz, całe opowiadanie to tłumaczy, ten ukryty sens, o którym mówisz, jeden z ostatnich fragmentów pisanych kursywą - myśl Akasza o znaczeniu tego imienia.
      Cóż, ciesze się, że miałaś zawał (mogę Cię teraz pokroić? xd), bo mnie samej ten tytuł podoba mi się naprawdę mocno.
      Sposób, w jaki interpretujesz całość, jak zadajesz pytanie wraz z biegiem wydarzeń, jak dociekasz i jak mi to przedstawiasz w tym cudownym komentarzu... To mnie cholernie porusza. Uwielbiam, gdy ktoś zagłębia się tak w mój tekst, uwielbiam, gdy widzi w nim coś więcej i gdy mi o tym mówi. A Ty mówisz w taki sposób, tak dokładny, tak uzasadniony... że zapiera mi dech w piersi. Dosłownie.
      Definicja imienia i nazwiska Tetsu... wiedziałam, że to wychwycisz, liczyłam, że zareagujesz tak, a nie inaczej. Jak na to wpadłam? Nie wiem, samo przyszło, spontanicznie. Czuję się tak, jakby wiedziała o tym od zawsze, żeby użyć właśnie takiego, a nie innego opisu.

      Usuń
    10. Uh, wyszła mi scena konfrontacji *oddycha z ulgą* Ciesze się, bo byłam jej cholernie niepewna. Serio, zawsze, czy to przy opisach gry, czy walki jestem kompletnie niepewna, jak mi one wychodzą (czy wychodzą w ogóle). Jeśli jednak Ciebie zadowoliły, to cieszę się jak głupia xd
      Bałam się, że opis seksu Cię rozczaruje, że nie zadowoli. Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło, że jest inaczej.
      Podobałby Ci się dead end? Tobie? TY TAK NA SERIO?! O boże... to chyba jeden z największych komplementów, jakie mogłam usłyszeć. Żeby miłośniczka happy endów była zadowolona z dead endu... *płonie dumą*
      Cóż, zinterpretowałaś Elegię idelanie, co ja Ci tu będę mówić... Wiesz, jakie wrażenie wywarł na mnie Twój komentarz *wciąż nie może się pozbierać*
      Elegia jest shotem, do którego już teraz mam ogromny sentyment. Wiem, jak debilnie to brzmi, biorąc pod uwagę, że powstał dwa miesiące temu, ale jakoś tak... zawarłam w nim tak wiele siebie, że po prostu czuję, jakby był nierozerwalną częścią mnie. Wszystko to; perspektywa Akasza, to, jak zmieniało się jego postrzeganie Tetsu, jego codzienne życie, problemy związane z życiem w yakuzie, wszystko to płynęło prosto z mojego serca. Nie mówię, że inne moje teksty takie nie są, we wszystkich jest dużo mnie, ale Elegia jest jednym z tych, które wyrwały mi serce z piersi i schowały je w swoich odmętach. Zresztą nie tylko serce, ale i duszę.
      Nie masz pojęcia, jak cieszę się, że tak bardzo Ci się spodobała, i że zdetronizowała na Twojej prywatnej liście Piórka (do których wciąż mam mieszane uczucia). W zanadrzu mam jeszcze jednego bardzo długiego shota AkaKuro, który jest moim zdaniem chyba jeszcze bardziej taki... 'wdzierający się w duszę' niż Elegia (na razie, zobaczymy, co będzie, jak skończę go wreszcie). Jestem bardzo ciekawa jak odbierzesz jego, jeśli odebrałaś Elegię właśnie tak, zwłaszcza, że jest w klimacie, który niemal na pewno przypadnie Ci do gustu. No cóż, zobaczy się xd
      Ja również dziękuję Ci, Yuuki, za ten cudowny komentarz.
      Też Cię kocham. Naprawdę, kurwa~!

      Usuń
  2. Moje, kurwa
    *idzie molestować swoje dzieci*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od dziś słówko „kurwa” jest moim podpisem.
      A przechodząc do rzeczy, bo zniszczyłam sobie atmosferę rozbawieniem jakie wywołał na mnie bluzg przy stawianym piedestale na komentarz właściwy.
      Początek mnie pożarł niczym twoje paczaty. Autentycznie kąsały mnie słowa wybisane bladą bielą na tle w barwie krwi zamarłej na płótnie. Każde kolejne zabierało mi więcej mnie. Filozoficzna aura w jaką osnułaś wstęp sprawiła, że naprawdę nie chciałam iść spać, ale wiesz, że egzaminy to nie przelewki i trzeba się wyspać. W nocy i rano miałam w głowie tylko deszcz. Deszcz spływający po bladej skórze Seijuurou niczym łzy tego błękitnego nieba. Jakby to płacz samego Tetsuyi odmywał go z tego bólu i krwi. Pieścił rany i pozwalał na pełen rezygnacji uśmiech.
      Zabrzmię jak suka. Ale przez większość shota nie mogłam tej aury sprowadzić na siebie spowrotem. A wiesz dlaczego? Bo ja wiedziałam co się zaraz stanie. Wiedziałam jakie słowo zaraz nasunie się mi pod wzrok nim je jeszcze ujrzałam. Nie mam pojęcia dlaczego. Może to to jebane deja vu, bo naprawdę nic mnie nie zaskoczyło. No prawie. Za Aomine to ci nogi z dupy powyrywam. Jak mogłaś... Jak mogłaś... *przez łzy zaciska palce na nożu*
      Ej! A wiesz czego mi brakowało? Kise dziwki. Kise na rurze wijącego się jak Regina w Podziemiu. Naprawdę tego potrzebowałam. Bardzo... Liczę na twoją dobrą wolę w przyszłości.
      Wiesz co mnie jeszcze porwało?
      Scena w magazynie. Nie mam na myśli całości, lecz ten jeden moment wyrwany z szarości i szkarłatu, moment wypełniony jasnobłekinym suknem śmierci, która stała między nimi. Która spijała krew z ran i która utrzymywała niezauważalnie chwiejącą się posturę Elegii. Tę zimną, milczącą kobietę, niosącą tylko kres, która zadrżała, gdy usłyszała kilka obojętnych słów:
      " - Nie pamiętam mojego imienia. A raczej nigdy go nie miałem. Do czasu, kiedy ty mi go nie nadałeś."
      Ona, tak jak Akashi poczuła siłę tego zlepka wyrazów. Szczerych i naprawdę bolesnych.
      JA POCZUŁAM. Ja - ta zimna suka, która nie potrafi obdarzyć Kuroko żadną sympatią. A to coś znaczy.
      Co jeszcze... Długie. Tak - to jest kurewsko długie. A ja niezbyt lubię długie. Czuj się uchonorowana, bo gdyby nie było to twoje, to napewno by mi się nie chciało. Ale nie żałuję.
      Weny

      Usuń
    2. Wiem, że nie lubisz długich, ale co ja mam poradzić, jak fabuła żyje własnym życiem? To by spokojnie mogło być opowiadanie równoległe do Requiem. Tyle scen miałam ochotę dodać, a tego nie zrobiłam...
      Cóż, wciąż mam niedokończonego shota, o którym Ci kiedyś mówiłam, a który jest równie długi. Mam cichą nadzieję, że spodoba Ci się bardziej niż Elegia.
      Co do przewidywalności: może deja vu, może to, że znasz mnie niemal na wylot.
      Co do Aho... Wiem, skrzywdziłam go, ale idealnie się nadawał do tej roli.
      Haha, najpierw narzekasz na długość, a potem mówisz, że brakuje Ci Kise na rurze. Zdecyduj się xd
      Kise to by było jakieś kolejne 2 tys. słów. Wiesz ile podobnych fragmentów chciałam tu umieścić, ile wątków zawrzeć? No ale to one-shot, nie opowiadanie. Dlatego cięłam, jak się tylko dało.
      Cieszę się, że podobał Ci się moment z imieniem. Sama go lubię.
      Zakończenie miało być pierwotnie inne. Ktoś z głównej dwójki miał naprawdę umrzeć. Ale nie mogłam tego zrobić. To nie ja dyktowałam w tym przypadku warunki, więc... Sama rozumiesz.

      Usuń
    3. Kisia na rurze to by w jednym zdaniu można zawrzeć. No dobra... Ja bym mogła, bo jestem dosłowna i pisze krótko, dobitnie i nie porywająco więc... Lepiej zostawić to tobie.
      Naprawę miałam cichą nadzieję, że Kuroko zdechł. On się nadaje tylko do kilku rzeczy, a jedną z nich jest śmierć (Eio, przestań myśleć o Kuroko molestującym Rin... To nie to do czego jest stworzony...) A wizja postaci nad grobiem/truchłem/stosem/czymkolwiek dla mnie jest po prostu urzekająca. Szkoda, że tego nie zrobiłaś, to by było chyba zbyt piekne.
      Elegia mi się podobała, bo nie powiem, ale tu było... Za dużo Tetsuyi... Wybacz

      Usuń
    4. No cóż, wstęp do Elegii miał mieć początkowo jakieś 500 słów, a ma 3 tys. Więc no... Kise na rurze w jednym słowie to raczej dla mnie awykonalne.
      Ja nie powiem, kto miał zginąć, bo skoro nie zginął żaden z nich, informacja ta nikomu potrzebna do szczęścia nie jest.
      Po przeanalizowaniu Twojego komentarza dochodzę jednak do wniosku, że kolejny (a kolejny po kolejnym to już na pewno na sto procent) shot z AkaKuro Ci się jednak nie spodoba. Pewnie nawet bardziej niż Elegia. No bo to jednak AkaKURO, więc siłą rzeczy Tetsu musi być dużo.
      Cóż, ja też za Tetsu nie przepadam, ale wiesz, jak bardzo AkaKuro kocham. Dużo go u mnie jest i będzie, bo jednak darzę ten ship cholernym sentymentem.

