niedziela, 19 lipca 2015

Love-oop I

    
Z dedykacją dla Ayo i Meg. Wyjaśnienia/info odnośnie opka pod postem.


_____________________________


    „Dwunastego października drużyna Tokio Lakons drugi raz z rzędu sięgnęła po mistrzostwo kraju. Mimo zaciekłego oporu przeciwników mecz był rozstrzygnięty od niemal samego początku. As Lakonsów – Aomine Daiki – już w pierwszych minutach pokazał, na co go stać. Jego drużyna wysunęła się na dziesięciopunktowe prowadzenie w drugiej połowie pierwszej kwarty i od tamtej pory już tylko powiększała różnicę. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem dziewięćdziesiąt osiem do siedemdziesięciu dla Lakonsów, a Aomine został uznany najlepszym zawodnikiem turnieju. Podczas całych Mistrzostw zdobył łącznie trzysta dwadzieścia sześć punktów, pobijając równo o sto wynik z zeszłego roku. Zdecydowanie podczas tych zawodów zaprezentował nam swoją szczytową formę (...)”.

    Przyglądam się staremu wycinkowi z gazety, mnąc w palcach jego brzegi. Mój wzrok raz po raz prześlizguje się po czarnych literach wydrukowanych na szarawym papierze, który miejscami zdążył już zżółknąć. W lewym, górnym rogu dostrzegam plamę po piwie, która powstała podczas rodzinnego oblewania mojego sukcesu. Nie jestem pewien, kto rozlał wtedy alkohol, pamiętam za to doskonale, że ojciec chciał kupić nowy egzemplarz gazety tylko po to, by wyciąć ten sam fragment, oprawić i powiesić na ścianie w swoim domu, żeby móc za każdym razem pokazywać go gościom i chwalić się zdolnym synem. Ostatecznie jednak o tym zapomniał, jak zawsze zresztą. Odkąd pamiętam, wiele rzeczy mówił, a niewiele faktycznie robił. A kiedy mu się o czymś przypominało, reagował zawsze w ten sam sposób: „Naprawdę? Ja coś takiego powiedziałem? Nie przypominam sobie”. Robił przy tym tak zabawną minę, że po prostu nie można się było długo na niego gniewać.
    Uśmiecham się lekko na to wspomnienie.

Dawno go nie widziałem. Chyba powinienem do niego zadzwonić.

    – To co z tym robimy? Zatrzymujesz, czy wyrzucasz?
    Wzdrygam się lekko wyrwany z zamyślenia i spoglądam na siedzącą obok Yui. Dziewczyna przygląda się trzymanemu przeze mnie wycinkowi. Jej przydługa grzywka zasłania oczy, sprawiając, że nie jestem w stanie niczego z nich wyczytać.
    Spoglądam ponownie na wycinek, a uśmiech momentalnie gaśnie na moich ustach. Przez kilka sekund jeszcze się waham, po chwili jednak gniotę papier w dłoni i wrzucam do wielkiej, białej siatki, leżącej na podłodze.
    – Nie ma sensu, żeby to tu zalegało. Do niczego mi się nie przyda.
    Yui kiwa głową i otwiera kolejne pudło, wyjmując jego zawartość, kładąc ją następnie przede mną na podłodze. Choć nic nie mówi, instynktownie czuję, że powstrzymuje się przed skomentowaniem mojej decyzji.

Mnie nie oszukasz, za dobrze cię znam.

    Nie odzywam się jednak, skoro ona też tego nie robi. W ciszy przeglądam pozostałe papiery, na zmianę jedne z nich odkładając na bok, a inne wrzucając do siatki.
    Choć siedzimy w moim pokoju dopiero pół godziny, mam już tego serdecznie dość. Wiem, że to ja nalegałem, byśmy w końcu zrobili porządek w starych papierach, a Yui od samego początku bardzo sceptycznie do tego podchodziła, znając mój stosunek do podobnych zajęć. Naprawdę chciałem w końcu pozbyć się większości zalegających w moim pokoju papierów, które do niczego nie są mi potrzebne, ale nic nie poradzę na to, że robienie porządku jest po prostu cholernie nudne.      
    Wzdycham głośno, odchylam głowę do tyłu, opierając ją na krawędzi łóżka i spoglądam w sufit. Przez niezwykle długą chwilę po prostu się w niego wpatruję, starając się dostrzec w białej farbie coś ciekawego.
    – Mówiłam ci, że to idiotyczny pomysł. Nie nadajesz się do sprzątania, Daiki, jesteś stworzony do życia w syfie.
    Spoglądam na Yui kątem oka i cicho prycham.
    – Ty to umiesz człowieka pocieszyć...
    Dziewczyna uśmiecha się zadziornie i posyła mi całusa w powietrzu.
    – Do usług, kochanie.
    Niechętnie wracam do przerwanego zajęcia. Przez następne dwie godziny pracuję w ciszy, starając się całkowicie poświęcić wykonywanej czynności. Chcę skończyć ją jak najszybciej i wreszcie mieć spokój.
    Po pewnym czasie przestaję już zwracać uwagę na to, co trzymam w dłoniach, niemalże mechanicznymi ruchami dzieląc papiery, tak jakby moje ręce same wiedziały, co powinienem wyrzucić, a co zostawić.
     – Daiki, pominąłeś to.
    Jestem naprawdę wdzięczny Yui za to, że zgodziła mi się pomóc. Choć ona tak naprawdę tylko otwiera pudła i kładzie przede mną papiery, to jednak sama jej obecność motywuje mnie do pracy, sprawiając, że za każdym razem, kiedy mam ochotę rzucić to wszystko w cholerę, sięgam po następną porcję makulatury.
    Spoglądam kątem oka na trzymaną przez nią rzecz, a kiedy ją rozpoznaję, na krótki moment robi mi się nieco zimniej w okolicy serca.

Cholera, znowu...

    Patrzę na dyplom dla Najlepszego Zawodnika Mistrzostw, który przyznano mi za niesamowity wynik, jaki osiągnąłem na tamtych zawodach... ostatnich w moim życiu.
    – Wywal.
    Yui unosi brwi zaskoczona, zaciskając nieco palce na brzegu dyplomu.
    – Daiki, ale...
    – Wywal. Ten dyplom jest mi tak samo potrzebny jak tamten wycinek.
    Dziewczyna zaciska usta w wąską linię, w jej oczach odmalowuje się tak dobrze mi znany błysk zaciętości. Wiem, że nie ma zamiaru dać za wygraną. Ale ja też nie mam.
    – Wycinek to co innego, dyplom ma inną wartość. Takich rzeczy się nie pozbywa, kiedyś mogą ci się przydać, a nawet jeśli nie...
    – Przydać? Mnie? Nie żartuj, Yui. Do czego taki dyplom mógłby się przydać komuś takiemu jak ja? – Ostatnie słowa, które wypowiadam, pozostawiają na moim języku gorzki posmak. Wcale nie chciałem, by zabrzmiały one jak wyrzut, ale nic nie mogę poradzić na to, że w rzeczywistości właśnie w taki sposób to wszystko odbieram.
    – A nawet jeśli nie... – Yui wyraźnie akcentuje każde słowo, chcąc dać mi do zrozumienia, że jeszcze nie skończyła mówić. – ...to ten dyplom w dalszym ciągu stanowi ważną pamiątkę. Powiedz, spaliłbyś wszystkie moje zdjęcia, gdybyśmy się kiedyś naprawdę pokłócili?
    Spoglądam na nią zaskoczony, instynktownie zaciskając pięści.

Grasz nieczysto, mała.

    Choć mam w tej chwili wielką ochotę, by powiedzieć coś naprawdę niemiłego, powstrzymuję się, cicho wzdychając.
    – Wiesz, że nie. Poza tym to coś zupełnie innego, takie porównanie nie ma żadnego sensu. Jesteś moją siostrą, a to tylko zwykły dyplom, który niepotrzebnie przypomina mi o tym, czego nie chcę pamiętać.
    Yui kręci lekko głową, jej ciemnoniebieska grzywka delikatnie faluje wraz z tym ruchem.
    – Myślałam, że jest już dobrze.
    Wyczuwam w tych słowach nutę żalu. Nie lubię, gdy jej głos zabarwia się w taki sposób, nie lubię być powodem, dla którego tak się staje. Po tym wszystkim, co dla mnie zrobiła, nie chcę, żeby musiała znowu się martwić. Nie chcę być przyczyną tego zmartwienia. Nie chcę, a jednak bezwiednie ją do takiego stanu doprowadzam.
    – Myślałam, że pogodziłeś się z przeszłością.
     Odwracam głowę w stronę okna i wyglądam na zewnątrz, przyglądając się, jak wiosenny wiatr porusza świeżo zazielenionymi gałązkami niewielkiego drzewa, uciekając w ten sposób od konfrontacji. W tej chwili nie mogę spojrzeć na Yui, ponieważ wiem, że nie byłbym w stanie odpowiedzieć na jej pytanie. Nie tak, jak ona by tego chciała. 