      Usuń
    5. To nie tak, że mi się nie podoba, bo podoba mi się bardzo. Ale znasz moje podejście do błękitnowłosego stworzenia, prawda. Ale czuj się dumna, bo w mgm jest go więcej i staje się coraz to ważniejszy. A dlaczego? Bo napisałaś wypracowanie w śp. Koszmarkach i trafiłam tu w porzeczkową krainę c: Kocham jak piszesz, więc jest to tylko wina postaci.
      Mi do szczęścia ta wiedza jest potrzebna, zdradź

      Usuń
  3. *stawia chorągiewkę, na znak swojego miejsca*

    OdpowiedzUsuń
  4. Boskie *O* idę czytać wszystkie twoje opowiadania <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *zaciesza*
      Yuuki pewnie teraz poleciłaby Ci na pierwszy strzał Utracone Pióra, one-shot również AkaKuro, choć w klimacie już nieco innym xd

      Usuń
    2. TAK! Koniecznie, "Utracone Pióra", "Len" [Autorskie] i "Narcyz" [KnB], a jak lubisz Shingeki no Kyojin, to szybciutko bierz się za "Szkarłatne Sacrum" *3* A na koniec zostaw sobie "W pogoni za zwłokami", żeby totalnie rozwalić system w umyśle ♥♥♥♥♥♥ Jednak na sam koniec czytaj sobie "Requiem dla Psychopaty" - na spokojnie, powolutku, chłonąc tekst *-* ♥

      Usuń
  5. Oj, ktoś tu oberwie. * idzie do swojej tajenej skrzyneczki z tajnymi narzędziami do tajnych tortur*

    Szykuj się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *racjonalista się boi*
      *a wewnętrzny masochista drze się z radości*

      Usuń
  6. *pat pat* Idę czytać *.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. KURWA MAĆ MÓJ KOMENTAAAARZZZZZZZZ.
      Miałam taki zajebisty komentarz i mi go wpierdoliło, no ja pierdolę do kurwy nędzy!!!
      Chuj, nie będę go odtwarzać. W dupie mam taką robotę.
      Nosz tak mnie to zeźliło, że aż nie pamiętam co chciałam napisać. TEN SHOT BYŁ GENIALNY. Miałabyś fchuj cytatów, gdyby nie jebany blogger. I to nie pojedynczych.
      Motyw Tetsuyi jako zabójcy jest genialny. On aż nazbyt pasuje na taką postać, jest po prostu... idealny. Beznamiętny, bez skrupułów, a jednocześnie z zasadami, szczery. Akashi wyszedł omnipotentny, ale kurczę, jak do niego to pasuje... Wie wszystko, widzi wszystko, ludzie mu ufają i słuchają się go bez szemrania. Ogólnie sam motyw yakuzy... rozpłynęłam się, czytając Elegię. Woda, która ich oczyściła i połączyła, smutna melodia, która grała w ich sercach... Brakuje mi słów. Moje zwykle dość bogate słownictwo (aktualnie zastąpione przez kurwienie na czym świat stoi) poszło się jebać w pizdu. Poszło za tym tekstem, nawet mój roztopiony przez upał mózg wrzeszczy, że Elegia to najlepsze AkaKuro, jakie do tej pory czytałam. Utracone Pióra są na pierwszy miejscu KuroAka, bo tam Kuro-seme, dlatego Elegia może się tulić na pierwszym. GE. NIAL. NE.
      Z innej beczki, ten twój cosplay Uciaka jest naprawdę dobry. Tatuaże masz niesamowite, stój dobrze dopasowany, trochę mnie tylko zdziwił połysk blondu tam, gdzie Uciak jest wygolony xD Ale poza tym jednym małym szczegółem wyszło przepięknie ;D Pozostaje mi tylko życzyć ci weny (sorry za to kurwienie, ale taki piękny był ten komentarz, a blogger...) Buziaczki ;D

      Usuń
    2. Oh, nie... *smuta* Tyle cytatów przepadało...
      Znam to uczucie doskonale, wiem, jak wkurwiające ono bywa (dlatego zawsze podczas pisania długich komentarzy, na wszelki wypadek je kopiuję), dlatego spoko, rozumiem.
      Co do Elegii - cieszę się bardzo, że tak Ci się spodobała. Pisanie tego shota szło mi tak zajebiście długo i ciężko, no ale cóż, jak widać, było warto xd Serio, to najbardziej dopracowany tekst, jaki kiedykolwiek napisałam. No i drugi po Lenie, który, choć nie jestem z niego całkowicie zadowolona, mi się podoba.
      Hahaha, sprytne xd Ale wiesz, ja tak naprawdę nie określiłam, kto w Elegii był na górze xd
      Co do cosplayu - to nie blond, tylko siwy. Bo wiesz, wigi na Uciaka mają ten wygolony bok z siwego włosia (który i tak musiałam bardzo mocno podciąć, żeby był jak najkrótszy). Niestety nie wpadli jeszcze na to, jak zrobić 'częściowo łyse wigi', ale jeśli kiedykolwiek im się to uda, to będę naprawdę wniebowzięta.
      Wena się przyda, Requiem czeka, Akasz dźga mnie nożyczkami w bok, zamówienia się piętrzą i jeszcze jeden dłuuuuuugi shota AkaKuro jest w produkcji xd Dziękuję ♥

      Usuń
  7. Kocham sposób w jaki dobierasz słowa. To jest takie... Ach, w jednym momencie miałem dreszcze.
    Poza tym te opisy...
    To jest pierdolone numero uno w moim rankingu.
    Serio to kocham.
    Napisał bym więcej, ale jestem na telefonie ;.;
    Weny, Claire~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko, sama nienawidzę pisać z telefonu xd
      Cieszę się, że tak Ci się spodobało, już trzecia osoba mówi, że to jest najlepszy shot forever and ever. Boże, ale mi jest, kurwa, miło xd

      P.S Zaczęłam pisać tego Twojego zamówionego AoKaga fluffa. Zginiesz marnie za to zamówienie, kiedy (jeśli) je skończę. Oj, będziesz cierpiał. Jedna minuta cierpienia = jedna 'kurwa', która padła przy tym shocie. A w samym wstępie było ich jakieś dwadzieścia.
      SZYKUJ SIĘ.

      Usuń
    2. TAK, KURWA, TAK!
      DOCZEKALEM SIĘ!
      PO 6 MIESIĄCACH!
      PISZ MI TO, PEDALE, PISZ~¡
      *ochrypl*

      Usuń
  8. Opo świetne, chwytające za serce... Niesamowite po prostu D: Podziwiam twoją umiejętność "dobierania słów", że tak to określę. Dzięki temu powstaje niesamowity klimat ^^

    Weny :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ow, ow, cieszę się, że chwyciło, bo chwycić miało~

      Usuń
  9. Z początku miałam skojarzenia do monologu typu "Po co ja kurwa żyje...?" Jak skończyłam czytać i luknęłam na komy to myślałam, że się rozryczę... Jprd one są dłuższe od tego opo... Muszę przyznać (i nie tylko ja), że umiesz dobierać słowa *^*
    Woda taka biedna, kochana a zarazem mordercza...
    Świetnie tu dobrałaś postacie XD Jakoś nie umiem se wyobrazić Akasgiego jako szefa Yakuzy... Nevermind! Cudeńko jak dla mnie. Może... 9.9/10? Żeby nie było tak dobrze! Muahaha!
    Nie będę się już rozpisywać - brak weny T^T
    Tiaa... Czuje się okropnie w porównaniu do tamtych komów...
    Życzę weny~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, Yuuki walnęła mi ładne wypracowanie xd
      A mi właśnie Akasz na szefa yakuzy pasował idealnie. Serio, to skojarzenie przyszło mi tak naturalnie xd
      Cieszę się, że się podobało (ah, ten 0.1 xd).
      A za wenę dziękuję, przyda się. BARDZO SIĘ PRZYDA XD

      Usuń
  10. po pierwsze: pierdole bloggera i jego komentarze. Chuj. Pisze drugi.

    Po drugie: Mesu w końcu dorwała się do internetu!

    Po trzecie: ni chuja nie wiem, gdzie doda się ten komentarz. Pisanie na telefonie jest chujowe, i ternet mam chujowy, bo to góry w końcu. Zasięgu mało.

    Po czwarte: JA CIĘ KURWA ZAJEBIĘ. JAK MOGŁAŚ SPRAWIĆ, ŻE POMYŚLĘ IŻ TETSU NIE ŻYJE? ! * okłada CLD po głowie metalową pałką nienawiści *

    To niebieskie coś czasem mnie wkurza, jednak to Tetsu! Nie wybaczę tego za szybko. ( foch aż do nowego rozdziału Requiem ).

    Akasz był słodziaszny. Trochę mało akaszowaty moim zdaniem, ale tutaj wyszło to na dobre.

    To, jak się zakochał w Tetsu <3 Boskie!

    Przewidywalnym było, że Tetsu jest Elegią, bo tak. Bo pasuje do roli zabójcy, jak ktoś to już wspominał. Taki sspokojny, opanowany. Cudne!

    Nie spodziewałam się, że to Aomine zdradzi. Już od początku był dziwny, ale nie pomyslałabym o tym.

    Co do sceny w łazience. Szczerze mówiąc, bałam się trochę. Obawiałam się, że to nie jest dobry pomysł. Jednak po krótkiej przerwie ochlonelam i przebrnęłam przez to.

    Miałam wrażenie, że to Kuroś był na gorze.

    O nienienienie. Tak się nie bawimy. * jeszcze więcej bicia CLD pałką nienawiści. *

    O ile AkaKuro jest zajebiste, to KuroAka nie ma prawa istnieć w moim życiu. Coś jak Izuo. Że niby Shizuś na dole? No chyba kurwa popierdoliło.

    Mniejsza. Wmówiłam sobie, że to Akasz był na górze ( choć nibyy nie było dokładnie powiedziane kto ) i dalej było pięknie.


    Za scenę na cmentarzu mam ochotę cie jednocześnie wielbić i rozszarpac. ( Sado-maso? )

    Ja tu juz myślałam, że Tetsu wykitował, a ty mi tu takie rzeczy odpierdalasz. Zero poszanowania dla uczuć innych. Mesu jest dumna <3

    Było parę błędów, ale nie będę ich tu wypisywać, bo nie mam czasu. Generlabie to raz czy dwa zjadlaś słowo, lub literkę. Większych się nie dopatrzyłam.


    Dobra, lecę, bo rano trzeba wcześnie wstać. Kilkunasto kilometrowa trasa w górach sama się nie przejdzie.

    Życz mi, żebym przeżyła :''D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze: Polecam kopiować co jakiś czas treść komentarza. Nauczyłam się tego, kiedy blogger wielokrotnie zjadał mi długie, a czasem nawet zajebiście długie komentarze.
      Po drugie: Brawo! *klaszcze stopami*
      Po trzecie: Nie tam, gdzie obiecywałaś mi tortury, ale to nic, ważne, że mi je zaserwowałaś *masomaso tak bardzo*
      Po czwarte: khe, khe, nie przeproszę xd Taki był mój zamiar, więc jeśli tak pomyślałaś, to ja tu jestem szczęśliwa jak na bardzo dobrym haju xd Ale okładaniem pałką nie pogardzę xd
      Nowy rozdział Requiem się pisze, ale wcześniej jeszcze pewnie pojawi się AoKaga dla Ayo (fluff, boże, za jakie, kurwa, grzechy), więc Twoja nienawiść nie potrwa może tak długo xd
      Wiesz, ja w tym shocie tak naprawdę nie określiłam, czy Akasz był Oreshim, czy Bokushim, czy może oboma? A do Oreshiego taki 'delikatniejszy' charakter pasuje. Także no xd Wszystko zależy od tego, jak to sobie zinterpretujecie *CLD lubi niedomówienia, yo~*
      Było urocze? To... chyba dobrze? Nie miałam takiego zamiaru, ale jeśli tak wyszło, to... (czyżby CLD przez przypadek napisała coś z nutą słodyczy?! o.O How it is possible...)
      To, że Tetsu jest Elegią miało być właśnie przewidywalne. Przecież ten opis zabójcy pasował do niego jak ulał. Specjalnie tak to napisałam, żebyście od początku wiedzieli, kim jest Elegia (ale nie, co w związku z tym się wydarzy, khe, khe xd).
      Nie, nie, właśnie nie zostało DOKŁADNIE określone. Ja tam dałam to jedno zdanie, żeby wzbudzić w Was w wątpliwości, ale tak naprawdę do końca nie określiłam, kto dominował. Dzięki temu, mogliście ich sobie ustawić wedle uznania xd
      Oh, no wiem, wiem... Jestem zimną suką xd Cieszę się, że tak odebrałaś scenę na cmentarzu *odwala jakiś dziwny taniec*

      Przeżyj~! Musisz przeżyć (ktoś tu bardzo czeka na Hermafrodytę)~!

      Usuń
    2. Kurwa. Właśnie zeszlam z góry, zjadłam ciepły rosołek w karczmie i powiem jedno. Czuję się jak kotlet.

      Taki, który na początku był pyszny i zajebisty, ale po przejściu przez układ pokarmowy stał się gównem. Potem przemieliło go w rurach i na koniec trafił do jeszcze większej ilości gówna.

      Więc w sumie czuję się chujowo. Było dwanaście godzin trasy, podczas których pozdzierałam nóżki, spaliłam skórę gorzej niż bez filtra na plaży, i w dodatku dwa razy ryczałam z bólu. Nie życzę nikomu, aby na prawie pionowej ścianie luźnych kamieni kogoś złapał pierdolony skurcz w łydkach. Obu. Jednocześnie. NA KURWA PIONOWEJ ŚCIANIE, GDZIE KAMIENIE WBIJAJĄ SIĘ W CZTERY LITERY.

      To był najgorszy ból w moim życiu.

      Gorszy niż wtedy, gdy potraciła mnie ciężarówka * feels like Shizu-chan*

      Mniejsza. Ale wejście na górę 2200 m. n.p.m. zobowiazuje.

      Ale hej! Mesu żyje!

      Usuń
    3. Ten opis docierający do mojego umysłu spaczonego przez humanistyczny biol-chem sprawia, że niemal czuję Twój ból. Współczuję. Szczerze i naprawdę. Może i jestem masochistką, ale nie aż taką, żeby drzeć mordę w euforii, kiedy wyobrażam sobie Twój dzień (choć kiedy na Pyrkonie buty na Utę obtarły mi nogi tak, że będę miała chyba blizny do końca życia, to zorientowałam się, że coś jest nie tak, dopiero kiedy ktoś poinformował mnie, że mam całe zakrwawione nogi #CLD_taka_niespostrzegawcza_ból_co_to_dla_niej xd).
      Potrąciła Cię ciężarówka? Czemu ja jeszcze nie słyszałam tej historii? *sugestywnie macha brwiami*
      Zawsze podziwiałam ludzi łażących po górach. Osobiście preferuję jogging i napierdalanie się poduszkami *owacje na stojąco*

      Usuń
    4. Ano potrąciła, chociaż to w sumie nie było tak bardzo straszne. Byłam sobie na wsi i na takim małym składaczku mojej babci jechałam do kuzyna. A droga do niego jest taka, że jest główna ulica i taki bardzo ostry zakręt pod górę. A zakręt zasłonięty przez budynki i krzaczorki. I tak sobie skręcałam i ni chuja nie było opcji, abym zauważyła jadacą ciężarówkę. I przyjebała we mnie. Szczęście, ze hamowała przed zjazdem w główną ulicę, bo by było hujowo. Ale skończyło się kilkoma krwiaczkami i bolącą nóżką. O tym, że mniw boli, zorientowałam się sopiero u kuzyna, jakiś kilometr dalej.

      Nic wielkiego xD

      Usuń
    5. *w wyobraźni CLD*
      'Mesu jedzie, atakuje ją ciężarówka, Mesu wylatuje w powietrze jak Shizuś w którym odcinku i, turlając się, leci po ulicy aż na sam dół górki'
      Dobrze, że wyglądało to w rzeczywistości mniej drastycznie niż w mojej głowie xd

      Usuń
    6. Bez przesady, tak źle nie było ;)

      * Mesu ma zaciesz, bo wraca do domu *

      Usuń
  11. Kurwa, Clair, ten opis wody, jak można tworzyć takie piękne opisy, czy ty chcesz, żeby ludzie zaczęli przez ciebie popadać w depresję? *idzie po herbatę, herbata dobra na wszystko*
    'Spoglądam na krople wody zabarwione czerwienią, które leniwie spływają po mojej skórze i przypominam sobie noc tak samo deszczową jak ta, podczas której ujrzałem esencję nieba zamkniętą w dwóch punktach.' - Ten fragment mi się niesamowicie podoba. Czyli to Akasz jest tam na początku. Tak właśnie mi się wydawało, że to będzie on.
    Akasz szefem yakuzy - świetne, to do niego idealnie pasuje. W ogóle jaram się bardzo, kocham takie klimaty~
    Wszyscy wiemy, że Elegia to Testu, bo jakżeby inaczej? No ale, kurczę, no, daj mi go juuuż. No bo TETSU-ZABÓJCA, NOO~ *to bogate słownictwo xd*
    'Nikt nie wie, kim Elegia jest, skąd się wzięła i dlaczego zabija.' - O, o, o. Możesz to zignorować, właściwie powinnaś to zignorować, ale ja się nie mogłam powstrzymać. Zabija, ponieważ doszła do wniosku, że czemu nie, skoro jest w tym dobra, a to przecież wysoce opłacalne zajęcie. Poprzez dzieciństwo, które zmusiło ją do tłumienia emocji, żeby nie zwariować (tu można powymyślać tyle rzeczy, że nie potrafię ogarnąć wszystkiego co mi mój mózg podsuwa, więc to zostawię) teraz nie ma problemu z pozbawianiem innych życia, bo mało co ją rusza, o ile w ogóle coś (ktoś?) jest jeszcze w stanie wywołać u niej silniejsze uczucia. Można też dodać, że poniekąd podoba jej się odbieranie życia, spaczony przez lata wykonywania zawodu umysł zaczął po pewnym czasie dostrzegać piękno śmierci - oczy, które najpierw wypełnione przerażeniem, może zaskoczeniem, niedowierzaniem po chwili stają się puste. Krew wypływa, załóżmy, że akurat niewielkim strumieniem z rozciętego gardła, barwiąc ciało i ubrania na szkarłatny kolor, tworząc małe strumyki na posadzce, które następnie rozrastają i łączą, by stworzyć lśniącą czerwoną kałużę przed ofiarą zabójcy. Mięśnie rozluźniają się i ciało opada bezwładnie na podłoże. Charczenie, informujące o desperackich próbach łapania powietrza, chęci przytrzymania się prędko ulatujące życia, ustaje nagle. Eee... Chyba coś się za bardzo rozpędziłam. To może tutaj przerwę i oszczędzę ci ciągu dalszego.
    'Zrozumiałbym, gdybyśmy zabrali go jedynie do Midorimy, ale żeby aż tak ryzykować... to do szefa niepodobne.' - BO TO JEST TETSU.
    ' A jednak właśnie tak nakazał mi postąpić instynkt. Z jakiegoś powodu czuję, że to nie jest wcale przypadkowa osoba, a ryzykowanie dłuższej podróży mogłoby się okazać dla niej tragiczne w skutkach. Poza tym, kiedy na tę krótką chwilę ujrzałem jej oczy, zwyczajnie nie mogłem pozostać na ich spojrzenie obojętnym.' - No właśnie, tylko tyle wystarczy, Akasz go widzi pierwszy raz, ale już wie, że ta osoba będzie dla niego ważna *te feelsy D:*
    'Ja tymczasem delikatnie gładzę mężczyznę po miękkich, mokrych od deszczu włosach. Robię to machinalnie, nie kontroluję tego odruchu. Moje myśli odbiegają od chwili obecnej, przed oczami umysłu staje mi wspomnienie tego niezwykłego spojrzenia, obraz oczu, w których ujrzałem skrawek nieba.

    Wytrzymaj. Proszę cię, wytrzymaj.' - Kolejny fragment, przy którym się rozpływam. Rany, tyle feelsów, za dużo tego, a to nawet połowa tekstu nie jest.
    'Nijimura polubił moje ciało.' - Skąd ja to wiedziałam? W momencie, w którym pojawiła się pierwsza wzmianka o Nijimurze ja po prostu wiedziałam, że to tak było. Prawdopodobnie, gdyby to inaczej wyglądało, ten fragment by mi się nie spodobał, ale do tekstu, do klimatu w jakim jest napisany to akurat pasuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 'Tamtej deszczowej nocy ujrzałem esencję nieba zawartą w dwóch punktach. Błękit, który skrystalizował się postaci dwóch lśniących okręgów, przeniknął moje serce na wskroś, na krótki moment całkowicie mnie zahipnotyzował. Odniosłem wtedy wrażenie, jakbym patrząc w te niezwykłe oczy, wpatrywał się w czyste niebo, w kolor, który pojawia się tuż po burzy. Ten widok był naprawdę piękny, sprawiał, że całe moje serce ogarniał spokój, którego w życiu, jakie prowadziłem, miałem tak niewiele.' - Piękne, no. Tak piękne, że nie wiem, co więcej mogłabym napisać. Clair, pisz takich cudnych rzeczy więcej.
      Tak czytam i stwierdzam, że jakbym chciała tu wklejać wszystkie najlepsze fragmenty to bym musiała prawie cały tekst skopiować. Więc na razie to zostawię i jak natrafię na coś jeszcze lepszego (jeśli to w ogóle jest możliwe) to wtedy będę ci się tutaj nad tym rozpływać, bo nie chcę się co chwilę powtarzać.
      'Nadanie Tetsuyi imienia było niemalże publiczną deklaracją własności.