Ja też myślałem, że się z nią pogodziłem.

    Kiedyś było inaczej. Kiedyś na każde słowo związane z koszykówką rytm mojego serca przyspieszał, a ciało drżało z podekscytowania. Kiedyś... jak dawno to było...
    Zaciskam pięści, wbijając paznokcie we wnętrze dłoni. Wyraźniej niż kiedykolwiek czuję wrzynającą się w moje plecy ramę łóżka, o które się opieram. Gdybym się teraz odchylił, nie upadłbym, ale... wstać, też bym nie wstał.
    Kiedyś nienawidziłem tego wrażenia. Świadomość, że już zawsze będę zmuszony korzystać ze swego rodzaju podpory, wydawała mi się niezwykle bolesna. Przez bardzo długi czas nie potrafiłem się z tym pogodzić, walczyłem z samym sobą, choć przecież było to całkowicie bez sensu. Dziś już o tym wiem. Ale wtedy nie wiedziałem – byłem głupi, zrozpaczony i zdruzgotany. Choć chyba każdy na moim miejscu zachowywałby się tak samo.
    Przymykam oczy, zaciskam pięści jeszcze mocniej. Mimo iż z samą tą świadomością udało mi się wreszcie pogodzić, to jednak wciąż pozostała jedna rzecz, która nigdy nie przestanie sprawiać mi bólu.

Jestem beznadziejny. Po tych wszystkich latach ja wciąż...

    Wiatr przybiera na sile, zrywając z gałęzi kilka liści, które zaczynają wirować w powietrzu. Niesione siłą podmuchu podlatują do okna mojego pokoju i ocierają się o szybę, niezdolne by przebić się przez tę wznoszącą się przed nimi barierę. Są zbyt słabe, nie mają wystarczająco dużo siły. Uśmiecham się smutno, kiedy uświadamiam sobie, jak bardzo przypominają mi one mnie samego.

Ironia losu, co?

    Jeszcze kilka lat temu nigdy bym nie pomyślał, że kiedykolwiek coś zatrzyma mnie w dążeniu do osiągnięcia szczytu. Miałem naprawdę ambitne marzenia, chciałem zdominować świat japońskiej koszykówki, stać się ikoną tego sportu. Może było to nieco aroganckie z mojej strony, ale wtedy tak o tym nie myślałem. Marzenia te zresztą nie powstały w wyniku zadufania w sobie, ja po prostu kochałem koszykówkę nad życie, chciałem poświęcić się jej w całości. A przecież nie ma nic przyjemniejszego, niż osiągnąć sukces największy z możliwych w tym, co uwielbia się robić.
    Do drużyny Tokio Lakons dołączyłem na samym początku studiów, tuż po skończeniu liceum. W świecie szkolnej koszykówki już od gimnazjum byłem bardzo rozpoznawalnym graczem. Bez problemu dostałem się na uniwersytet z jedną z najlepszych studenckich drużyn w kraju. Jednak niedługo dane mi było do niej należeć. Po zaledwie dwóch miesiącach otrzymałem propozycję gry w lidze, w drużynie, którą od dziecka podziwiałem. Chyba nikt na moim miejscu nie zrezygnowałby z takiej szansy.
    O ile w szkole należałem do grona najlepszych graczy i niewiele osób mogło się ze mną mierzyć, kiedy dostałem się do Tokio Lakons, szybko zorientowałem się, że tam już tak łatwo nie będzie. Grając w lidze, ścierałem się z zawodnikami starszymi ode mnie o wiele lat, mającymi znacznie większe doświadczenie i lepsze umiejętności. Nie od razu udało mi się dostać do wyjściowego składu. Podczas pierwszego treningu zostałem widowiskowo pokonany przez ówczesnego asa Lakonsów, którego lekkomyślnie wyzwałem. Nie zniechęciło mnie to jednak, wręcz przeciwnie – jedynie mocniej zmotywowało. Przegrałem, a mimo to cieszyłem się dużo bardziej, niż gdybym wygrał. Świadomość, że wokół mnie było tylu silnych zawodników, z którymi mogłem się mierzyć, wprawiała mnie w stan czystej euforii. Byłem wtedy naprawdę szczęśliwy.
     Trenowałem długo i ciężko, zostawałem po zajęciach, raz na jakiś czas wyzywając poszczególne osoby. Po kilku miesiącach moje pojedynki z najlepszymi graczami Lakonsów stały się niemalże rutyną, ludzie zaczęli czekać na nie z podekscytowaniem. Lubili moją zawziętość, to, że się nie poddawałem. A ja tłumiłem uśmiech na ustach, wyobrażając sobie tę chwilę, kiedy wreszcie uda mi się pokonać asa.
    Dokładnie pół roku od chwili, kiedy dołączyłem do drużyny, stałem się już na tyle dobry, że byłem w stanie wygrać z każdym zawodnikiem Lakosnów. Z każdym – poza asem. Trener, widząc to, wpisał mnie na listę regularnych graczy. Kiedy się o tym dowiedziałem, nie posiadałem się z radości. Gdy myślałem o czekających mnie meczach w lidze, o starciach z wybitnymi graczami, nie potrafiłem pohamować ekscytacji. 
    A jednak sama gra w wyjściowym składzie mi nie wystarczała. Chciałem zostać asem, pragnąłem tego z całego serca.
    Udało mi się to równo po dziesięciu miesiącach. Wtedy też po raz pierwszy wygrałem pojedynek na treningu. Później już za każdym razem pokonywałem asa. Stałem się najlepszy w drużynie, inni zawodnicy nie mieli ze mną szans. Trener nie mógł pozostać na to obojętnym.
    O dziwo, mimo że zająłem jego pozycję, były as nie miał do mnie żalu – a raczej nie okazywał tego publicznie. Cóż, dobro drużyny było prawdopodobnie dla niego najważniejsze.
    Podczas mojej czteroletniej gry dla Lakonsów, dwukrotnie doprowadziłem ten zespół do zwycięstwa. Podwójne mistrzostwo stanowiło coś naprawdę niesamowitego, przez długi czas byliśmy na językach całej Japonii. Tamte lata zdecydowanie mogę nazwać najlepszymi w całym moim życiu. Najszczęśliwsze chwile, jakie dane mi było przeżyć... A potem zdarzył się wypadek.
    Moja kariera skończyła się w ciągu jednej chwili. Świat zawirował i zatrzymał się, krzyk rozdarł mi gardło, niemożliwy do opisania ból wstrząsnął ciałem. To było tak niespodziewane, że przez bardzo długą chwilę nie miałem pojęcia, co się ze mną stało. Nie potrafiłem uwierzyć. Nie chciałem.
    Nie pamiętam już dokładnie tamtego dnia. Wiem tylko, że wracałem z treningu ze słuchawkami na uszach, w których głośno grała muzyka. Chyba nie usłyszałem nadjeżdżającego samochodu, a może to kierowca mnie nie zauważył, kiedy przechodziłem na pasach. Niezależnie od tego, kto zawinił, zostałem potrącony. Między chwilą, gdy uderzyłem o maskę, a tą, w której opadłem na jezdnię, pamiętam tylko i wyłącznie ból i czerń, którą zaszło moje pole widzenia. Nic ponad to. A potem była już tylko biel i wyblakła zieleń szpitalnej sali. Żadnej radości, żadnego uśmiechu, żadnych marzeń. Tylko dziwna, wewnętrzna pustka, złość i niemożliwy do opisania żal.
     Kiedy poznałem diagnozę, zrozumiałem, że już nigdy nie zagram. Z trudem zniosłem wizytę trenera i kapitana drużyny, ich pełne szczerego smutku spojrzenia. Miałem ochotę wyrzucić tę dwójkę za drzwi. Ich widok sprawiał mi ból, świadomość, że pozostali gracze Lakonsów wciąż mają przed sobą świetlaną przyszłość, która na zawsze zgasła przede mną, wywoływała w moim sercu cholerną złość. I zawiść.  
    Nie powstrzymałem się i kiedy kapitan życzył mi powrotu do zdrowia, kazałem się im wynosić. Wiem, przesadziłem. Ale w tamtej chwili nie potrafiłem opanować rozdzierającej mnie od wewnątrz złości. Bo jak niby mogłem powrócić do zdrowia? Sparaliżowany od pasa w dół, niezdolny do chodzenia, na zawsze już skazany na wózek inwalidzki? Nie mogłem. Tak wyglądała brutalna prawda.
    W tamtych dniach byłem naprawdę nie do zniesienia. Krzyczałem na personel szpitala i przypadkowych pacjentów, zdarzało się, że w psychologa, z którym miałem regularne spotkania, rzucałem tym, co akurat znalazło się pod moją ręką. Ledwo uniknąłem zamknięcia w zakładzie dla psychicznie chorych. Kiedy prowadzący mnie lekarz miał już wystawić odpowiednie zaświadczenie, do szpitala przyjechała Yui. To tylko dzięki niej nie skończyłem w zakładzie zamkniętym.
    Odkąd pamiętam w moim życiu były wyłącznie dwie osoby, które potrafiły zrozumieć mnie niezależnie od chwili. Takie, z którymi niemal zawsze potrafiłem się porozumieć, którym mogłem powiedzieć dosłownie o wszystkim
– moja siostra Yui i przyjaciel, z którym znaliśmy się od dziecka – Tetsu. Oczywiście w trudnych chwilach mogłem liczyć na rodziców, ale kiedy na studia przeprowadziłem się do Tokio, oddaliłem się od nich. Dlatego, gdy przyjechali do szpitala, by mnie odwiedzić, na nich również wyładowałem swoją złość. I choć oni nigdy nie mieli mi tego za złe, wiedząc, w jakim stanie się wówczas znajdowałem, ja przez cały ten czas, który minął od tamtych dni, nie potrafiłem sobie tego wybaczyć.
    Nie wiem, czy to oni ściągnęli moją siostrę z Ameryki, w której studiowała 
– nie pytałem. Niezależnie jednak od przyczyny wróciła do kraju i pomogła mi się obudzić, wyrwała mnie z tego stanu paranoi, w który nieświadomie popadłem. 
    Pamiętam, że długo rozmawiała z lekarzem za drzwiami mojej sali. Ich głosy były wówczas przytłumione, nie potrafiłem określić, o czym dokładnie dyskutowali, ani jak wyglądał przebieg tamtej rozmowy. Liczyło się jedynie to, że gdy lekarz ponownie stanął przed moim łóżkiem, oznajmił, że mogę wrócić do domu, i że od tej pory będzie się mną zajmować siostra. Zaznaczył jednak wyraźnie, że wypis ze szpitala nie jest równoznaczny ze zwolnieniem od obowiązku regularnego spotykania się z psychologiem.
    Yui wprowadziła się do mnie, ku wielkiemu niezadowoleniu swojego chłopaka, który przyleciał za nią z Ameryki. To też zresztą stało się przyczyną rozpadu ich związku. Siostra poświęcała mi niemal cały swój czas, praktycznie nie widując się z chłopakiem. Po kilku miesiącach on już po prostu nie był w stanie tego dłużej znieść.