      „Ten mężczyzna należy do mnie i nikt nie ma prawa go tknąć.”' - TAK. Ten shot kompletnie odebrał mi umiejętność pisania, już nie pytam gdzie moje bogate słownictwo, ja pytam gdzie się, kurna, w ogóle podziało całe moje słownictwo? To znaczy tylko jedno. Clair, to jest geniusz, czysty geniusz *idzie robić kolejną herbatę*
      Miałam komentować na bieżąco, bo zbyt długie, żebym potrafiła po przeczytaniu, ale w końcu się poddałam, tak mnie wciągnęło. A tyloma rzeczami się jeszcze zachwycałam, wybacz, że tych moich zachwytów nie spisałam.
      Elegia to jest cudo, temu tekstowi należy postawić ołtarzyk czy coś... Ale serio, stawiam to u siebie na pierwszym miejscu wśród wszelkiej twórczości internetowej, mimo że AkaKuro nie jest moim OTP.
      Co do końcówki, to powiem, że nie spodziewałam się czegoś takiego. Zaskoczyło mnie zarówno zakończenie samej strzelaniny, jak i kilka ostatnich akapitów. Happy end u CLD? Naprawdę? Choć wolałabym, aby zakończyło się śmiercią Kuroko (tak, kocham nieszczęśliwe zakończenia), to jednak takie rozwiązanie też pasuje, serio.
      Tu ci też życzę weny, bo tego nigdy za wiele~ Weny to w ogóle strasznie wredne stworzenia są. Przesiedziałam dzisiaj pół godziny, gapiąc się na Ciernie i dopisałam jedno zdanie. Tak więc, niech przynajmniej twój cię nie opuszcza. *idzie ci składać zamówienie, szykuj się*

      Usuń
    2. Ow, ow, wszystkim podoba się opis wody, kurwa, jak mnie to cieszy... Zmieniałam go co prawda z dziesięć razy (albo i więcej, nie pamiętam już w sumie dokładnie), zanim doprowadziłam go do postaci, która mnie zadowoliła, ale sama przyznaję, że naprawdę mi się udał. To jeden z tych niewielu fragmentów moich teksów, z których jestem autentycznie zadowolona (z fragmentu potrafię być zadowolona, z całego tekstu... no cóż, pozostawmy to bez komentarza xd).
      'Zabija, ponieważ doszła do wniosku, że czemu nie, skoro jest w tym dobra, a to przecież wysoce opłacalne zajęcie.'
      WYSOCE OPŁACALNE ZAJĘCIE. ZABIŁAŚ MNIE TYM XD SERIO, JEBŁAM XD
      Wiesz, wyobraziłam sobie Tetsu z tym jego opanowaniem, który dochodzi do takiego wniosku i, kurwa, nie wiem czemu, ale cholernie mnie to rozbawiło. No jak nic innego, serio xd Kocham Cię, kurwa, wygrałaś tym zdaniem xd
      Cieszę się, że tak Cię wciągnęło, że nie byłaś w stanie komentować na bieżąco!
      I, tak jak już wielu osobom wcześniej, Tobie też to powtórzę; Elegia jest drugim moim tekstem (obok Lena), który mi się podoba. Nie, nie jestem z niej całkowicie zadowolona, raczej nigdy nie będę całkowicie zadowolona z jakiegokolwiek mojego tekstu, zawsze dostrzegę gdzieś jakieś niedociągnięcie, którego nie będę umiała zmienić, ale... są takie teksty, które naprawdę lubię, które mi się podobają. I Elegia, i Len do nich należą. W napisanie Elegii włożyłam masę wysiłku, czasu i pracy, w dodatku beta niemalże mnie zabiła, ale dla efektu końcowego było naprawdę warto. Tak uważam. Dlatego kiedy czytam takie opinie jak Twoja, mam ochotę skakać pod sufit i walić głową o biurko z radości. Naprawdę jestem cholernie szczęśliwa, że tak bardzo podoba Ci się ten shot. Przekruwiście szczęśliwa wręcz.
      Co do happy endu - jego nie miało być, ktoś miał zginąć, ale nie powiem kto. Jednak w przypadku tego shota, to nie ja, lecz Yuuki dyktowała warunki zakończenia i happy end był warunkiem. Choć przyznam, że cieszę się, że zakończenie napisałam jednak takie, a nie inne. Dzięki niemu przełamałam odrobinę moją awersję do happy endów i w sumie... ono tu pasuje moim zdaniem, dlatego cieszę się, że Ty również tak uważasz.
      Oh boże, pierwsze miejsce, coo... *płonie ze szczęścia* Brakuje mi słów, no~ *dużo miłości*
      Za wenę dziękuję, przyda się, zwłaszcza, że męczę się obecnie z zamówieniem dla Ayo. Serio, CLD i fluffy... to się wyklucza. Mam nadzieję, że Twoje nie będzie tak abstrakcyjne jak jego xd *uzbraja się w formalinę i skalpel - możesz zamawiać* xd

      Usuń
  12. Dobra, to zaczynam. Na początku będą rozmyślania ogólne, wszystko, co pamiętam po tych trzech tygodniach (bo tyle minęło, od kiedy ostatni raz czytałam Elegie). Potem przeczytam ją jeszcze raz i wypisze Ci wszystkie smaczki, wszystkie teksty, przy których miękłam i które sprawiły, że ja, arcymag Aokaga, oddany sługa kami-sama AoKagaszek, musiał pogodzić się z faktem, że król jest tylko jeden, a tym królem jest AkaKuro. XDDDDD Pamiętam, że jak czytałam to pierwszy raz, to siedziałam w pociągu i gdyby nie to, że skończyła m Elegie akurat na moim przystanku, to pewnie pojechałabym do Torunia, zadzwoniła do Ciebie i opierdoliła Cię, że nie mam za co do domu wrócić przez Twoją Elegię. XDDD Ale do rzeczy, do rzeczy. Zaczynam czytać i co pierwsze mnie ujęło to… jakaś taka naturalność w Akashim. Postaram się to wytłumaczyć najbardziej zrozumiale. Zwykle w ff Akashi jest… albo psychopatą albo jakimś takim… miękkim bezkręgowcem, który udaje Akashiego. A tutaj, w Elegie, Akashi był taki swój, taki jednocześnie zimny i ciepły, pełen kontrastów, sprzeczności, pytań, ale nie był ciepłą kluchą, która zaraz, już, teraz, padnie do Kuroko za piękne oczka (które, trzeba przyznać, są piękne, ale o pięknych oczkach Kuroko później xDD). Akashi jest tu oddany tak… tak, że aż dech w piersi zapiera. Bo nie chodzi mi tylko o to, że czułam i widziałam tutaj Akashiego, że on nie był tylko imieniem i nazwiskiem, ale też o to, że sam w sobie był jakby ulepszoną wersją kanonicznego Akashiego. Był tym, którego kochać można w KnB, ale był… tutaj jest jego dorosłą wersją, z inną przeszłością, dlatego musiał być inny, ale w tej swojej inności jest jakiś lepszy, ale cały czas swój. Wykreowałaś genialną postać. I od początku wiedziałam, że on jest genialnie wykreowany i tylko się bałam, tylko się lękałam, żeby jakoś tego nie popsuć, żeby nie powiedział, nie pomyślał, żeby nie zrobił czegoś, co by mi tą idealność zepsuło (bo jak postać od początku jest przeciętna, to to jakoś tak nie boli, ale jak ideał siegnie bruku, to człowiekiem aż wstrząa), ale nie. Niczego takiego nie było. Poprowadziła go od początku do końca. Kiedy czytałam, to gryzłam paznokcie (od matury znowu je obgryzam) i byłam ciekawa, co dalej, jak to rozwiąże, jak to będzie, a jak skończyłam, to poczułam takie: „to przecież było oczywiste, tak musiało być, nie mogło być inaczej”. Jeszcze później się trochę porozpływam nad Akashim, ale ogólnie to tyle, bo konkrety za chwilę. Teraz trochę o Kuroko. Ty wiesz, że ja na Kuroko patrzę (powinnam napisać patrzyłam, bo przez Ciebie przestałam) wilkiem i że on jest (był) jedną z tych postaci, której istnienie samo w sobie mnie drażni. Dlatego tak trudno było mi przyjąć, że to jednak będzie AkaKuro (teraz sobie myślę – a co innego mogło być, jak nie AkaKuro? xDD). A potem czytam i czytam i ten Kuroko… ten u Ciebie. Mówisz, że on nie jest kanoniczny, ale mam z nim tak samo, jak z Akashim. Że jest ulepszoną wersją tego kanonicznego Kuroko. Jak mnie w anime denerwuje to jego poleganie na innych! A tutaj… on sobie sam radził. I to jedna z wielu rzeczy, z a które kocham Elegie. Że Kuroko jednocześnie potrzebował pomocy, ale nie był uzależniony od tej pomocy, że niejako wykorzystywał Akashiego, że to, że Akashi pomagała Kuroko nie było tylko kaprysem Akashiego, ale i kaprysem samego Kuroko. On w każdej mógł odejść (zresztą zrobił to) i to bardziej Akashi był uzależniony od niego, niż Kuroko od Akashiego. I to mi się cholernie podobało. I jego siła. Tak, jego siła tutaj. To, że on nareszcie pokazuje, jak wielki potencjał ma, że jest tym najlepszym. Gdyby on w anime nie był taki… taki, że wszyscy go szanują, ale ja właściwie nie wiem za co, jak to, po co? Gdyby w anime był taki jak tutaj, znał swoją wartość i wiedział, że jego talent jest jego pieprzonym talentem, a nie narzędziem do pomocy, to wtedy naprawdę bym go kochała (i może przez to nigdy nie pokochałabym AoKaga? Anjaban, nie mogę wspominać o AoKaga, czuję ię trochę jak zdrajca, ale… co mogę zrobić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież trzeba oddawać hołd tylko prawdziwemu władcy!). Nigdy bym się nie spodziewała, że w jakimś opowiadaniu tak bardzo spodobają mi się postacie Akahiego i Kuroko i że właśnie przez to opowiadanie AkaKuro stanie się moim nowym OTP (Kiri ogłasza to oficjalnie XDDD). I mimo że cała historia kręci się wokół Akashiego i Kuroko to te poboczne postacie też są jakieś takie… mi blisko. Ten Himuro, tak mi się spodobała myśl o właśnie takim Himuro (i nagle Himuro zaczął mi pasować na taką dziwkę z górnych półek, w sensie, niby szefa, ale da dupy, jeśli mu się spodobasz xDD). Może jedyną postacią, która mnie trochę zawiodła była Aomine (choć on dopiero przy ostatniej scenie). To dlatego, że ja czytając Elegie po raz pierwzy nadal nosiłam w sercu melancholijną miłość do AoKaga i nie mogłam się pogodzić z takim a nie innym Aomine. Teraz jest trochę inaczej, choć dalej uważam, że Aomine by nie zdradził, że on nie jest kimś takim, że on… do niego pasuje agresja, przemoc, ale on nie zdradza. Aomine jest demonem, ale jest takim demonem, który dotrzymuje złożonej przysięgi. Taki mam jego obraz, dlatego staram się myśleć, że to nie on zdradził. Że to nie był Aomine, a ktoś inny. I wtedy mi tak dobrze i Elegia staje się jeszcze bardziej piękna. xDDD Trochę się ogólnikowo rozpisałam o postaciach, ale nie tylko postaci mnie tutaj ujęły, ale i klimat i ta… realność. W każdym fandomie anime jest jakieś opowiadanie o yakuzie (tak po prostu musi być, muszą być opowiadania o hostach, o gejszach, o yakuzie, inaczej fandom nie jest fandomem xDD), ale to opowiadanie… Wiesz pewnie, jak wyglądają inne. Yakuza jest wspomniana, a potem nagle staje ię takim tłem i nagle wszyscy mają w dupie, że seme jest w yakuzie, kogo to obchodzi, jest happy end, a seme staje się łagodnym i kochającym barankiem, który nigdy nie zabijał ludzi. A tutaj tak nie było. No, bo tutaj to bycie w yakuzie miało jakiś sens, tworzyło fabułę i to realną fabułę (nie znam się na tym, nigdy w to nie wnikałam, ale mi się wydało realne i sensownie ułożone). I to mi się tak podobało. I postacie, i fabuła i styl… ale o Twoim stylu to Ci już wiele razy mówiłam, a tu jeszcze… no rozpłynąć się, ale to już w konkretach, które właśnie nadchodzą! xDDD
      „Mówi się, że woda oczyszcza. Że kiedy spływa po ciele, wraz z nią spływają wszelkie ludzkie grzechy, przewinienia, brud - i ten fizyczny, i ten mentalny.” – jak czytałam to pierwszy raz, to jeszcze nie wiedziałam, że woda będzie tak ważna w tym opowiadaniu, że cały cza będzie w tle, że niebieski będzie jako ciążył, wisiał, chronił, a czasami dusił Akashiego. Ale teraz to wiem, dlatego te pierwsze dwa zdania wydają mi się nagle takie ważne i potrzebne, choć może są tylko zdaniami rzuconymi na rozpoczęcie, bo jako trzeba rozpocząć. Ale teraz myślę, że woda, że niebieski był ukojeniem dla Akahiego, jego oczyszczeniem. Że Kuroko był dla Akashiego jak Katharsis (Kiri udziela się styl Elegii, o kami-sama AkaKuro, dokąd mnie prowadzisz, przecież ja zwykle tworzę jakieś komentarze-wyjce, a nie taka zdania złożone wypisuje xDD). No, więc już dwa pierwsze zdania sprawiały, że cały hałas, który panował w pociągu przestał dla mnie istnieć i była już tylko Elegia, tylko słowa.
      „Mówi się, że woda jest złodziejem barw, który umożliwia chwilę zapomnienia.” – czy mogę sobie chwilę pokrzyczeć do tego zdania? Chyba zatytułuje swoje najnowsze AkaKuro właśnie „Złodziej barw” i napiszę, że perfidnie zerżnęłam to od Ciebie. xDDD

      Usuń
    2. „Patrzę na kałużę, która powoli zabarwia się czerwienią. Krople deszczu spływają po moim ciele, zmywają krew, zabierają ją ze sobą i tworzą z nią na ziemi intrygujące wzory. Obserwując kolor nieśpiesznie rozchodzący się w wodzie, odnoszę wrażenie, jakbym patrzył na czerwone chmury, które powoli wdrażają się w bezbarwną strukturę nieba. Z zaskoczeniem zauważam, że jest to naprawdę piękny widok. Krótki i ulotny, ale mający w sobie coś hipnotyzującego. Kiedy go podziwiam, przez mój umysł przebiega myśl, że mógłbym obserwować ten niezwykły obraz już zawsze.” – czytam to wciąż od nowa i wciąż i nie mogę przestać. Może tylko te intrygujące wzory mi nie pasują, ale reszta tak mnie za każdym razem wciąga. Nie wiem, czy Ci mówiłam, że często mam wrażenie, jak czytam Twoje opowiadania, że czytam poezje, nie prozę. Bo czasami piszesz takie zdania, że ja się na dwóch, trzech wyrazach ustawionych obok siebie mogę zatrzymać i powiedzieć sama do siebie, że to jest dopiero prawdziwa metafora czy porównanie, czy po prostu melodia. Mam tak, że jak czytam, to szukam melodii słów, lubię, jak słowa do siebie pasują, jak ładnie brzmią, kiedy je się obok siebie ustawi. Takie, a nie inne. I te je zawsze tak ładnie ze sobą ustawiasz i dlatego tak kocham Twój styl, który mimo, że jest pompatyczny, nigdy nie jest przesadny. ;ww; *chwila dla feelsów Kiri*.
      „Jednocześnie jednak jej miejsce zajmuje nowy obraz utworzony przez wspomnienia, które wraz z krwią zdają się wypływać z mojego ciała. Łączą się one z kroplami deszczu i wpadają wraz z nimi do powoli rozrastającej się kałuży, tworząc na jej powierzchni odbicie tych chwil, gestów, słów i wydarzeń, które zachwiały równowagę w moim życiu, jednocześnie jednak przynosząc mi to, czego od dawna szukałem.” – a jak skończyłam to czytać, to głośno wypuściłam powietrze. I nie wiem, co mam Ci pisać, chyba za każdym razem będę tak miała, jak tylko zaczynam czytać Elegie i chcę ją jakoś skomentować, pokazać Ci, co mi się najbardziej podobało, to kończę na tym, że kopiuje jakieś cholernie długie fragmenty i nie umiem ni jak ich skomentować, tylko krzyczeć, że to czysta poezja, że piękno, że cudowność. Dlaczego mam takie ograniczone słownictwo. ;w; Dla Elegii chyba się nauczę porządnie komentować, bo to zasługuje na naprawdę dobry komentarz.
      „ujrzałem esencję nieba zamkniętą w dwóch punktach.” – wytłumacz mi, czemu Ty mi to robisz, no kurwa czemu. Czemu mi tak robisz, że ja czytam tą „esencję nieba” i myślę, że to jest epicki pomysł na tytuł, no czemu? I skąd w ogóle bierzesz takie rzeczy?
      „ - Wiesz przecież, że zatrudniłem cię nie po to, byś zadawał bezsensowne pytania, lecz byś był moimi uszami tam, gdzie ja nie mogę się bezpośrednio dostać. Więc przejdź może z łaski swojej do sedna sprawy, nim stracę cierpliwość.” – i tutaj pojawia się pierwszy raz Akashi przywódca. I poprzedzające jego wypowiedzieć spostrzeżenie „odpowiadam tonem nieco ostrzejszym niż powinienem”, to pokazuje pierwszy raz w opowiadaniu Akashiego przywódcę. I choć wtedy myślałam o nim bardziej jako o prezesie jakieś korporacji niż szefie yakuzy, to nadal był w moich oczach po prostu władcą. I to takim… może to przez to, że sam zauważa, że potraktował swojego podwładnego zbyt ostro, może dlatego wydał mi się dobrym władcą. Kimś, kto trzeźwo ocenia sytuacje i stara się oddzielać emocje od pracy, jednocześnie nie zapominając, że cały czas ma do czynienia z ludźmi, nie z maszynami. Taki obraz Akashiego uformował mi się w czasie tego dialogu. Nie wiem, czy tego chciałaś, ale został ze mną już do końca Elegii i Akashi aż do końca był dla mnie kimś, kto urodził się, by rządzić.
      „- Ooo, stało się coś? Wcześniej przecież zawsze lubił szef zaskakiwać mnie swoimi przypuszczeniami.
      Wzdycham i opieram głowę o zagłówek fotela. Wiem, że zareagowałem nieco zbyt impulsywnie, zbyt łatwo się zirytowałem. To do mnie niepodobne.” – w tym fragmencie za to spodobało mi się, że mimo wszystko jego podwładny się go nie boi.