    Choć naprawdę nie lubiłem faceta i uważałem, że nie zasługiwał na moją siostrę, a podczas naszych nielicznych spotkań, które miejsce miały przed wypadkiem, musiałem się z całych sił powstrzymywać przed porządnym przyłożeniem mu, to jednak Yui była z nim kilka długich lat, dlatego też nigdy nie potrafiłem wybaczyć sobie, że to przeze mnie rozpadł się ich związek. W końcu czy można żyć tyle czasu z kimś, do kogo się nic nie czuje? Wątpię. Myślę, że ten facet musiał być dla niej naprawdę ważny, mimo że nie widziałem, by po rozstaniu uroniła choć jedną łzę. W końcu ona zawsze należała do wyjątkowo silnych osób. Prawdopodobnie była nawet twardsza ode mnie – tego sprzed wypadku. Nie zdziwiłbym się, gdyby pod spokojnym wyrazem twarzy, który w tamtych dniach przybierała, skrywał się grymas żalu.
    Niestety zniszczenie związku nie było jedyną przykrością, jaką jej wyrządziłem.
    Fakt faktem, że rozumiała mnie lepiej niż ktokolwiek, wiedziała, czego nie powinna mówić, gdy znajdowałem się w takim, a nie innym stanie, ale jednak momentami nawet jej obecność wprawiała mnie w irytację. Nie lubiłem tego, że Yui była świadkiem mojej słabości, czasem potrafiłem wybuchnąć złością na jedno całkowicie przypadkowe, wypowiedziane przez nią słowo. Przez długie miesiące, kiedy się mną opiekowała, nie szczędziłem jej krzyków i bólu. A jednak ona ani razu nie zaprotestowała, nie wyszła, nie trzasnęła drzwiami tak, jak robiła to wiele razy, kiedy byliśmy młodsi. Przyjmowała na siebie moją złość, pozwalając mi choć trochę ulżyć sobie w cierpieniu. Naprawdę nienawidzę się za to, ile bólu jej w tamtych dniach sprawiłem. 
    Jednak nie musiała znosić moich humorów sama. Od niemal samego początku pomagał jej Tetsu, który specjalnie przeprowadził się z samego centrum Tokio na przedmieścia, by mieszkać tuż naprzeciw nas. Choć ze względu na swoją pracę nie mógł być przy mnie cały czas, to jednak często przychodził, próbując poprawić mi nastrój i ulżyć Yui w jej obowiązkach, z którymi, mając ciągle mnie pod opieką, nieszczególnie sobie radziła. Tylko w tych chwilach, kiedy oboje byli obok, uspokajałem się. Nie potrafiłem wtedy krzyczeć, złość ustępowała. Obecność tej dwójki wpływała na mnie kojąco, pomagając dużo bardziej niż rozmowy z psychologiem. Przypominałem sobie wówczas momenty, kiedy jako dzieci biegaliśmy razem po osiedlu, na którym się wychowaliśmy, czerpiąc radość z życia pełnymi garściami. Owszem, w stanie takim, w jakim się znajdowałem, wspomnienia te były bolesne, a jednak z jakiegoś powodu pomagały mi się uspokoić. Wtedy tego nie rozumiałem, ale teraz znam już powód.
    Choć wszystko związane ze zdolnością chodzenia, którą bezpowrotnie utraciłem, sprawiało, że w moje serce wbijały się małe igły żalu, to jednak najbardziej bolesna pozostawała świadomość, że już nigdy nie dane mi będzie stanąć na boisku z piłką w ręce i poczuć przyjemność płynącą z gry. Koszykówkę kochałem od dziecka – całym sercem. Jej strata była najgorsza. Dlatego inne, radosne wspomnienia nieco koiły mój ból. Kiedy skupiałem myśli na czymś odmiennym, na czymś, co bolało odrobinę mniej, wtedy czułem się lepiej. Przynajmniej przez jakiś czas. 
     Oczywiście nie od początku tak było. W pierwszych miesiącach wszystko wytrącało mnie z równowagi, irytowało nawet najkrótsze, najbardziej przypadkowe słowo czy ruch. Taka reakcja była jednak normalna. Przecież nikt, kto w ciągu jednej chwili traci niemal wszystko, co warunkowało dotychczas jego szczęście, nie przechodzi nad tym od razu do porządku dziennego. Ludzie nie są posągami, wszystkimi targają wątpliwości i emocje. Dlatego, gdy wali się ich świat, starają się ulżyć sobie w bólu, wyżywając się na innych. Tak to działa. Choć nie jest to właściwe.
    Długi czas zajęło mi przyzwyczajenie się do wózka, do świadomości, że już nie wszystko będę mógł zrobić sam. Wielokrotnie budziłem się rano, myśląc, że to wszystko był jedynie zły sen i upadałem na podłogę, próbując wstać. Wiele razy rzucałem wiązkami przekleństw, kiedy nie potrafiłem dosięgnąć do wyższej półki w kuchni czy łazience. Wtedy też zawsze przybiegała Yui, a ja wyzywałem ją, gdy próbowała mi pomóc, nie chcąc, by była świadkiem mojej słabości.
    Wstydziłem się tego, jaki się stałem. Wstydziłem się wózka. Nie potrafiłem patrzeć w lustro. Nienawidziłem wykrzywionej żalem i złością twarzy, która się w nim odbijała. Długo uciekałem przed akceptacją prawdy, raniąc najbliższych mi ludzi. Bardzo długo. Aż pewnego dnia przestałem. Tak nagle, sam nie wiem, co dokładnie było przyczyną. Zmęczyłem się tym? Miałem dość wyżywania się na wszystkich? Zrozumiałem, jak głupie było moje zachowanie? Nie wiem. Po prostu pewnego dnia obudziłem się ze świadomością, że nie mogę dłużej żyć w taki sposób. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze i postanowiłem wziąć się w garść. Zadośćuczynić tego całego bólu, który sprawiłem Yui i Tetsu.
    Nie było łatwo, ale powoli, powolutku zacząłem się przyzwyczajać. Tłumiłem złość, na nowo uczyłem się panować nad sobą. Długo to trwało, ale po pewnym czasie zacząłem uśmiechać się do ludzi na ulicy, którzy witali się ze mną, kiedy razem z Yui wychodziłem na spacery. Ponownie nauczyłem się przyjmować ciepło i dobroć innych, śmiać się szczerze – tak jak kiedyś. Zacząłem czerpać radość z pojedynczych czynności, już nie krzyczałem, nie spoglądałem na wózek jak na najgorszego wroga. Powróciłem do starego siebie
– przynajmniej częściowo. A Tetsu i Yui cały czas byli przy mnie, wspierając z całych sił. Myślę, że to właśnie dzięki ich obecności udało mi się pokonać własne słabości. Owszem, wsparcie psychologa również odegrało w mojej rekonwalescencji ważną rolę, ale jednak gdyby nie ta dwójka, prawdopodobnie skończyłbym na oddziale zamkniętym. Dzięki temu, że przez cały tamten czas znosili moje humory, wreszcie zaakceptowałem samego siebie i to, że już nigdy nie stanę o własnych siłach.
    Trwało to dokładnie dwa lata. Po upływie tych siedemset paru dni od wypadku wreszcie pogodziłem się z przeszłością. Niestety nie w całości.
    Choć bardzo chciałem, nie mogłem przeboleć jednej rzeczy – tego, że już nigdy nie powrócę do uprawienia ukochanego sportu. Sama myśl o grze może nie sprawiała mi tak dużego bólu jak niegdyś, ale gdy widziałem te uśmiechy na twarzy – czy to zawodników w telewizji, czy dzieci na ulicznym boisku – szybko odwracałem wzrok. Nie umiałem się im przyglądać, ból w okolicy serca stawał się wówczas nie do zniesienia. Przypominałem sobie wtedy, jak wielką radość czerpałem z każdego zagrania, z każdego zdobytego kosza i coś we mnie wówczas pękało.
    Z tego właśnie powodu zacząłem unikać koszykówki pod jakąkolwiek postacią. Nauczyłem się nie wracać wspomnieniami do chwil, gdy należałem do Lakonsów, uliczne boiska omijałem szerokim łukiem, a kiedy dostałem zaproszenie od byłego trenera na mecz w loży widzów VIP-ów, podziękowałem i poprosiłem, żeby nigdy więcej nie przysyłał mi biletów. Odciąłem się od tego sportu na każdy możliwy sposób, ukrywając to jednak przed Yui i Tetsu, którzy myśleli, że wreszcie udało mi się pogodzić z tą największą dla mnie stratą. Przez półtora roku wszystko szło gładko. Teraz jednak znowu wróciły do mnie wspomnienia, których tak bardzo chciałem się pozbyć. Gdy zobaczyłem wycinek, a zaraz potem dyplom, coś we mnie pękło.

„Przydać? Mnie? Nie żartuj, Yui. Do czego taki dyplom mógłby się przydać komuś takiemu jak ja?”

    Nie chciałem tego powiedzieć, nie chciałem, by zabrzmiało to w taki sposób.

„To tylko zwykły dyplom, który niepotrzebnie przypomina mi o tym, czego nie chcę pamiętać.”

    Nie chciałem, żeby prawda się wydała, żeby Yui zrozumiała, że z tym jednym elementem przeszłości nie udało mi się pogodzić. Nie chciałem, żeby znowu się o mnie martwiła. Nie chciałem, żeby martwił się Tetsu, któremu dziewczyna na pewno o tym powie. Ale nie potrafiłem się powstrzymać. To była jedna chwila – emocje, które dotychczas tłumiłem, przejęły nade mną kontrolę. Słowa wypłynęły z ust, a ja nie mogłem ich cofnąć.

Co się stało, już nie odstanie.

    Biorę głęboki wdech, odwracam twarz od okna i spoglądam na Yui, która wciąż siedzi ze wzrokiem wbitym w podłogę. Chcę unieść rękę, złapać ją za dłoń i powiedzieć coś, co nieco załagodzi ten napięty nastrój między nami. Chcę, ale nie potrafię.

Cholera, naprawdę nie nadaję się do takich rzeczy.

    W chwili, gdy ja walczę ze sobą, nie wiedząc co zrobić, rozlega się dzwonek do drzwi. Yui podrywa się gwałtownie i spogląda na mnie nieco nieprzytomnym wzrokiem. Kiwam głową, instynktownie wyczuwając, o czym myśli.
    – Pewnie Tetsu przyszedł na kolację.
    Dziewczyna odgarnia grzywkę z czoła i wsuwa nieposłuszne kosmyki za uszy.
    – Pójdę mu otworzyć. Potem dokończymy sprzątanie.
    Obserwuję ją, kiedy wychodzi z mojego pokoju. Wiem, że na pewno nie ominie mnie rozmowa na temat tego, co powiedziałem. Za dobrze znam siostrę, doskonale zdaję sobie sprawę, że jest stanowczo zbyt uparta.
    Wzdycham cicho i podciągam się na stojący przy łóżku wózek.

Przynajmniej możemy odłożyć tę rozmowę na później.

    Z taką myślą wyjeżdżam ze swojego pokoju i kieruję się w stronę kuchni, przywołując na usta uśmiech, by powitać nim Tetsu. Wiem, że mam przynajmniej godzinę spokoju. W końcu Yui od dawien dawna jest wyznawczynią jednej niepisanej zasady, która mówi o tym, że nie porusza się kłopotliwych tematów przy kolacji. 

***

    – Jak ci idzie pisanie książki?
    Tetsu przełyka kęs ryżu i spogląda na moją siostrę.
    – Zaskakująco dobrze. Nie wiem, czy powodem jest temat, czy postacie, które zadziwiająco łatwo współpracują z moim zamysłem, ale myślę, że w przeciągu najbliższego miesiąca uda mi się napisać ostatnie rozdziały.
    Yui kiwa lekko głową, a ja się uśmiecham. Za każdym razem bawi mnie to, że Tetsu mówi o swoich postaciach tak, jakby były one żywymi istotami. Odkąd pamiętam, zawsze wydawał mi się intrygującą osobą. Nawet jako dziecko nie okazywał zbyt wielu emocji i niektórzy mówili o nim, że wygląda jak lalka. Żył w swoim świecie, zawsze mając w ręku jakąś książkę, nie zwracając zbytnio uwagi na świat zewnętrzny – do czasu, gdy poznał naszą dwójkę. Choć innym niełatwo było się do niego zbliżyć, to jednak ja i Yui bez problemu się z nim zaprzyjaźniliśmy, mimo że nasze charaktery znacznie się różniły. Nie wiem, z czego to wynikło, ale tak zwyczajnie, z dnia na dzień, zostaliśmy przyjaciółmi.
    – Daiki-kun, podałbyś mi sałatkę?
    Potakuję i wyciągam rękę po półmisek z warzywami.
    – Dziękuję.
    – Nie ma sprawy.
    Ta tradycja wspólnych kolacji powstała po moim wypadku, kiedy Yui i Tetsu uznali, że może pomóc mi to w rekonwalescencji. I faktycznie z czasem zaczęło pomagać. Nawet kiedy wreszcie wróciłem do tego upartego, działającego instynktownie i czasem wyjątkowo lekkomyślnie siebie sprzed wypadku, nie przestaliśmy jadać razem. Ra
z Tetsu przychodził do nas, raz my do niego. Jakoś... spodobała nam się ta tradycja. I choć ostatnio nie zawsze udaje nam się spotkać na kolację, ponieważ pół roku temu Yui wreszcie wróciła na przerwane studia, do czego ją od jakiegoś czasu namawiałem, to jednak tradycja pozostała i kiedy tylko nadarza się taka okazja, siadamy do wspólnego posiłku.
    Przysłuchując się rozmowie siostry z Tetsu na temat jego książki, zaczynam myśleć o tym, co od dłuższego czasu zaprząta mi myśli.

Powinienem znaleźć sobie jakąś pracę.