      Usuń
    3. Szanuje swojego szefa, ale nie jest to strach wynikający z lęku. I dlatego jest zdolny dziwić się i nawet trochę żartować. Bardzo spodobała mi się też krytyczność Akashiego wobec samego siebie. Nie lubię, kiedy w opowiadaniach Akashi sam o sobie myśli, że jest nieomylny i nie zauważa własnych błędów. Dla mnie Akashi jest właśnie kimś, kto zdaje sobie sprawę z tego, że jest wyjątkowy, zna swoje talenty i ma ogromną pewność siebie, jednak nadal analizuje własne czyny, najbardziej krytycznie podchodzi do samego siebie, bo tylko w ten sposób może stawać się jeszcze lepszym. Akashi dla mnie to człowiek dążący do bycia ideałem, chcący utrzymać swój status ideału. I w Elegii dla mnie właśnie taki był. Przez to, że zauważał własne błędy, własne uczucia, że starał się zrozumieć samego siebie, widzieć siebie, obserwować siebie.
      „Mibuchi jak zwykle bez problemu odgaduje, o czym myślę. Właśnie tę cechę wyjątkowo w nim lubię, to, że nie muszę zagłębiać się w szczegółowe tłumaczenia, kiedy ze sobą rozmawiamy.” – ten fragment też bardzo lubię, bo tutaj Twój Akashi znowu jest inny, znowu jest tym Akashim, którego szukałam. Nie jest Akashim, którego nie da się zrozumieć, który jest skryty, którego nikt nie może przejrzeć. Akashi jest tutaj człowiekiem, który ma, może nie przyjaciół, ale wieloletnich znajomych, którzy potrafią go zrozumieć. I to mnie w dziwny sposób ucieszyło.
      Nie będę Ci już kopiować fragmentu, chodzi mi o dalszy ich dialog. Analizę Akashiego i późniejsze słowa Mibuchiego. Już chwaliłam klimat i to, że Elegia jest osadzona w yakuzie i sama yakuza nie robi tylko za tło. I właśnie ta analiza Akashiego, sam problem najpierw Haizkiego, później tytułowej Elegii jest problemem, który nie zostaje porzucony bez wyjaśnienia, ani nie rozwiązuje się od razu, na pstryknięcie palca, bo już muszą być seksy, bo yaoi (dobra, nie przyśpieszajamy faktów xD). Najpierw ta analiza pokazuje, jak bardzo Akashi nadaje się na przywódcę, jak wiele myśli o swojej organizacji, później dialog z Mibuchim po raz kolejny świetnie oddaje ich relacje. Nadal są podwładnym i szefem, mimo wszystko nie muszą trzymać się jakiś rygorystycznych formuł, znają się od lat, w pewnym sensie muszą sobie ufać albo przynajmniej wierzyć nawzajem w swoje zdolności. I najbardziej cieszy mnie to, że nie porzucasz tego, że Akashi później nie skupia się tylko na Kuroko (chociaż skupia się na nim ba r d z o, ale nie tylko), a właśnie Akashi nadal jest po pierwsze szefem, dba o swoich ludzi, stara się brać pod uwagę ich zdanie, zmieniać je również na swoją korzyść, a nie olewać, jakby nagle zapomniał, kim jest, na co pracował latami.
      „kryjąc powoli rosnącą irytację” – to się będzie powtarzać, znaczy… chodzi mi o to, że Akashi będzie czuł. Czuł nie tylko satysfakcję, zadowolenie, podniecenie, pewność siebie, ale Akashi będzie się musiał kryć irytacje, nawet strach. To będzie później, ale nie chce o tym później zapomnieć więc od razu o tym napisze. Ten Akashi, który mimom wszystko się bał był… trudno mi to powiedzieć, ale był taki ludzki. Akashi, który się boi. To w wielu opowiadaniach po prostu niemożliwe. Akashi się nie boi, Akashi się nie myli, Akashiemu zawsze wszystko wychodzi. A tutaj Akashi i się boi, i nie do końca mu wychodzi, zawsze musi analizować, starać się, martwić. I to kolejna rzecz, która mi się tak bardzo podobała.
      „Obserwując przesuwający się za oknem samochodu krajobraz, zastanawiam się nad wszystkimi ruchami tej niebezpiecznej grupy, do których w ciągu ostatniego miesiąca doszło. Staram się zrozumieć, czego Haizaki chce i jak zamierza to coś osiągnąć.” – tutaj już można tylko krzyczeć do tego, że Akashi jest urodzonym szefem, że on zaistniał po to, by nim być. I muszę nad tym pokrzyczeć, żeby samej sobie udowadniać, że tak jest. xDDD
      „Wyczuwając pobrzmiewające w głosie Mibuchiego wahanie, które zupełnie do niego nie pasuje” – lubię, kiedy takimi niby mało ważnymi zdaniami tak pięknie budujesz postać Akashiego.

      Usuń
    4. Może przesadzam, ale ja po prostu przytaczam dowody na to, że Akashi jest świetnie wykreowaną postacią, ale też na to, że wiesz, co piszesz i że informacje, które podajesz czytelnikowi nie są tylko po to, by je podać. Wcześniej napisałaś, że znają się wiele lat, a potem wiele razy udowadniasz to. Nie tylko tą trochę bardziej luźną rozmową, ale także myślami Akashiego o Mibuchim, to, że on wie, co pasuje do jego informatora, a co nie. To, że Akashi wie, może przypuszczać, co Mibuchi sobie pomyśli w danym momencie, jak zareaguje. I nad tym też muszę sobie pofeelsować, ale bez przesady, bo jeszcze przez przypadek wyjdzie mi jakiś dziwny ship Akashi x Mibuchi XDDDD
      *A potem są feelsy Akasza do Mibuchiego i Kiri czuje się źle z myślą, że jej się to tak bardzo podoba i krzyczy do siebie, że król jest tylko jeden XDDDD*
      Dobra, Twój kominek wyrwał mnie z tych zdradzieckich feelsów *wtajemniczeni wiedzo D; * Więc mogę ze spokojem ducha przejść dalej. xDDD
      W właśnie momencie chciałam się poddać, Ty poszłaś się kąpać, mówię nie ma opcji, skończę ten komentarz jutro, ale przypomniałam sobie, że mam litrowe lody w zamrażarce, tata jest na nocną zmianę w pracę, jebać wszystko, feelsy do Elegii i litrowe lody – czego więcej w życiu trzeba?
      „ Podziemie, czyli największy nocny klub w Roppongi, dla którego prostytucja i hazard są jedynie przykrywką. W rzeczywistości to stolica wszelkich szmuglerów, informatorów, najemników i wszystkich tych osób, które stanowią ciemną stronę Tokio.” – tak w razie, gdybyś nie wierzyła mi na słowo, że tworzysz klimat w swoim opowiadaniu, to właśnie przez takie opisy, takie smaczki, tworzysz go cudownie. ;w; I w tym momencie pierdoli mnie, że nie mam pojęcia, gdzie jest Roppongi i czy w ogóle Ropopongi istnieje. xD
      A potem ten Himuro, którego normalnie nienawidzę, a tutaj jest dla mnie dziwką numer jeden, mamą w burdelu, jest cudem i tak żałuję, że jest tylko takim wspomnieniem. DDDDD;
      Podziemie jest jak taka mała, tokijska Szwajcaria.” – jak widzę porównania do Szwajcarii to od razu mi dobrze na sercu, ale to moje własne, niezrozumiałe spaczenie. Po prostu kocham jak ktoś mówi „jesteś neutralny jak Szwajcaria”, nawet chciałam to wziąć kiedyś za tytuł opowiadania, ale prócz tego tytułu nie miałam fabuły do niego *kiriijejdylematyojedenastejwnocy*
      „Wcale mu się nie dziwię, byłem tam tylko raz i żywię szczerą nadzieję, że nigdy więcej nie zostanę do tego zmuszony.” ~~~~~i znowu ten Akashi, ten taki, którego tak bardzo kocham *zjadła pół litra lodów śmietankowych, odjebało jej, ale dzielnie pisze komentarz*
      „Kiedy pomyślę, jak często Mibuchi zmuszony jest tam przebywać, po moich plecach przebiega nieprzyjemny dreszcz. Gdyby nie fakt, że muszę wiedzieć o wszystkim, co dzieje się nie tylko w moim okręgu, ale i w całym Tokio, pewnie kazałbym mu przestać tam przychodzić.” ~~~aaaaaa! Tak mi rób, tak jest dobrze. ;wwwwwwww; XDDDD *niewcaleniemafeelsównatenshipek*
      „Ktoś wynajął na szefa zabójcę.” – teraz już wiem, że to Kuroko i wiem, co się będzie działo, dlatego to jedno zdanie robi mi taką szaloną przyjemność. I to takie dziwne, że krzyczę w tym miejscu „Eeeelegiiiaaa!”, zamiast się przejąć. xD Ale za pierwszy razem może nie, że mnie to wmurowało, ale była cholernie ciekawa, jaki wpływ będzie miało to na opowiadanie, jak to rozwiniesz. I teraz już wiem i tak dobrze mi z tą wiedzą… ;////;
      „Jedno słowo, jeden wdech. Sześć liter. Imię, które ludzie wypowiadają szeptem. Imię, które budzi postrach wśród całego tokijskiego świata przestępczego.
      Elegia.”
      Taaak, zaczyna się. ;_; Chcę już dzikie feelsy AkaKuro, robię na tyle niecierpliwa, że przejeżdżam suwakiem do ukochanych momentów, ale nie, Kiri, nie, nie możesz pominąć niczego, nie rób tego… a one tak ciągną. Tak pragnę Elegii, już chcę, żeby woda porwała Akashiego, żeby on wszedł pod ten prysznic… ~~~~~

      Usuń
    5. Zastanawiałam się, czy kopiować któryś fragment z opisu Elegii, ale nie mogłam się zdecydować jaki chce skopiować i jak już zaczęłam to wyszło, że skopiowałam cztery akapity, a to chyba bezsensu… No nic, opis Elegii bardzo mi się podobał. I jakoś od razu pasował mi do Kuroko. Nie tylko ze względu na tego ducha. Był jakiś taki *tu padnie coś bardzo dziwnego* delikatny. Jak się zazwyczaj pisze o mordercach, to pisze się w brutalnie, bardziej lub mniej, ale mimo wszystko oni zazwyczaj są brutalni. A Kuroko od początku zdawał się być delikatny. Kryć swoją siłę pod osłoną delikatności. Kuroko się chowa. Przez właściwie całą Elegię Kuroko bawi się w chowanego z całym światem i jest w tym naprawdę dobry, nikt go nie umie znaleźć. Nawet Akashi. To Kuroko musi zakończyć zabawę, którą sam zaczął. Wyjść do Akashiego, pokazać się mu. Teraz tak myślę, że gdyby na końcu to Akashi znalazł Kuroko, to… jakoś nie byłoby już takie dobre. Kuroko wiele by na tym stracił. Bo nagle okazałoby się, że wcale nie był takim geniuszem, jak o nim mówiono, że nie był taki dobry, znowu wyszłoby, że jest słaby i niepewny siebie. I wtedy nie ukrywałby się z przez kaprys, ale ze strachu. I pewnie bym go znielubiła, na sam koniec. A tak jest idealny. Awww, i znowu Kuroko jest taki kapryśny. To on rządzi. To on wybiera, które zlecenie przyjmie, które nie. Kiedy je wykona. ;___: Mój Kuroko *niewierzyżenaprawdętonapisała*.
      „Jeśli naprawdę ktoś ją na mnie wynajął, sytuacja nie wydaje się ciekawa.” – to dopiero zapowiedź tego, co będzie czuł Akashi, ale mnie już przebiega dreszcz, rozsiadam się wygodnie i tylko czekam na to, jak będę się mogła delektować. q.q Jestem okropnym człowiekiem, ale Akashi. No po prostu Akashi. To nazwisko tłumaczy wszystko *znowuniewierzyżetonapisała*
      „Mrużę oczy, by dostrzec cokolwiek pomiędzy strugami wody, które jedna za drugą ściekają po szybie. Nie lubię deszczu. Nie lubię ponurej atmosfery, którą za sobą pociąga. Nie lubię tego, że ogranicza on pole widzenia i sprawia, że nie mogę dostrzec nieba.” – on jeszcze nie wie, ale ja już wiem, co przyniesie mu ten deszcz, a raczej kogo. Akashi na razie nie lubi deszczu, ale później… ~~~*tak bardzo znowu chce przewinąć do ukochanych momentów* *wgłowietylkoseksyiseksyxD*
      - Zatrzymaj się.” AAAAAAAAAAAA! ZARAZ BĘDZIE, JUŻ NADCHODZI *______*xDDDD
      „Mibuchi nie zadaje niepotrzebnych pytań. Zna mnie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, kiedy może pozwolić sobie na wypowiedzenie na głos wątpliwości, a kiedy musi podporządkować się moim poleceniom bez słowa sprzeciwu.” – już wiez, co chcę powiedzieć, prawda? Nie muszę się powtarzać, prawda? Ale mimo to nie mogłam się odmówić przyjemności skopiowania tego fragmentu. <3 <3 <3
      „Nie wiem, czemu zareagowałem na ten dźwięk tak instynktownie, jednak intuicja zawsze była jedną z moich największych zalet. Polegając na niej, rzadko kiedy się myliłem. Dlatego, gdy czuję, że powinienem działać, robię to i jak dotychczas nigdy takiej spontanicznie podjętej decyzji nie żałowałem.” – bo Akashi jest drapieżnikiem. A drapieżniki już tak mają. Kocham to, jak Akashi czy Aomine zdają się ślepo na swoją intuicję, zresztą myślę, że troszkę widać to w moich opowiadaniach. I nagle Ty tutaj piszesz takie rzeczy, no jak człowiek może się nie cieszyć na sam widok, jak? Ale do tego Twojego Akashiego to pasuje jeszcze bardziej. Bo w nim jest mnóstwo sprzeczności. Więc on, będąc jednocześnie człowiekiem, który zawsze analizuje i stara się trzeźwo oceniać sytuacje, musi wierzyć w swoją intuicję. W nim muszą być takie przeciwności, paradoksy. On cały jest z nich złożony, dlatego jest taki niezwykły. Potrafi być wszystkim, a najtrudniej mu być sobą. I tylko Kuroko potrafi odnaleźć tego prawdziwego Akashiego, wyciszyć wszystkie sprzeczności, które w nim żyją. I przy Kuroko Akashi może poczuć się bezpiecznym. ;__;

      Usuń
    6. To niby takie dziwne, że Akashi potrzebuje czuć się bezpiecznie, takie do niego niepasujące, ale on przecież też jest tylko człowiekiem, on też ma takie zwykłe, ludzkie pragnienia. I aż mi się oczy zeszkliły, jak o tym myślę i o tym Akashim, któremu później będzie tak dobrze przy Kuroko i aaaaaaa! Już chcę feelsy, dajcie mi feelsy. ;____:
      „Gdy znajduję wyglądającą na groźną ranę postrzałową w okolicy skroni, szybko podejmuję decyzję, którą podpowiada mi instynkt.” - instynkt Akashiego tak bardzo shippuje AkaKuro. @.@ Ale poważnie, to ten fragment o znalezieniu Kuroko zawsze mnie ujmuje. W ogóle, zauważyłaś, że w tym opowiadaniu pełno jest wody, że ona jest na każdym kroku? Jakby Kuroko mógł żyć tylko tam *jej umysł już tworzy opowiadanie Kuroko-syrenka*. W końcu tutaj nie tylko kałuże, ale i mgła towarzyszą Akashiemu. To trochę tak, jakby musiał zanurzyć się bardzo głęboko, by móc odnaleźć swojego Kuroko. ;_; Zresztą, ta mgła tutaj jest ważna. Wiem, że może to przypadek, że może po prostu obraz takiej, a nie innej scenerii narodził Ci się w głowie, ale mimo wszystko, ta mgła, która ukrywa Kuroko przed Akashim i którą Akashi musi pokonać jakoś wpisuje się w całość opowiadania, w powtarzalność wody, w ukrywanie się Kuroko-Elegii, w to, że nawet jeśli by się chciało, mgły nie można przejrzeć, tak samo, jak Akashi nie mógł do końca przejrzeć Kuroko.
      „Z początku jego wzrok błądzi po zaułku, w końcu jednak zatrzymuje się i skupia na mnie. Czarne źrenice na chwilę się rozszerzają” – pierwszy kontakt wzrokowy! Akashi po raz pierwszy tonie w pięknych oczach Kuroko. q.q Wiele złego mogłam powiedzieć o kanonicznym Kuroko, ale jego oczy zawsze mi się podobały. XDDD
      „Mibuchi klęka obok i ostrożnie przejmuje ode mnie bezwładne ciało. Potem powoli wstaje i na rękach wynosi nieznajomego z ciemnego zaułka.” – CZEMU WIDZE TUTAJ REO X KUROKO? CZEMU W MOICH WYOBRAŻENIACH MIBUCHI NIESIE KUROKO JAK KSIĘŻNICZKĘ? I CZEMU UWAŻAM, ŻE AKASHI POWINIEN SIĘ WKURWIĆ I SAM NIEŚĆ KUROKO? xDDD Te pytania, te dylematy fujoshi. D;
      „Gdy docieramy do samochodu, szybko siadam na tylnym siedzeniu. Mibuchi ostrożnie przekazuje mi ciało mężczyzny, a ja kładę sobie jego głowę na kolanach i, delikatnie uciskając opatrunek, pilnuję, żeby nie przesiąkła przez niego zbyt duża ilość krwi.” – Taaaaaak! Taaaak! :___: Ta scena złapała mnie za serce i nie chciała puścić. Kuroko leży z głową na kolanach Akashiego. Mi się ta wizja tak podoba. Jeszcze Akashi powinien czule przeczesać włosy Kuroko to już w ogóle bym zeszła z tego świata. Chociaż to bardziej pasuje w innych okolicznościach. Senny Kuroko kładzie głowę na kolanach Akashiego, Akashi delikatnie, niemal niezauważalnie uśmiecha się, czule przeczesuje włosy Kuroko, a Kuroko nie jest świadomy, w ręce jakiego stalkera wpadł i jak bardzo zboczone sceny przebiegają umysł Akashiego. XDDDD A wracając – TAK MA BYĆ, MIBUCHI. ODDAWAJ KSIĘŻNICZKĘ DO PRAWOWITEGO KRÓLA. XDD
      „- Szefie... jest szef tego pewien? Niczego o nim nie wiemy. Kim jest, kto do niego strzelał ani dlaczego. Zrozumiałbym, gdybyśmy zabrali go jedynie do Midorimy, ale żeby aż tak ryzykować... to do szefa niepodobne.” – Reo, ty cockblockerze. CZY TY NIE MASZ INSTYNKTU SHIPPUJĄCEGO AKAKURO!? ŹLE ROBISZ SWOJEMU PANU TAKIM POSTĘPOWANIEM, ŹLE. ;___: Mibuchi, shippuj AkaKuro, no shippuj. Przecież ty wiesz, że zazdrość nie ma sensu, że Akasza możesz podziwiać z daleka, ale tylko Kuroko ma do niego prawo. ;_; Przecież ty to wiesz, nie wzbraniaj się przed tym słodkim shipkiem. <3
      „Ma rację.” – nie, nie ma racji. q.q
      „Kto wie, co może z takiej sytuacji wyniknąć.” – seksy. q.q
      „A jednak właśnie tak nakazał mi postąpić instynkt.”- BO TWÓJ INSTYNKT JEST SHIPPEREM. ON ZNA DOBRE SHIPPY. ON WIE, CO JEST NAJSMACZNIEJSZYM OTP.
      *zaczynają się komentarze z serii wyjec, bo Kiri już nie umie tłumi w sobie dzikich feelsów, ona musi krzyczeć xDD*