    Wiem, że będzie to trudne, biorąc pod uwagę mój stan i to, że nie skończyłem studiów, ale nie mogę cały czas żyć na utrzymaniu Yui, której dochody z dorywczej pracy przy organizacji festiwali ledwo nam starczają. Pieniądze, które zarobiłem, grając w lidze, choć były spore, skończyły się już dawno, a nie mam zamiaru obciążać dodatkowo rodziców. O wsparciu finansowym ze strony Tetsu także nie chcę słyszeć, choć wiem, że gdybym mu pozwolił, przyjaciel załatwiłby nam naprawdę dogodne życie, korzystają z przywilejów światowej sławy pisarza. Co prawda Yui stale powtarza, że może zająć się festiwalami na poważnie, rezygnując ze studiów, ale wiedząc, że od zawsze marzyła o zostaniu trenerem personalnym, nie mam zamiaru jej na to pozwolić. Z tego właśnie powodu muszę znaleźć jakiś sposób na zarobek, by choć odrobinę ją odciążyć i odwdzięczyć się za te wszystkie lata, gdy stale przy mnie była. Niestety nie mam pojęcia, gdzie powinienem zacząć szukać.
    – Daiki-kun, czy ty nas w ogóle słuchasz?
    Wzdrygam się lekko wyrwany z zamyślenia i spoglądam na Tetsu.
    – Chyba trochę odpłynąłem.
    – Zdążyliśmy zauważyć. – Tetsu kręci lekko głową, po czym splata swoje palce i spogląda znacząco na Yui. Dziewczyna bierze głęboki oddech i spogląda mi prosto w oczy, świdrując przenikliwym spojrzeniem.
    – Uznaliśmy, że powinieneś pójść na spotkanie grupy wsparcia.
    Słysząc to, krztuszę się kęsem ryżu, który właśnie wziąłem do ust. Chwilę zajmuje mi uspokojenie się, a kiedy wreszcie ponownie łapię oddech i spoglądam na Yui, dostrzegam powagę malującą się na jej twarzy, która świadczy o tym, że wcale się nie przesłyszałem. Zaczynam się wówczas zastanawiać, czy to możliwe, by opowiedziała Tetsu o mojej wpadce podczas sprzątania, kiedy ja rozmyślałem nad sposobem na znalezienie pracy.

Chwila, chwila, ale gdzie, do cholery, jest to „nieporuszanie kłopotliwych tematów przy kolacji”?

    – Kiedy wy... – nie kończę, nie będąc pewnym, w jakie słowa ubrać swoje myśli. Yui jednak zdaje się doskonale wiedzieć, o co chciałem zapytać i uwalnia mnie od obowiązku dokończenia zdania.
   – Oh, od dawna podejrzewaliśmy, że coś jest nie tak. W końcu dlaczego niby zawsze miałeś coś do zrobienia kiedy w telewizji akurat leciał mecz, albo czemu nigdy nie przyjąłeś biletu na rozgrywki ligowe? Naprawdę masz nas za takich idiotów, że myślałeś, iż się nie zorientujemy? To, co dziś powiedziałeś, tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że mieliśmy z Tetsu rację.
    Spoglądam na siostrę nieco skołowany, próbując zrozumieć to, co właśnie powiedziała.

Chyba byłem nieco zbyt naiwny, sądząc, że się nie zorientują.

    – No dobra, ale żeby od razu kierować mnie na terapię grupową...
    Na samą myśl o tym robi mi się słabo. Nigdy nie miałem dobrego zdania o takich spotkaniach. Uważałem, że tylko niepotrzebnie przygnębiają one i deprymują osoby po przejściach, zamiast im pomóc – taką wyrobiłem sobie opinię na podstawie artykułów, które przeczytałem w internecie. Yui musiała mieć podobne zdanie, ponieważ nigdy nie próbowała mnie na żadne tego typu spotkanie zapisać. Dlatego gdy teraz tak niespodziewanie wyskoczyła z podobną propozycją, czuję się nieco zdezorientowany. 
    – Pewnie myślisz sobie w tej chwili, nie wiadomo co, więc od razu zaznaczymy, że mówimy o czymś zupełnie innym, niż podejrzewasz. – Spoglądam na Tetsu nieco nieprzytomnie, wciąż nie bardzo mogąc uwierzyć w to, co się wokół mnie dzieje. – Nie mówimy o spotkaniu zwykłej grupy wsparcia, ale o specjalnej terapii dla byłych sportowców, którzy z różnych przyczyn zostali zmuszeni do przerwania uprawiania sportu.
    Yui potakuje i przejmuje od Tetsu pałeczkę.
    – Możesz krzyczeć, możesz być wkurzony, ale my i tak cię tam zaprowadzimy. Uznaliśmy, że takie spotkanie może ci naprawdę pomóc. Kiedyś nie byłoby to możliwe, ale teraz, gdy z tak wieloma rzeczami sobie poradziłeś, sprawa wygląda inaczej, a naprawdę zależy nam, żebyś wreszcie pogodził się z przeszłością. Całkowicie. – Yui wyraźnie akcentuje ostatnie słowo, dając mi do zrozumienia, że nie żartuje i nie podda się, dopóki nie zaciągnie mnie na to spotkanie.
    Wzdycham ciężko i chowam twarz w dłoniach. Prawdę powiedziawszy, nie jestem na nich jakoś szczególnie zły, w dużej mierze rozumiem powody, którymi się kierują. Wiem też, że za bardzo nie mam wyboru, bo jak człowiek na wózku może przeciwstawić się dwójce zdrowych ludzi, z których jedno nazywa się Aomine, a drugie jest niemal tak samo upartą osobą jak pierwsze? Po prostu nie chcę tam iść, bardziej bojąc się tego, że zastanę na miejscu cholernie deprymujący nastrój i ludzi, wokół których roztaczać się będzie przygnębiająca aura, niż tego, że z pełną siłą powrócą do mnie stare wspomnienia i związany z nimi ból.
    – Cholera, nie wytrzymam z wami. Znaleźli się cholerni spiskowcy.
    Słyszę, jak Yui zaczyna się cicho śmiać i wiem już, że przegrałem. Niezależnie od tego, co powiem, nawet jeśli zacząłbym rzucać w nich talerzami, zaciągną mnie na to spotkanie.
    Gdyby były to jakiekolwiek inne osoby, nigdy nie zgodziłbym się na taką terapię. Ale jeśli to oni... Wzdrygam się lekko na wspomnienie metody perswazji, którą Yui potraktowała mnie, gdy jakiś czas temu nie chciałem przystać na coś, na czym bardzo jej zależało. Oj tak, ta dziewczyna naprawdę potrafi zniżyć się do chwytów poniżej pasa, jeśli za wszelką cenę zamierza osiągnąć pożądany efekt. A mnie zdecydowanie nie uśmiecha się powtórka z rozrywki.      
    – Kiedy jest to spotkanie?
    – We wtorek.
    Kiwam lekko głową i unoszę spojrzenie na Tetsu i Yui. A oni się do mnie uśmiechają, rozumiejąc, że wygrali ten pojedynek niemalże walkowerem.

Cholera, naprawdę nie mam do was siły. 




                                       
No, więc tak jak widzicie, to jest dopiero początek. Ale nie one czy two-shota, lecz krótkiej wielopartówki (w odpowiedniej zakładce <klik> stworzyłam już jej podstronę, gdzie możecie przeczytać sobie opis opowiadania). I tak, jest ona pisana na zamówienie. Nie, nie jest to żadna faworyzacja, a jedynie kaprys mojego wena, który postanowił bardzo rozbudować fabułę tego opka, w wyniku czego, pisząc one-shota, dostałam tekst na 32 strony, a nie wiem, czy mogłabym nazwać to chociażby połową, so... Sami rozumiecie.
Ayo zamawiał fluffa AoKaga *zgiń za to zamówienie, pedale, Twój sadyzm nie ma granic*, i mimo że ten wstęp ma wydźwięk angstowy, to całość opowiadania będzie fluffem. ALE FLUFFEM ALA CLD. Zaznaczam to tak wyraźnie, żeby potem nie było pretensji. Innymi słowy, całość opowiadania ma mieć z założenia wydźwięk pozytywny, aczkolwiek nie będzie to ociekająca cukrem landrynka, z którą większości osób kojarzy się zapewne fluff.
Czytelnicy, którzy mnie trochę znają, na pewno nie spodziewają się typowej cukierni (CLD i cukier przecież to się wyklucza xd), ale postanowiłam taką uwagę dopisać, gdyby ktoś nowy na moim blogu miał po przeczytaniu tego wstępu lekkiego mindfucka xd

31 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Lol, spójrz tylko na to - minął dokładnie miesiąc, odkąd zajęłam sobie pieprzone pierwsze miejsce w opku. Musisz mnie za to nienawidzić... XD
      No ale przechodząc do sedna sprawy (pominąwszy błędy, które ci wyśle na fb, jak się umawiałyśmy), muszę powiedzieć, że już po pierwszym rozdziale jestem szczerze zawiedziona tym opowiadaniem :/
      Wiem, brzmi niewiarygodnie, i sama w sumie do końca nie mogę w to uwierzyć. Jak zapewne pamiętasz, kiedyś już zaczęłam czytać ten rozdział, ale przerwałam, bo byłam zmęczona. Teraz mi się wydaje, że byłam też trochę znudzona... nie obraź się.
      Oczywiście, niczym się nie mart, nie będę jak jakiś Anonim, który tylko ci napisze, że opowiadanie jest do dupy - wyjaśnię ci, dlaczego mi się to wszystko nie podoba... :/
      Zacznijmy od tego, że totalnie zepsułaś postać Aomine po wypadku samochodowym. Chociaż, nie wiem czemu, ale przez całe opowiadanie wydawało mi się, że jest niepełnosprawny, bo spadł na niego fortepian z któregoś piętra jakiegoś bloku ( chyba było coś takiego w Supernaturalsie xD Albo to Dean ciągle przeżywał na nowo ten sam dzień, umierając, albo Sam. Ale ręki nie dam sobie odgryźć [taki tam dżołk dla Erwina, hehe]). No, w każdym razie, spieprzyłaś Aomine równo. Po takim wypadku powinien być przez długi czas przybity, smutny, ciągle powinien myśleć o przeszłości, złościć się na cały świat, rzucać czym się da. A potem powinien się nieco uspokoić, ale wciąż mieć ten uczuć, że nigdy nie zagra w kosza. Wszystko to w opowiadaniu zawarłaś.
      Kolejna sprawa, to Yui. Nie lubię jej. No po prostu typiary nie znoszę, i wiem, że jej nigdy nie polubię - tak, jestem tego pewna. Przecież ona powinna starać się dla brata, robić dla niego wszystko! Powinna poświęcać się dla niego, rzucić studia, nie przejmować się nawet własnym chłopakiem, powinna przede wszystkim skupić się na Daikim...