      Usuń
    7. „Poza tym, kiedy na tę krótką chwilę ujrzałem jej oczy, zwyczajnie nie mogłem pozostać na ich spojrzenie obojętnym.” – no ba. q.q Te oczka są cudne, to są oczka Kurosia, one muszą być cudne, a ty musisz się w nich utopić, Akasz. Nawet w czasach mojej nienawiści do Kuroko kochałam jego oczy więc to jest ZNAK. TO JEST ZNAK, ŻE TE OCZY SĄ JEDENASTYM CUDEM ŚWIATA.
      Ale tak w ogóle, to mi się tak podoba, że Akashi instynktownie wyczuwa, że Kuroko jest tą osobą, której Akashi szukał przez całe życie. Jeszcze tego nie wie, ale jakby wyczuwa, że on będzie dla niego kimś ważnym. I to takie cudowne. ;_;
      „- Skup się na jeździe, Mibuchi.” – TAK MU MÓW, NIE POZWÓL COCBLOCZYĆ AKAKURO.
      „Ja tymczasem delikatnie gładzę mężczyznę po miękkich, mokrych od deszczu włosach. Robię to machinalnie, nie kontroluję tego odruchu. Moje myśli odbiegają od chwili obecnej, przed oczami umysłu staje mi wspomnienie tego niezwykłego spojrzenia, obraz oczu, w których ujrzałem skrawek nieba.Wytrzymaj. Proszę cię, wytrzymaj.” – no tak, tak mi rób, tak jest dobrze. q.q Nie pamiętałam *jak mogłam!* tego, że Akashi będzie gładził Kuroko po włosach, a wcześniejsza moja wizja nie była związana z dalszą akcją Elegii *a może instynktownie czułam, że tak będzie, mimo mojej słabaj pamięć? D; *. Więc to tylko potwierdza, że tak być musi, że kosmiczne wibracje tak chcą. Akashi musi gładzić Kuroko po włosach, Kuroko musi opierać głowę na kolanach Akashiego. Tak chce kosmos. I potem te feelsy Akashiego do oczek Kuroko. ;_; No bo to są oczka Kuroko, to jest czysta miłość. ;_; I to „ujrzałem skrawek nieba”, a Kiri w kałuży miłości. ;_; W mgle miłości, w deszczu AkaKuro. ;_; I to, i to :Wytrzymaj. Proszę cię, wytrzymaj”. Akasz! Ty go dopiero poznałeś! Nawet nie, ty tylko raz te jego oczka zobaczyłeś, ale ty wiesz. Ty wiesz, bo masz instynkt shippera. Ty wiesz, że on ci dobrze pod prysznicem będzie robił, że woda was połączy. ;___: Królestwo AkaKuro jest królestwem wody. ;-; *coraz bardziej feelsy na Kuroko-syrenkę* Akasz, ty cholerny shipperze. Gdybyś oglądał anime i był yaoistą *wcalenienapiszetakiegoopowiadania* to wiedziałbyś po jednym spojrzeniu, jednym kadrze, że te postacie są sobie przeznaczone *AkaszshippującyEnAlitakbardzo* XDDDDDDD
      „Tamtego dnia zrobiłem coś, czego mogłem później bardzo żałować.” – czego się nie robi dla seksów i oczek Kuroko. DDDD;
      „Szef Rishin-kai musi być twardy, nie może okazywać publicznie zbyt wielu emocji. Tylko jego zaufani ludzie mają prawo wiedzieć o nim coś więcej. Ale i tak nie wszystko.” – w tych trzech zdaniach zamknęłaś wszystko, co ja próbuję wykrzyczeć do Ciebie przez tyle komentarzy, ale nie znajduję słów. Taki jest Akashi. Taki musi być Akashi. Ale on nie czuje się źle z tym obowiązkiem. Przyjmuje go niemalże jak swoje prawo. Bo przecież on chciał być szefem, chciał być władcą. Czytałam wiele mang, gdzie właśnie szef yakuzy żałował, że nim został i to mnie tak wpieniało. Bo jak to żałował? Jeśli żałował, to jakim cudem był tak dobrym władcą? To dla mnie nie było logiczne. Takich decyzji nie można żałować. Inaczej – można, ale wtedy nie jest się w tym naprawdę dobrym, wtedy organizacja nie może być silna, nie może być jedną z silniejszych. Pewnie, że Akashi będzie miał przez to wahania względem uczuć do Kuroko, ale to też będzie cudowne, będzie idealnie pasowało do opowiadania. ;_; Jednak, jak czytałam Elegie, to to, co mi się bardzo podobało, to właśnie to, że Akashi nie żałował. Zresztą, jego historia mi się szalenie podobała. To, jak wspinał się po szczeblach, że nie od razu był tym najlepszym, że musiał się wykazać, zdobyć zaufanie, o które przecież nie tak łatwo. Zwłaszcza wśród członków yakuzy.
      „Zostałem nim, ponieważ tego chciałem. Pragnąłem mieć władzę, posłuch. Chciałem, by ludzie darzyli mnie szacunkiem” – no, to jest to, o czym mówiłam. Tak mi dziwnie, jak coś pisze, rozpływam się nad czymś i nie pamiętam, że zaraz to napiszesz, a potem czytam to samo, co mówiłam o Akashim. @.@

      Usuń
    8. A to znaczy tylko tyle, że kosmos tak chciał. xD
      „ Chciałem, by ludzie darzyli mnie szacunkiem, jednocześnie się mnie obawiając. Byłem ambitny, lecz nie nazwałbym tego arogancją. Nie sięgałem ku wyżynom, których wiedziałem, że nie dane mi będzie dosięgnąć.” – już nic nie będę mówić, po prostu porozpływam się nad tym, że znowu coś, co ja próbowałam wykrzyczeć i nie znajdowałam na to słów, Ty tak genialnie zamknęłaś w paru zdaniach. <3
      Późniejszy opis grupy kładzie mnie na łopatki. To jest właśnie ten klimat,o którym mówię. To jest budowanie tego czegoś, co sprawia, że to opowiadanie nie daje tylko yaoistycznych feelsów, ale daje takie feelsy ogólnoświatowe. Q.Q *niekiriniewieczymsąfeelsyogólnoświatowe, ale Elegia może, Elegia potrafi*
      „Zapragnąłem się do niego zbliżyć, chciałem stać się kimś takim jak on. A potem go przerosnąć.” – najpierw ta fascynacja, ona mnie cholernie ujęła, ale już nie będę kopiować fragmentu. W końcu to nie tak, że Akashi nie miał nikogo, kogo by podziwiał. Każdy ma kogoś takiego, nawet przez krótką chwilę. Musi kogoś takiego mieć. I Akashi też miał. Jak ja nie lubię opowiadań, gdzie Akashi jest takim sztucznym tworem, które nigdy nie miało żadnego autorytetu, które nigdy nikogo nie lubiło, nie szanowało prócz *tutaj daj postać, z którą jest ship*. To wkurwiające, bo jest po prostu nierealne. Co innego miłość do shipu, co innego miłości przed poznaniem swojego shipu. DDD; Czemu ludzie nie umiejo tego pojąć, czemu Elegia jest taka cudowna? D; xDDD A potem to, że on chce być taki jak Nijimura, ale nie chce zatrzymać się na jego poziomie, chce go przerosnąć. To właśnie pokazuje to, że Akashi całe życie dąży do bycia ideałem i do podtrzymania swojego statusu ideału. Nie jest zbyt pewnym siebie bogiem, aroganckim dzieciakiem, który tylko gada. I to robi mi miazgę z serca, ale taką dobrą, taką smaczną miazgę. ;_; Taką piękną, zwłokowatą miazgę xDD
      „Polubił moją niezłomność i chęć samodoskonalenia się, wręcz obłąkańcze pragnienie osiągania nowych szczytów.” – znowu krzyczę, pozwól mi krzyczeć do tego zdania. xDDD
      „Nijimura polubił moje ciało.” – reszty nie będę kopiować, ale zaczyna się od tego momentu. Szalenie mi się spodobał pomysł ze zbliżeniem fizycznym Akashiego i Nijimury. To pasuje do klimatu yakuzy, w ogóle pasuje do klimatów azjatyckich mafii. Bo oni tam nie mają takich cielesnych barier jak u nas. I dla mnie, jak zaczęłaś o Nijimurze, było wręcz oczywiste, że oni muszą się ze sobą seksić, to było tak oczywiste, że aż mnie to zaskoczyło.
      . I oczywiste było, że się nie pokochają, że to będzie kontakt fizyczny, spełnienie pragnień.
      „Głębsze uczucia były niebezpieczne, gdybym kogoś nimi obdarzył, mogłoby to zachwiać moją zdolnością do obiektywnego osądu.” – to jest zapowiedź późniejszego wahania się Akashiego. On potem będzie taki rozdarty, mi serce pęka, jak o tym myślę. ;_; Ale to właśnie jest to. Że Akashi miał swoje autorytety, miał ludzi, za którym chciał podążać, przewyższyć ich, ale nigdy nie kochał. A nie kochał, bo cały czas dążył do bycia perfekcyjnym. ;WWW; I to takie smutne, że on nie mógł kochać, że sam nałożył na siebie ten zakaz. Chociaż z drugiej strony pewnie nie stałby się tym, kim się stał, gdyby tego nie zrobił *lubwcześniejspojrzałwtebłękitneoczy*
      „ani później.” – ale już później, później to tak. q.q
      „Nijimura lubił moją szczerość i to, że patrzyłem na świat z góry, jednocześnie jednak nie stając się zadufany.” – Nijimura na pewno też shippuje. On jeszcze nie wie, nigdy się nie dowie w Elegii, bo umrze, ale on z gejowskiego raju patrzył i shippował, ja to wiem. Nijmura shippuje AkaKuro. D; *czemu akurat ten fragment sprawił, że tak pomyślałam, nie wiem, może dlatego, że Nijimura tak dobrze rozumiał Akasza, a może dlatego, że komos tak chciał i Nijmura musi shippować.*
      Podoba mi się to wtrącanie, że tyle i tyle lat zajęło Akashiemu zdobywanie władzy. Bo gdyby on ją miał od początku, to nie byłoby takie cudowne. Akasz, walcz. ;_;

      Usuń
    9. NO I W OGÓLE TO NAJLEPSZE OPOWIADANIE NA ŚWIECIE
      DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ

      Usuń
    10. A, NO I NIJI SHIPPER AKAKURO FOREBA END EBA

      Usuń
    11. Elegia epopeją fandomu, dziękujemy za poświęcony nam czas antenowy. W zachwycie Kiri tkwi wszystko, a urwanie z dupy komentarza, który od kilku stron Wordowskich wciąż tkwi przy początku opowiadania, jedynie potwierdza, że są teksty, których zwyczajnie nie da się skomentować, nie robiąc z komentarza drugiego shota. W takim wypadku polecamy wybór 'Kiri no. 2', czyli walnięciem capsem zachwytu.

      Nie no, serio dzięki, Pedale. Pięknie się rozpisałaś, piszczałaś mi przez telefon, na żywo i tu, ja już płonęłam rumieńcem, więc powtarzać się nie będę - to, co wyraziłaś dwa wiersze wyżej zdecydowanie mi za komentarz do Elegii wystarcza, w końcu i tak wiem, jak bardzo tego shota kochasz. Także miło mi fchuj, glutowaty tryb czas zacząć.
      Jestem bardzo radosnym mięskiem. Mięskiem na ekstazie. Amen.

      Usuń
    12. KTO DAŁ CI CZAS ANTENOWY
      ZDJĄĆ JĄ Z WIZJI

      Usuń
    13. NO PRZEPRASZAM
      ŻE MOJA MORDA TAKA NIEWYJŚCIOWA

      Usuń