      Usuń
    2. Nie wspominając o Tetsu... Bosz, CLD, coś ty z nim zrobiła? Czyś ty zwariowała? Ja mam za każdym razem rzygać wnętrznościami, kiedy o nim czytam? Światowej sławy pisarz? LOL. Mówi do Aomine "Daiki-kun"? IDIOTYZM. Przedstawiłaś go tak idiotycznie, że w momentach z nim czytałam co trzecie-czwarte słowo.
      Rozdział był cholernie długi, opisy były cholernie długie, za bardzo skupiłaś się na opisywaniu Yui.
      Taka moja opinia, dziekuję do widzenia.
      Czytają mój powyższy komentarz, musisz mieć niezłego mindfucku, bo w końcu przeczę samej sobie. I dobrze, taki był cel tego komentarza xD Wiesz, że uwielbiam Cię zaskakiwać, pedale <3 Hehe. Więc - mówiąc tym razem szczerze i poważnie - wszystko wyszło ideanalnie. Rozdział jest w chuj długi i ma piękne, szczegółowe opisy, które czyta się lekko i przyjemnie i - co najlepsze - całkiem szybko. Tak, że czytelnik właściwie nie odczuwa tej długiej długości xD Reakcje Aomine po wypadku i jego stopniowe "dochodzenie do siebie ze swoją niepełnosprawnością na porządek dzienny" opisałaś tak, że musiałam sobie przypomnieć Pyrkon i Ciebie, czy przypadkiem nie byłaś na wózku ._. XD Serio, opisałaś to tak idealnie, jakbyś sama doskonale rozumiała Aomine, jakbyś dobrze wiedziała, jak to jest być na wózku, jak to jest przeżywać coś takiego. Masz za to bardzo dużego plusa. Co do Yui, na początku rzeczywiście jej nie lubiłam, ale kiedy przeczytałam, że dla Aho rzuciła studia i rozstała się z chłopakiem, poczułam do niej sympatię (ale czuję niebezpieczeństwo ;_; Błagam, nie pairinguj jej z moim Tetsu, nie zgadzam się na związki hetero w Love-oop ;_; ZWŁASZCZA Z TETSU!) A w Kuroko to się z miejsca zakochałam... "Daiki-kun"! ;_; Tak! Po tak długiej przyjaźni to OCZYWISTE, że w końcu się przemógł i mówi do niego po imieniu <3 No i to, że jest pisarzem, i mówi o swoich postaciach, jakby były żywe ( też tak robię ;_; ), no po prostu nie da się go nie kochać. No, to wszystko co chciałam napisać, pamiętaj, że cię loffciam <3 Czekam na odpowiedź/reakcję na mój chamski komentarz *3*
      Dziękuję, do widzenia.
      A, no i weny życzę ^^

      Usuń
    3. JA PIERDOLĘ.
      JESTEŚ ZJEBEM.
      POKURWEM.
      NIENAWIDZĘ CIĘ.
      TAK MNIE OSZUKAĆ.
      TAKI MNIE ZJECHAĆ.
      A POTEM ZAŻARTOWAĆ.
      N.I.E.N.A.W.I.D.Z.Ę.C.I.Ę.
      *macha rękami, zsyłając klątwę*
      To nie tak, że dostałam zawału, bo nie spodobało Ci się to opowiadanie, nie ma aż takiego ego, żeby oczekiwać, że każdy mój tekst będzie dobry i zadowoli wszystkich. Zareagowałam tak, bo tak mnie wrednie wkręciłaś! Ahhhhh! Normalnie nie mogę, muszę coś rozjebać, bo nie wyrobię!
      Serio nie posądzałam Cię o takie zło, Yuuki. Szok i niedowierzanie normalnie, miszcz intryg Miyuki byłby z Ciebie dumny.
      *wdech, wydech*
      No dobra, to teraz, uspokoiwszy się trochę, pragnę Ci powiedzieć, iż... Mimo cholernego wkurwa i prawie zwału, odetchnęłam z ulgą, kiedy okazało się, że jednak jest na odwrót niż w pierwszej części komentarza.
      Pisałaś osobą na wózku, więc wiesz, że łatwe to nie jest. Kiedy napisałaś, że przedstawiłam Aho idealnie ucieszyłam się tak cholernie, że sobie nawet nie wyobrażasz.
      Co do Yui - cieszę się, że jednak ją polubiłaś! Mam nadzieję, że po następnych rozdziałach polubisz ją jeszcze bardziej xd
      Co do Tetsu - no on mi tak fchuj na pisarza zawsze pasował, że nie mogłam się powstrzymać xd Co zaś się tyczy zwracania po imieniu, wybrałam taką opcję nie z powodu przyjaźni, ale dlatego bo Yui i Aho mają takie same nazwisko, więc gdyby Tetsu zwracał się do nich po nazwisku to byłoby to raczej mylne xd
      No, podarłam się, odpowiedziałam, więc chyba spełniałam obowiązek xd
      *wciąż serce bije jej szybciej od wkurwa*
      Oj, nie zapomnę Ci tego komentarza, nie łudź się...

      Usuń
    4. Hehehehehe ♥
      Teraz wiesz co Cię czeka, jeśli zjebiesz mi Chrisa w "Monopolu" :-) xD
      Wiesz, jakby Tetsu się zwracał do niego Aomine-kun, a do niej Aomine-san, to w sumie jakoś by to było xD
      ALE WOLĘ MYŚLEĆ, ŻE TO Z PRZYJAŹNI, Z MIŁOŚCI ICH KIEDYŚ ŁĄCZĄCEJ, WSPÓLNE ODKRYWANIE SIEBIE I TAKIE TAM :-)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Dobra, poległam. Nie umiem, nie potrafię, nie zdzierżę. Po tym ogromie AoKaga, który widzę na co dzień mam dość. Próbowałam, uwierz mi że próbowałam... Nie umiem czytać tego opowiadania. Sama myśl o tym, z jakim to będzie shipem skręca mi wnętrzności. Nie chcę się na siłę zmuszać, ale i smutno mi trochę, bo nie wątpię że jest dobry, a nie potrafię. Żeby nie było, że zajęłam miejsce i nie wróciłam - po prostu nie umiem. Wybacz.

      Usuń
    2. Tak właśnie podejrzewałam. Spoko, jak ship nie podpasowuje, to nic na siłę, wyznaję taką zasadę od zawsze, więc no xd Osobiście też ostatnio przejadło mi się AoKaga, więc pisanie tego opowiadania idzie mi dosyć ciężko, ale... tematyka chyba mnie tylko ratuje. Także no, zbieraj wenę na swoje twórczki, a moją AoKagą się nie przejmuj, krul wszystko rozumie~

      Usuń
  3. Meh.
    Krótko i na temat.
    Nie kupuje takiego Aomine.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale czego konkretnie? Co dokładnie Ci się w nim nie podoba? Bo wiesz, to jest dopiero pierwszy rozdział, przez którego większą część Aho wspominał wydarzenia, które nie mogły wywoływać w nim pozytywnych emocji. Obecnego charakteru Aho (czyli tego, który będzie dominował w opowiadaniu) została tu przedstawiona ledwie cząstka, żeby określić go całkowicie trzeba poczekać do następnego rozdziału.
      No chyba, że chodzi Ci o sam fakt niepełnosprawności, jeśli to Ci się nie podoba, to nic na to nie poradzę.

      Usuń
    2. Niepełnosprawność jest nierzetelna, bo nie wyobrażam sobie aby w Japonii na pasach ktoś kogokolwiek rozjechał, zaznaczając fakt jaką obsesje mają na punkcie bezpieczeństwa. Kierowca wręcz musiałby w niego wjechać, a tutaj moja wyobraźnia przywołuje wydarzenia typu, że samochód tylko puknął go. Poza tym, aby doprowadzić do uszkodzenia kręgosłupa to trzeba siły albo zręcznie uderzyć.
      Poza tym Aomine nie przedstawia się w tym opowiadaniu wiarygodnie jako osoba po wypadku. Łatwo daje się sterować, co chyba najbardziej razi mnie w oczy. Dodatkowo wydaje mi się, że leczenie umysłu w tym zakresie jest stopniowe. Uściślając, zaczyna się od terapii z psychologiem. Sam na sam, a nie wrzuca na dzień dobry się w grupę ludzi. Kreacja jest moim zdaniem sztuczna i uważam, że polegniesz. Łatwo coś zabrać postaci, ale żeby to było adekwatne do charakteru to niekoniecznie. Dodatkowo siostra też zdaje się nie znośna. Przypomina kamień. Tak nieco nie żywo...

      Usuń
    3. Przejechać można kogoś wszędzie, tu akurat Japonia nie jest wyjątkiem. Wiesz, jeśli cała klasa może wskoczyć pod pociąg, to jeden pijany kierowca też się może zdążyć.
      Co do samego upadku - nie potrzeba wcale dużej siły, rolę gra tu to, jak się upadnie - wiem, mam mamę lekarza, konsultowałam to z nią.
      O psychologu faktycznie zapomniałam wspomnieć, dziękuję za wskazanie, poprawię. W grupę ludzi go od razu nie wrzuciłam, był tylko on i siostra, potem jeszcze Tetsu. Owszem, jeszcze w w szpitalu, niektórzy przyszli go odwiedzić, ale odwiedziny są mimo wszystko rzeczą dosyć... naturalną?
      Co do sterowalności - od chwili wypadku minęły prawie cztery lata. Aho przeszedł rekonwalescencję i wrócił nieco do starego siebie, zaznaczyłam to. Zgodził się pójść na spotkanie, ponieważ wiedział, że siostra i tak go tam zaciągnie (wspomniałam o jej uporze i w następnych rozdziałach będzie do tego więcej nawiązań).
      W dalszych rozdziałach nieco bardziej odsłonię charakter Yui, może wtedy wyda Ci się żywsza.
      Czy polegnę? Nie wiem. Zdaję sobie sprawę, że wybrałam niełatwy temat, ale lubię wyzwania. Mam nadzieję, że jednak nie polegnę, ale jeśli się tak stanie, to przyjmę Twoją krytykę na klatę. Byłabym wdzięczna, gdybyś wyraziła opinię również pod następnymi rozdziałami, o ile oczywiście zamierzasz dać temu opku szansę i ten wstęp aż tak bardzo Cię nie zniechęcił.
      Naprawdę dziękuję za tę opinię~

      Usuń
    4. Tu chodzi o prawdopodobieństwo. W Polsce jest to o wiele częściej spotykane. Dla mnie poszłaś po prostu na łatwiznę.
      To, ze jest ktoś uparty nie oznacza z góry uleganiu takiej jednostce. Nawet wydaje się mi to śmieszne. Tu jest za dużo uproszczeń. Tak po prostu.
      Nie wiem czy przeczytam kolejny rozdział. Zwyczajnie mogę nie zauważyć albo zapomnieć.
      Nie ma za co, miło nawet jeśli daje krytyczny komentarz to nie ma plucia z twojej strony.

      Usuń
    5. Fakt, poszłam. Ale odnośnie paraliżu, to w wielu przypadkach można dywagować nad prawdopodobieństwem. Wybierając między wypadkiem a wypadnięciem z trzeciego piętra czy zapaleniem nerwów, uznałam, że wypadek jest najlepszym wyjściem. Może i oklepanym, ale stosunkowo łatwym w obsłudze. W choroby wirusowe wolałam się nie zagłębiać, nie znając poszczególnych specyfikacji, a wypadnięcie z któregoś tam piętra czy innego wysokiego miejsca wydawało mi się jeszcze mniej prawdopodobne, niż potrącenie na pasach.
      Rozumiem, to Twoje zdanie i je szanuję. W gruncie rzeczy Aomine może nie był zbyt uległy w mandze, ale jednak podporządkowywał się różnym osobom np. Akashiemu. Zamienienie władczości na upór, wydało mi się całkiem racjonalnym wyjściem, biorąc pod uwagę, że Yui to też Aomine, jakby nie było (podobne charaktery, te sprawy). Co do uproszczeń - to miał być one-shot, więc na pewno nie będzie to tak rozwinięte opowiadanie jak Requiem. Ale, tak jak mówię, w następnych rozdziałach mam zamiar pokazać nieco więcej z relacji Aho i Yui, co może rzucić nieco więcej światła na tę jego uległość wobec siostry. Przynajmniej tak mi się wydaje.
      A dlaczego miałabym się pluć? Może bazujesz na reakcjach dwunastoletnich dziewczynek, które usuwają krytykujące komentarze (ostatnio jedna usunęła mój), ale jestem dorosła i doskonale zdaję sobie sprawę, że do doskonałości brakuje mi mniej więcej tyle, ile jest od Ziemi do Słońca. To fchuj daleka droga i nie ma szans, bym kiedykolwiek ją przeszła. Staram się oceniać własne siły - to, na co mogę się targnąć, a co powinnam zostawić, ale niestety jestem osobą lubiącą wyzwania, więc za każdym razem istnieje spore prawdopodobieństwo, że zdarzy mi się wybrać temat, któremu nie podołam. Ale nie dowiem się, póki nie spróbuję. Człowiek uczy się na błędach. A krytyka pomaga szlifować umiejętności zdecydowanie bardziej niż jakiekolwiek pochwały. Oczywiście jeśli jest uzasadniona. Dlatego Ci za nią dziękuję~

      Usuń
    6. Akurat fakt, że ulega Akashiemu jest schrzaniony. Zresztą, budowa postaci imperatora tak w mandze, dla mnie, ociera się o dno.
      Co do reszty wybacz nie czytałam innych twoich dzieł.
      Mówiąc wprost, jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że ktoś w internecie zacznie pluć. Szkoła życia wirtualnego.

      Usuń
    7. Z tym aprorpo Akasza się zgodzę. Prawdę powiedziawszy on i Tetsu to dwie postacie z gejobasu z najbardziej zjebanymi charakterami z całej serii. Akasz miał potencjał, ale Fuji poszedł po najmniejszej linii oporu i zjebał go tak, że bardziej się chyba już nie dało. Szkoda.
      Nie mam czego wybaczać xd Choć przyznam, że określenie 'dzieło' z Twoich ust mocno mnie zaskoczyło.
      Prawdopodobieństwo jest duże, wiem o tym doskonale. Na szczęście wyjątki się zdarzają.

      Usuń
    8. Każdy tworzyły dzieło, ja tylko pisze co myślę.

      Usuń
  4. Zostawiam lewe... nie... prawe oczko (bo bardziej ślepe) i ja po nie wrócę. Ten tytuł mnie cholernie zachęca...

    OdpowiedzUsuń
  5. Odpowiedzi
    1. To okropne w jednej, krótkiej chwili utracić coś tak ważnego, nagle zostać pozbawionym możliwości spełniania swoich marzeń, zupełnie nie mając na to wpływu. Paraliż jakiejkolwiek części ciała jest moim zdaniem jedną z najgorszych rzeczy, przez co powyższy tekst wpłynął na mnie wyjątkowo depresyjnie, tak więc wybacz, ale drugą część przeczytam dopiero jutro. Strasznie mi żal tutaj Aomine, w końcu kochał koszykówkę z całego serca, była częścią jego samego, a teraz już nigdy nie będzie mógł zagrać. Genialnie przedstawiłaś cały proces godzenia się z niepełnosprawnością i to, że jednak tej jednej rzeczy nie zdołał zaakceptować.

      Weny~

      Usuń
    2. *powstrzymuje się przed spojlerem, powstrzymuje się przed spojlerem*
      Nie jestem w stanie odpisać na ten komentarz, nie spojlerując jednocześnie dlaszej fabuły, powiem więc tylko, że jedynie ten rozdział ma taki wydźwięk. Reszta jest/będzie już pozytywniejsza.

      Usuń
  6. Droga CLD
    Przeczytałam to opowiadanie jednym tchem i muszę przyznać, że jest niezwykłe.
    Poniekąd zastanawiam się, czy miałaś styczność z osobą niepełnosprawną, ponieważ naprawdę pięknie oddałaś to, jak takowa osoba (po wypadku, sparaliżowana) się zachowuję. Miło jest przeczytać opowiadanie, które opowiada o temacie, dość no nieprzyjemnym, ponieważ nie wielu ludzi naprawdę rozumie, z czym wiąże się utracenie sprawności ruchowej.
    Naprawdę świetne opowiadanie i już z niecierpliwością czekam na następne rozdziały.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Styczność miałam, aczkolwiek nie jakąś szczególnie bliską. Dziewczyna, z którą kilka razy spotkałam się na zawodach, miała wypadek i obecnie jej stan jest podobny jak u Aho w tym opowiadaniu. Aczkolwiek nie byłyśmy tak naprawdę bliskimi znajomymi, kiedyś tam zamieniłyśmy ze sobą parę słów, poszło zaproszenie na fejsie, ale nic więcej. Właściwie o samym wypadku dowiedziałam się przez przypadek od mojego senseia, potem też miałam lekki wgląd w jej życie na podstawie zdjęć i postów, jakie wrzucała na fejsa, więc na tej zasadzie mogłam stworzyć sobie jakiś obraz tego, jak obecnie wygląda jej życie, ale nic poza tym.
      Wiadomo, że kiedy przychodzę do mamy do szpitala, natykam się różne osoby niepełnosprawne, aczkolwiek no, jest to bardzo... naciągana 'styczność'. Bliższych kontaktów z osobą niepełnosprawną nigdy nie miałam, dlatego nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że uważasz, że dobrze to oddałam.
      *łapie wenę*
      Przyda się, oj przyda xd

      Usuń
  7. Aomineś taki biedny :v Fakt tak jak napisałaś w opisie pod tym opkiem/ shotem czy co to tam jest, ma to wydźwięk Angsta. Opis całej historii z życia Daikiego jest no.. Smutny. Stracić tak wszystko w jednym momencie.. Masakra normalnie. Nie chciała bym być na jego miejscu. Ale i tak mi się podoba xD Więc czekam na następną część z niecierpliwością :v no i muszę nadrobić pozostałe opka bo mnie trochę na internetach nie było.. xD
    Ps. Widziałam Cię na Animatsuri kiedy stałam w kolejkonie :v A później nie widziałam Cię już nigdzie ;3; A chciałam się przywitać.. No trudno. W każdym razie Pozdrawiam i dużo weny życzę~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opkiem, to jest opko, a dokładniej krótka (tak na cztery, pięć rozdziałów) wielopartówka xd Shot był pierwotnie, no ale... nie wyszło xd
      Uh *oddycha z ulgą* Naprawdę nie byłam pewna, jak się takie opowiadanie przyjmie, ale jeśli Ci się podoba, to cieszę się bardzo~

      Ooo, nie wiedziałam, że byłaś. Choć to trochę dziwne, że mnie potem nie widziałaś, bo odwiedziłam większość nocnych paneli i każdy yaoistyczny albo w jakiś sposób dziwny xd No i w sleepie było mnie z moją grupką słychać chyba na całą salę xd

      Usuń
    2. Bardzo się podoba xD Zresztą ją ostatnio mam brak weny i czarną dziurę w głowie więc ostatnio nic nawet nie napisałam :v

      To wiele wyjaśnia :v w nocy spałam jak zabita a na penalech niewielu byłam XD No i ja miałam to nieszczęście, że w te mroźne noce w namiocie kimałam xD

      Usuń
    3. Ja mam wenę na wszystko poza Requiem *kosmosie, dlaczego mnie tak każesz*
      Zresztą Love-oop mówi sam za siebie, pierwotnie miał być shotem na 12 stron, a wyszło... jak wyszło xd 32 strony napisałam w dwa dni, a przez tydzień nie dałam rady napisać 6 Requiem... Masakra.

      Ja prawie nie spałam, dopiero w niedzielę nad ranem położyłam się na 5 godzin xd Ale nocą podbijałam konwent razem z pedałami xd
      Uuuu, w namiocie, nie zazdroszczę. Normalnie ironia losu, przez cały tydzień były upały, a akurat na czas konwentu musiało się zrobić tak zimno...

      Usuń
  8. Ja to jeszcze skomentuje ÷)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i nadszedł czas kiedy usiadłam, wzięłam się za siebie i zaczęłam czytać. Co prawda chciałam przeczytać tą AoKage, ale też i mnie odpychała. Ale jak obiecałam wtedy to w końcu przeczytałam i jestem gotowa zostawić ten gejowaty komentarz.
      To jest zajebiaszcze.
      Tak mnie wciągnęło, że w drodze do szkoły gapiłam się non stop w telefon i z dwa razy się potknęła oraz omal nie wpadłam na auto. Raz słyszałam jak jakaś starsza osóbka mówiła coś typu, ale ta młodzież i te uzależnienia. Ohy i Ahy, ale ja miałam wszystko gdzieś bowiem się tak wciągnęłam, że nie zauważyłam kiedy dotarłam pod szkołę i koleżanki mnie przywitały odrywając od tej cudownej gejozy.
      Pozwolę sobie w tym komentarzu ocenić 1 i 2 rozdział :)
      Na początku zacznę od tego, że strasznie mi szkoda murzynka :( Strasznie opisałaś te jego wszystkie emocje, odczucia, przemyślenia i reakcje. Jest to tak idealnie stworzone, że składam pokłony.
      Yui bardzo polubiłam. Jak zawsze nie lubię w takich opowiadaniach wymyślonych postaci to tutaj pasuje idealnie. No i jeszcze jak dowaliłaś, że to yaoistka no to pokochałam jeszcze bardziej.
      Tetsu pisarz xd Mam z tego bekę do teraz. Jestem ciekawa jego książek.
      No i w drugim rozdziale pojawia się on! Niezwykle zajebisty w kosza i przystojny facet! Sakurai! Tak! Kocham go<3

      ,,Ma rzucające się w oczy czerwone włosy z czarnymi końcówkami i delikatnie asymetryczną grzywkę, przysłaniającą lewe oko.''

      Umarłam. Leże. Nie wstaje. Kagami ma grzywkę zasłaniającą oko ;-; Zrób mu jeszcze pieprzyka pod okiem D: Ale tak na poważnie to za nic nie potrafię sobie Kagamiego z grzywką wyobrazić. W ogóle! Zero obrazu! Niech ktoś poratuje i wyśle jakiś obrazek z Kagamim i taką grzywką ;-; O ile jest jakiś...
      A co do Kagamiego to...
      O BOŻE ON GO ZAPROSIŁ NA RANDKĘ
      O JEZU AHO ZGÓDŹ SIĘ
      O BOSZ CZEMU JAK FANGIRLUJE AOKADZE?
      Poczekaj!
      To jest AoKaga
      Aomine seme?
      O jezu
      Nie podzielę się moimi wyobrażeniami.

      W skrócie
      Aomine jest seksi i zajebisty
      Kagami jest zajebisty
      Tetsu jest zajebisty
      Yui jest zajebista
      Sakurai jest zajebisty
      Ogólnie to wszystko jest zajebiste
      I wybacz, że tak późno komentuje to opowiadanko jak zaklepałam w lipcu, ale jakoś po prostu... Nie miałam chęci do czytania tego... Ale gdy przeczytałam to nie żałuje i wyczekuje nowego rozdziału!
      Pozdrawiam i życzę weny~! :)

      Usuń
    2. Cieszę się bardzo, że polubiłaś Yui! Ja również nie przepadam za OC w fikach, ale odkąd zobaczyłam arta gdzie Aho tuli się do siostry, nie mogłam się powstrzymać przed urzeczywistnieniem tego obrazu~
      Sakurai, ahahahahaha xd W życiu bym nie pomyślała, że ktoś zwróci na niego uwagę xd Ale, yo, cieszę się xd
      Jeśli mam być szczera, to mnie też ciężko wyobrazić sobie Kagamiego z grzywką, ale... TA GRZYWKA MUSIAŁA BYĆ, BO TO JEST BARDZO WAŻNY MOTYW W PÓŹNIEJSZEJ CZĘŚCI, ROZUMIESZ XD
      Dalej - cieszę się, że przeżycia wewnętrzne mi Twoim zdaniem wyszyły.
      No i ten tego... Aho seme..? Na... wózku? Nie wnikam w to, jak Ty to widzisz, chyba wolę sobie oszczędzić tego widoku, bo jeszcze przyjdzie mi do głowy napisać coś bardzo dziwnego xd

      Dziękuję za komentarz, mam nadzieję, że nie będziesz musiała długo czekać na kolejny rozdział. Obecnie ogarniam się po integralu, ale w ciągu kilku dni postaram się coś napisać, choć nie obiecuję, że będzie to właśnie Love-oop (choć nie ukrywam, że chciałbym go jak najszybciej skończyć i mieć już to opowiadanie z głowy xd).

      Usuń